czwartek, 30 kwietnia 2009

29.04 - ANTHONY & THE JOHNSONS @ TEATR WIELKI, WARSZAWA


Marmurowo-kryształowe korytarze Teatru Wielkiego wypełniły się szczelnie celebrytami. Widocznie Antonego zobaczyć wypada, bo na koncercie byli tak zwani wszyscy. Kiedy już udało się poodnajdywać właściwe drzwi prowadzące do właściwej loży i nawet zwiewna sukienka Reni Jusis zaległa na adamaszkowym teatralnym krześle, zaczęło się przedstawienie. Dosłownie przedstawienie, bo jako ”support” wystąpił dziwny stwór o niezidentyfikowanej rasie i płci, raczący nas przez dobre 15 minut wygibasami swego umalowanego, rozchybotanego w rytm plemienno-orgazmicznych jęków, ciała (WTF, Antony?). Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, a wszystko złe kiedyś się kończy, skończyło się więc i to. Koncert zaczął się w niemal kompletnych ciemnościach, a gra świateł do końca była jednym z niemal równoważnych z muzyka elementów całości. Antonemu niedługo stuknie czterdziecha, ale na scenie (i prawdopodobnie poza nią) sprawia wrażenie małego, wrażliwego dziecka, które wytrwale wyciąga do świata ciekawe rączki, choć zły świat równie wytrwale daje mu po łapkach. Tym bardziej porusza głos Antonego, będący dla mnie jednym z nie dających się pojąć fenomenów tego świata. Choć dla dobra tej relacji bardzo chciałam zachować choć szczyptę cynizmu, nie udało się. Koncert był (wybaczcie egzaltację) magiczny, a ewentualny patos czy sztuczność były skutecznie niwelowane przez rozbrajające poczucie humoru Antonego, który często, nawet w trakcie utworów, miał widowni coś do powiedzenia. Było nastrojowo (jeszcze raz podkreślić należy fantastyczną grę świateł - w końcu koncert był częścią trasy promującej nowy album pt ”The Crying Light”), ale nie nudno - swingująco-jazzujące wykonanie ”Shake That Devil” niemal poderwało teatralną publikę z krzeseł. Po trzykrotnym bisie (obowiązkowo ”Cripple and the Starfish”) Antony zarzucił na ramię torebkę, rzucił kwiatami w publiczność i pomaszerował w siną dal teatralnej sceny. Było prawie idealnie. Prawie, bo nie możemy przejść obojętnie obok utworu o reinkarnacji Jezusa jako afgańskiej dziewczynki... WTF, Antony? [wiechnik]

środa, 29 kwietnia 2009

27.04 - PIVOT @ POWIĘKSZENIE, WARSZAWA


Gdy dobre kilka minut po planowanej godzinie rozpoczęcia koncertu, na dole Powiększenia było mniej osób niż przy jednym stoliku na górze, zaczął nas ogarniać znany z wielu występów smutek pomieszany ze wstydem za rodzimych fanów. Dosłownie w ciągu kwadransa sala się jednak zapełniła, a australijskiemu trio zgotowano przyjęcie godne ich fonograficznych dokonań. Pivot swój drugi album wydał w Warpie; zainteresowanie brytyjskiej wytwórni nie powinno nikogo dziwić, gdyż korzenie zespołu tkwią równie mocno w elektronicznych eksperymentach, co w rockowej alternatywie. Remixy od takich twórców szeroko rozumianego techno jak Clark czy
Rustie też raczej nikogo obecnego na koncercie już nie będą zaskakiwać. Miarowe tempo wyznaczane przez perkusję i syntezatorowe linie basu, rozbijał nagle rozwrzeszczany, gitarowy jazgot, a w melancholijne partie klawiszy wdzierały połamane, kosmiczne breaki. Mocno zakrapiana polskim alkoholem, prawdziwie radosna apokalipsa. [fika]

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

25.04 - WADADDA @ FONOBAR, WARSZAWA

Całą słoneczną sobotę spędziliśmy na Hożej, gdzie przy dźwiękach dobywających się z rozstawionych przy Cyklozie adapterów, z piwkiem w ręku śledziliśmy poczynania malujących street-artowców i przechadzaliśmy się po otwartych na przestrzał galeriach. Luźna atmosfera towarzyszyła nam również w wieczornym wypadzie na Skrę, a ku naszemu zdziwieniu pozostało z nami również i świeże powietrze, gdyż główna scena w nowootwartym Fonobarze znajduję się pod chmurką. Potężny bas zaczął rozgrzewać chłodny jeszcze, wiosenny wieczór, a że przeniesiony z piwnicy do ogrodu, dubstepowy cykl Subkontra nigdy nie szczędził gościom niskich częstotliwości, na parkiecie szybko zapomniano o zimnie. Pochodzący z Niemiec Wadadda przez całą długość swojego seta lawirował między starym jamajskiego dubem i futurystycznymi, elektronicznymi dźwiękami. Z burzą dreadlocków ukrytych pod wielką czapą, łączył własne nagrania z cudzym materiałem, nie oszczędzając przy tym efektora i syren. Wewnątrz klubu, na piętrze rozstawiła się w tym czasie scena drum'n'bassowa, lecz hipnotyczna atmosfera występu "kosmicznego rastafarianina" nie pozwoliła nam oddalić się spod głośników. Bass is our Religion! [fika]

25.04 - CLAN OF XYMOX @ PROXIMA, WARSZAWA

Umalowany wokalista, mroczny gitarzysta, gorąca basistka (plus - zdaje się - blond "klawiszystka"), zimny darkwave. Klasyczna już dla gatunku holenderska formacja Clan of Xymox przyciągnęła do Proximy ładny tłumek, ale problemów z podejściem pod scenę nie było. Czyżby za drogie bilety? Przed występem gwiazdy przysmuciły Ashbury Heights i Mesh, a po koncercie, czyli koło 21.30 (sic! - w Proximie zaczęło się disco) cała gotycka gawiedź przeniosła się do nie-tak-nieodległego No Mercy, by w spokoju wytańczyć się na swojej dyskotece. Wodzirejem został lider CoX Ronny Moorings.[figiel]

24.04 - ANGIE STONE @ SALA KONGRESOWA, WARSZAWA


Niecałe półtora roku po swym uprzednim, warszawskim koncercie, Angie Stone znów odwiedziła stolicę, sprawiając nie lada niespodziankę swoim fanom. Mimo, że nie wydała w międzyczasie nowej płyty z której materiał mogłaby zaprezentować, każdy jej kolejny występ jest miłym prezentem dla miłośników soulu i r&b. Na Sali Kongresowej, w towarzystwie chórzystek i zespołu z grającym pierwsze skrzypce... saksofonistą, wokalistka zaprezentowała pełen przekrój przez swoją dyskografię. Kilkanaście utworów zagranych po kilka taktów, wokalne improwizacje instrumentalistów czy Wonderowskie "Happy Birthday" to tylko niektóre z koncertowych smaczków tego wieczoru. Choć z naszych, dalekich miejsc na balkonie pulchniutka diwa ubrana w niebieską, błyszczącą koszulkę przypominała choinkową bombkę, to wystarczyło zamknąć oczy (do czego Angie namawiała) i sycić się ciepłem i energią emanującą z głosu pani Stone. [fika]

23.04 - ULTERIOR, THE WASHING MACHINE @ JADŁODAJNIA FILOZOFICZNA, WARSZAWA


Ulterior odwiedził Polskę w luce pomiędzy dwoma dużymi trasami koncertowymi – odbytą już europejską trasą z The Sisters of Mercy (możecie sobie wyobrazić orgazmiczne spazmy, kiedy o tym opowiadali!), a szykującą się brytyjską serią koncertów z White Rose Movement. W stolicy zagrali po raz trzeci, ale tym razem zgotowali wszystkim swoim fanom niezłą niespodziankę. Po pierwsze zmiany nastąpiły w samym zespole – do składu dokooptowany został niejaki Michael (przypominał nam stu procentowego członka Sex Pistols i uwiódł nas opowieścią o swojej znikającej na zdjęciach brodzie!), który chwycił za bas urozmaicając dosyć zmechanizowane wcześniej brzmienie zespołu. Po drugie czwórka z Londynu zaprezentowała nowy repertuar z wyróżniają się balladową „Aporią” i melodyjnym, rockowym „Sister Speed”. Koncert zmiażdżył nas swoim ładunkiem emocjonalnym, w oczach niektórych zakręciły się aż łezki od tej intensywności, inni podrygiwali szaleńczo. Jednym słowem Ulteriorom po raz kolejny udało się przenieść nas na 45 minut do innego wymiaru! Chcemy z tego miejsca pogratulować „panu od lamp” z Jadło – oświecił muzyków tak mistrzowską grą świateł i stroboskopu jakby od jakichś 10 lat jeździł z nimi w trasy i znał każdy moment każdego z granych utworów. Szacun! No i jeszcze słowo o The Washing Machine – dali w czwartek bardzo porządny koncert i ponoć zostali die hart fanami Ulteriora! Tak trzymać! [oz]



Więcej na:Pitaparty
Ulterior Myspace

piątek, 24 kwietnia 2009

23.04 - O.S.T.R @ WYTWÓRNIA, ŁÓDŹ


Ostry wrócił do domu i dał naprawdę świetny koncert. Do tego pełen był ważnych wydarzeń. Urodziny Kochana uczczono odśpiewaniem wszystkich trzech wersji „Sto lat” przy jazzowo – heavymetalowym akompaniamencie ŁDZ Orkiestry. Następnie widzowie byli świadkami występu gościa z Francji. MC Gapa, która na co dzień jest bokserem, pomogła Adamowi we freestyle'u. Pod koniec koncertu Tytus – właściciel Asfalt Records – wręczył muzykom złote płyty za album „O.C.B.”. Na pożegnanie, cytując Ostrego, „ nieumiejący grać na perkusji DJ zrobił jam session z nieumiejącym grać na klawiszach raperem”. Problem polega na tym, że Haem na garach jeszcze jakoś sobie radził...[kamil]

23.04 - DR. HACKENBUSH @ FONOBAR, WARSZAWA

Je**ł cię pies, je**ła cała wieś! Otwarty w pechowym miejscu po W5, H2O i paru innych klubach, których nazw już nikt nie pamięta, Fonobar zainaugurował swą działalność wiekopomnym wydarzeniem – drugim po latach kulturalnego milczenia koncertem Dr. Hackebunbusha. Powstała przed 33 laty kapela przyciągnęła do ogrodu (nie ogródka) na tyłach betonowego cudu architektury, osadzonego bóg wie kiedy na Skrze (na styku z Polami Mokotowskimi, dojście z obu stron), dobre dwie-trzy steki osób w wieku lekkopółśrednim. Na dzień dobry black metal na wesoło („Czy jest tu piekło?”) zaserwował Mastrubator, czyli wyjściowo ubrane chłopaki z makijażami i gitarami. Konferansjerką zajął się Figurski, którego za każdym razem witało i żegnało gromkie „wypie*dalaj”. Pan Michał podkreślał wielokrotnie, że „robi to za darmo”, pokazywał środkowe palce, generalnie wszyscy wyglądali na bardzo zadowolonych. Ludzie stali w długich kolejkach po browar – dwa krany w ogrodzie, jeden bar w otwartym na ogród budynku, jeden na górze, grill, pewnie jeszcze parę punktów, do których nie doszliśmy: to naprawdę spora przestrzeń! Wreszcie gdyńska ekipa wkroczyła na scenę w składzie trzyosobowym. I poleciały w eter soczyste kur*y, s*ania, bąki i inne pyszności, które pamiętamy (my, trzydziestopluslatkowie) z czasów młodości. „Nienormalny”, „Je**ł cię pies”, „Miewa”, „Kosa”... Było pogo, były bisy i serdeczności. Fonobar oficjalnie otwarty! [figiel]

czwartek, 23 kwietnia 2009

20.04 - GALA FRYDERYK 2009 @ FABRYKA TRZCINY, WARSZAWA

Nasze pierwsze zdziwienie dotyczyło nazwy. Nadal nie wiemy dlaczego Fryderyki zmieniły nam się we Fryderyka, ale po paru darmowych drynkach wypitych na tejże gali przeszliśmy nad tym do porządku dziennego. Kolejnym zaskoczeniem była lista gości. Można by narzekać, że mało było tak zwanych celebrytów, ale w sumie miło było spotkać przedstawicieli niszy w osobach Rentonów i wokalisty Rotofobii, odświeżyć sobie w głowie wygląd Natalii Kukulskiej czy Jerzego Połomskiego, a także przylookać gdzieś pomiędzy fleszami fotoreporterów, a mordującymi się dziennikarzami uśmiechniętą twarz naszej Pani Prezydent HGW. Największą gwiazdą gali była Marysia Peszek - ubrana w obcisłą lateksową kieckę, która zdecydowanie więcej odsłaniała niż ukrywała oraz diamentowe, ekstrawaganckie dodatki w postaci pantofelków i broszki-gekona, z wstrzałowa fryzurą! Największy niesmak wzbudził wokalista Braci z czupryną czarnych włosów, nawalony jak prosiak, ponoć w trakcie gali wypluł gumę na dywan (tak się nie robi drogi Bracie!). Poza tym były drogie kiecki, dosyć dużo dosyć mocnych drinków, prowadzący Kammel (przez dwa m!) i wnętrza Fabryki Trzciny, w których zawsze miło spędza się wieczorne godziny. Jednym słowem była zabawa! [oz]

Dzięki uprzejmosci portalu Plejada.pl mozemy wam zaprezentować dwa filmy z gali.



18.04 - CARL CRAIG @ KLUB 55, WARSZAWA

Większość zawodników startujących w wieczornych konkurencjach, na imprezach techno miałaby problem z dotrwaniem do rana. Carl Craig na tej scenie jest już ponad dwie dekady i nie ma się mu co dziwić, że wykształcił sobie mechanizmy obronne przed chamstwem i głupotą. Twarz pokerzysty przybierana w rozmowach z psychofanami i zimna krew zachowywana nawet gdy nad mikserem ktoś macha piwem, to naturalne następstwo setek zagranych imprez, a stoicka postawa przez wielu odbierana jako brak kontaktu z publicznością czy zblazowanie, w jego wypadku wydaje się mieć więcej wspólnego ze skupieniem i profesjonalizmem. Dowodem na to może być perfekcyjnie zmiksowany ponad dwugodzinny set zaprezentowany w warszawskich klubie 55. Elektroniczne brzmienie przemysłowego Detroit reprezentowały klasyki z lat 80tych, mocniejsze, nowsze utwory, jak i pełne spektrum twórczości samego Craiga. Na dobrze wysterowanym "piątkowym" nagłośnieniu słuchanie technicznych hymnów rodem z Motor City, nawet dla znających je na pamięć maniaków, stanowiło ogromną przyjemność, a niezorientowani nie zmieścili się na ściśle ograniczoną listę gości, albo gdzieś po kontach drżącym głosem szeptali "Oh my god, it's techno music". [fika]

wtorek, 21 kwietnia 2009

17.04 - MOCHIPET @ OBIEKT ZNALEZIONY, WARSZAWA

Kiedy za djką w Obiekcie pojawił się niewielki fioletowy smok z żółtymi oczami i przy wtórze morderczego basu oznajmił, że tak właśnie bawią się w Kalifornii, nikt nie miał wątpliwości, że zbliżający się set będzie szalony. Choć amerykański, mainstreamowy hip-hop ma dość duży imprezowy potencjał, to ani Pharrell, ani Lil' Wayne nie są chyba świadomi co z ich wokalami wyprawia Mochipet. Kaskady bębnów, potężne syntezatory i niskie tony zdolne wgniatać w ziemię stanowią azjatycko-amerykańską podkładkę pod acapelle najbardziej znanych raperów. Nieraz już słyszeliśmy "all the girls standing in the line for the bathroom", tego wieczoru jednak hasłem przewodnim było "girls love breakcore.". Promujący swój najnowszy album Kalifornijczyk świetnie wie, jak eksperymentalne rozwiązania podać w porywającej do tańczenia formie, a jego debiut nad Wisłą okazał się prawdziwym wejściem smoka.
[fika]

17.04 - TIGERCITY @ DRUKARNIA, KRAKÓW

Noc była młoda i ociekała możliwościami wczesnej wiosny. Wybrałem się do Drukarni, ośrodka nerwowego życia nocnego Podgórza. Miałem wrażenie, że coś wisi w powietrzu. 
W piwnicy było pełno nastolatek, fanów rocka, zimnego piwa, nastolatek i zimnego i piwa. I zimnego piwa. I nastolatek. Na koncert Rentona - nowej sensacji polskiej sceny muzycznej - nie zdążyłem, ale słyszałem już ich kilka razy, i mam wrażenie, że można uznać, że raczej na pewno zagrali dobry show. 
Tiger City spili śmietankę po Rentonie, który rozgrzał publikę do białości. Wszyscy mieli w sobie już po mniej więcej trzy drinki, kiedy Tygrysy weszły na scenę około 22. Ludzie byli bardzo zaciekawieni: co też panowie pokażą. 
Już sam wygląd Tigercity zrobił widocznie wrażenie na publiczności. Trzech chłopa wyglądających jak hipisowska kapela metalowa (sekcja rytmiczna plus gitarzysta), a do tego łysy i brodaty facet na wokalu. We flanelowej koszuli wyglądał, jak drwal. 
Rozpoczęli ciekawym młynkiem disco-funku i starego dobrego niezależnego rocka. Jeśli brzmi to wam, jak dziwna mieszanka - to dobrze wam to brzmi. Tak, była to dziwna mieszanka. Muzycznie Tygrysy tkwią w latach 70-tych i 80-tych. Słychać tu dużo Hall & Oats, Bowiego, a nawet... starego, dobrego Michaela Jacksona. Niektóre z lepszych piosenek zadziwiają połączeniem metalowych, rasowych riffów i falsecików a'la BeeGees. Na papierze wygląda to zapewnie, jak kiczowate nieszczęście, ale na żywo to naprawdę brzmiało i miło sens. Poza tym Tigercity ma cechę, którą - generalnie - ostatnimi czasy wielu traci: wiedzą, jak wyglądać na scenie. Już po trzeciej więc piosence publicznośc jadła drwalowi z ręki. 
Najjaśniejszymi punktami wieczoru były utwory "Other Girls" i "Powerstripe", a także singiel z 2008 roku "Are You Sensation". I trzeba przyznać, że Drukarnia świetnie się sprawdziła jako miejsce dla tego typu koncertów. I dlatego trzymamy kciuki za to miejsce. Jeśli dobrze pójdzie, będziemy mieli w Krakowie nowy CBGB's!
[thym]

17.04 - MADEINPOZNAN.NOC @ STARA RZEŹNIA, POZNAŃ


Madeinpoznan.noc byla z pewnocią jednym z najwazniejszych wydarzen kulturalnych kwietnia więc i nas nie mogło tam zabraknąć. Stara Rzeźnia (bo wybraliśmy się na część elektroniczną) to miejsce nocą wywołujące dreszcze na plecach. Popadające w ruinę budynki, mroczne zakamarki, walający się gruz i inne śmieci. Klimat straszny, surowy, mroczny i wilgotny... I w takich to właśnie okolicznościach architektonicznych zaprezentowali się nam poznańscy twórcy szeroko rozumianej elektroniki. Artyści prezentowali się na pięciu scenach, zmuszając nas tym samym do wędrowania po labiryncie pomieszczeń Starej Rzeźni i nie pozwalając tak do końca skupić się na tym, co prezentowali. Bo może akurat na innej scenie dzieje się coś ciekawszego? I tak uprawiając muzyczny półmaraton, przemieszczaliśmy się to tu, to tam, ocierając się jedynie o muzyczne propozycje. Najbardziej naszą uwagę przykuła scena, na której grał akurat któryś przedstawiciel CIA (nie pytajcie, który – było za ciemno) w towarzystwie All-k na skrzypcach elektrycznych. Chcąc opisać Wam rzetelnie swoje wrażenia niemal udusiliśmy się w pokoiku, w którym swoją kompozycję live electronics (iso | ation) prezentował Rafał Zapała (grał na pianinie). W tym pomieszczeniu było tyle dymu, że naprawdę tchu nam zabrakło. Pognaliśmy zatem odpocząć na zaaranżowanym łonie przyrody, na scenie 5, gdzie występowali QLHead & Wojtek Luchowski & przyroda właśnie: zeschnięte liście, pieńki, wilk na ekranie telewizora i... niejedno łono na wizualizacji. To nie wszystko: był chór akademicki, byli Wojtek Grabek & Daga Gregorowicz, byli Zova & Isia Tambor – jeśli nie byliście, żałujcie. Jeśli byliście, mamy nadzieję, że podzielacie naszą opinię, że imprezy, w których sztuki można niemal dotknąć, powinny na stałe zagościć w kalendarium naszego miasta i oswajać kolejne przestrzenie. A takich mamy jeszcze kilka w zanadrzu.
[aw]

16.04 - BONOBO DJ SET @ FABRYKA TRZCINY, WARSZAWA


W czwartkowy wieczór, mimo wciąż jeszcze trwającej żałoby narodowej, Fabryka Trzciny wypełniła się do ostatniego miejsca. Grupa ludzi przed wejściem narzekała na brak biletów, podczas gdy w głównej sali powodem narzekań był niemiłosierny ścisk i niemożność dopchania się do baru. Nietrudno byłoby się też przyczepić do kiepsko wysterowanego nagłośnienia z męcząco dudniącym basem, ale że to krajowa norma to nie ma co się rozwodzić. Żadnych zarzutów nie mamy natomiast do stojącego tej nocy za adapterami "małpiszona". Bonobo na przekór twórcom kompilacji pakującym go do lounge'owej szufladki zafundował publice więcej ruchu niż odpoczynku. Energetyczny koktajl przygotowany z funkowych breaków, repertuaru macierzystej wytwórni (Ninja Tune oczywiście) i kilku drum'n'bassowych rollerów rozbujał cały tłum, który na chill out wybrał się dopiero po występie, do domu. [fika]

wtorek, 14 kwietnia 2009

12.04 - EASTER DANCING @ POWIĘKSZENIE, WARSZAWA

Jaki jest najlepszy sposób na odreagowanie poswiatecznych stresów i zrzucenie zbędnego sadelka, ktore naroslo od dwudniowego biesiadowania? Oczywiscie wyjscie do klubu. Na przeciw oczekiwaniom kiszącym się w domowych pieleszach imprezowiczom wyszlo Powiększenie, które nie tylko otworzylo swoje bramy w Wielką Niedzielę, ale także zapewnilo solidną dawkę swietnej muzy za którą odpowiadal duet Sorry, Ghetto i Artur8. Wszyscy ktorzy pofatygowali sie przez wyludnione ulice napewno nie zalowali. Bylo zacnie.
[matad]

08.04 - THE TOASTERS, DEAL'S GONE BAD @ CDQ, WARSZAWA

Występ dwóch amerykańskich kapel ska - lekko soulowej Deal's Gone Bad i legendarnych reprezentantów tzw. trzeciej fali The Toasters - przyciągnął do CDQ w środku tygodnia ze 150 os. Nieźle, wziąwszy pod uwagę fakt, że był to jeden z trzech koncertów obu formacji w kraju, a Tostery grały na Burakowskiej całkiem niedawno. Chłopaki złapali doskonały kontakt z publiką, skakańce trwały non stop, oba zespoły piły z nami piwo i podrywały nasze dziewczyny. Frontman pierwszej z grup wygląda jak francuski kucharz. Długo nie pośpiewał (a szkoda), bo - co dla CDQ nie jest wybitnie typowe - wszystko zorganizowano pod linijkę i nawet dało się wrócić do domu przed
północą.
[figiel]

06.04 - THE CINEMATIC ORCHESTRA @ PALLADIUM, WARSZAWA

Dwa dni później wróciliśmy do Palladium, by usłyszeć i zobaczyć Cinematic Orchestrę i… znów móc trochę ponarzekać. Piętnastominutowy suport w wykonaniu związanego z grupą Grey’a Reverenda i jego gitary akustycznej zainteresował niewielu, za to powiedział niejedno o kierunku w jakim zmierza Filmowa Orkiestra. Bo, powiedzmy sobie szczerze, TCO to dziś już żadna alternatywa, ale dość łatwo przyswajalny multiinstrumentalny projekt poruszający się bo obrzeżach jazzu i rocka. Czasy eksperymentów panowie mają już za sobą, a ich dzisiejsze kompozycje niebezpiecznie ocierają się o bezpłciowy chillout. W repertuarze składającym się w przeważającej mierze z nowych utworów właśnie, to wykonania starszego materiału świadczyły o niepowtarzalności grupy. Wspierani wokalnie przez obdarzoną wspaniałym głosem Heidi Vogel, brytyjscy muzycy nie mają raczej zamiaru dać się zamknąć w kategorii „smooth”. Nawet najbardziej podniosłe, epickie aranżacje utworów nie są w stanie jednak porywać niczym ich pierwsze albumy.
[fika]

04.04 - NNEKA @ PALLADIUM, WARSZAWA


Nneka ma w Polsce liczne grono oddanych fanów, czego potwierdzeniem był jej kwietniowy koncert w Palladium. Warszawiacy przyjęli nigeryjską wokalistkę nad wyraz tłumnie i hucznie. Jak na niespecjalnie zaskakujący, momentami nużący występ zdecydowanie „nad wyraz”. Bardzo porządne żywe interpretacje utworów młodej piosenkarki zasługiwały na aplauz ale jedynie wśród jej wiernych miłośników mogły wywoływać dreszcze rozkoszy. Żeby wielominutowymi przemówieniami nie zanudzić publiki, trzeba mieć charyzmę Badu, a jeśli zebranych chciałoby się zahipnotyzować transowym afrykańskim rytmem, nie mogą go mącić długie gitarowe solówki, ani męczący skat. Nneka z całą pewnością ma talent. Zanim jednak sięgniemy po porównania do Lauren Hill, dajmy jej go rozwinąć.
[fika]
Fot: Bartosz Bajerski

wtorek, 7 kwietnia 2009

05.04 - THE SUBWAYS @ ESKULAP, POZNAŃ

Czyniąc zadość dziennikarsiekiej powinności, udaliśmy się za The Subways do Poznania. Zafascynowani ich Jarocińskim występem, lekko zaniepokojeni dokładną powtarzalnością jego elementów w Warszawie, w grodzie Lecha poznaliśmy prawdę. Szalona żywiołowość i maniakalna energia zespołu jest częścią starannie zaplanowanego spektaklu, zawsze takiego samego. Jedyna różnica polega na tym, że w Polsce w refren 'Rock and Roll Queen' wpalatane są polskie słówka, we Francji francuskie, a w Niemczech niemieckie. Ale po chwili zastanowienia doszliśmy do wniosku, że nie można Subwaysom robić z tego powodu zarzutu. Wręcz przeciwnie - szacun tym większy, że za każdym razem chce im sie dawać z siebie wszystko. Zwłaszcza, że momentami wygląda to groźnie - Billy Lunn powrócił ze stage davingu z wielką czerwoną szramą na swoich smukłych plecach - widocznie w Poznaniu nawet indie-laski noszą tipsy... No dobra, piszemy to z czystej zazdrości, bo zdaniem Billego Poznań był bardziej 'fucking crazy' niz Warszawa...
[wiech]

01.04 - PATRICIA BARBER - ESKULAP, POZNAŃ.

Podoba nam się idea reaktywacji jazzowych targów, w końcu to właśnie tymi dźwiękami Poznań stał przez lat wiele. Skłaniamy się nawet ku refleksji, że ciągły (nie zamknięty w ramach jednego, kilkudniowego wydarzenia) charakter tych targów może przywiać do naszego miasta co ciekawszych jazzmanów scen światowych. Na pierwszy ogień poszła amerykańska wokalistka i pianistka – Patricia Barber. Spodziewaliśmy się, że na tym koncercie będzie raczej starsza młodzież, przyznać natomiast musimy, że zaskoczyła nas wypełniona po brzegi sala Eskulapa (wyłącznie miejsca siedzące). Nie będziemy tu pisać o muzyce, choć była oczywiście genialna. O wiele ciekawsze było samo zachowanie Barber. Jeśli można tzw. „amerykańską ekspresję” jakoś sobie wyobrazić – my widzimy ją właśnie tak: światowej sławy artystka wychodzi na scenę, wyciąga aparat i w czasie, który jest przeznaczony dla fotoreporterów – sama trzaska foty. Zdejmuje buty i zasiada za fortepianem na boso. Początkowo wcale nie wiadomo, czy śpiewa, czy tylko „robi miny”, nie wydając głosu. Zresztą ekspresji twarzy niejeden aktor może jej zazdrościć. I nie wiemy tylko, czy tak się zasłuchaliśmy (w końcu zaśpiewała przecież), czy z rozdziawionymi buziami śledziliśmy kolejne twarze i miny artystki.


[andro]

30.03 - THE SISTERS OF MERCY @ STODOŁA, WARSZAWA


Jesli trzeba by w 5 slowach opisać warszawski koncert Sióstr Milosierdzia, to wybór bylby prosty: Upal, Tlum, Scisk, Dym i Halas. Nie jestem moze ultra fanem tworczosci Eldritcha, poszedlem na ten koncert posluchać raczej najwiekszych hitów zespolu i zobaczyc, jak kończący w tym roku 50 lat muzyk radzi sobie na scenie. Niestety nie zobaczylem nic, gdyż buchające non stop klęby dymu skutecznie uniemożliwily dostrzeżenie czegokolwiek.
Ale "Vision Thing" zabrzmialo zawodowo.

Więcej zdjęć autorstwa Rafala Nowotarskiego znajdziedzie na stronie Klubu Stodola

[matad]

23.03 - SUN RA ARCHESTRA @ FABRYKA TRZCINY, WWA

W dyskografii Sun Ra znajdziemy płyty ocierające się o geniusz i takie, które do historii jazzu nie wniosły nic ciekawego, „udziwniając” jedynie stare schematy i sprawdzone patenty. Koncert, który legendarna Arkestra dała w Fabryce Trzciny był pod tym względem podobny - długie, zachowawcze, swingujące partie, rozrywał mistrzowską grą na saksofonie aktualny lider orkiestry - Marshall Allen. To właśnie osiemdziesięciopięcioletni już członek oryginalnego składu wnosił w wystudiowany, odrobinę muzealny występ ożywczą energię i eksperymentalne podejście, podczas gdy młodsi muzycy z szacunku (lub nakazu) nie wybijali się przed szereg. Odblaskowe złote stroje, akrobatyczne pokazy i przemarsz instrumentalistów przez rzędy słuchaczy, bez intrygujących dźwięków w podkładzie, byłyby jedynie festynem. Dzięki kosmicznym klawiszom, rozimprowizowanym dęciakom i nieziemskim tonom E.V.I. (elektroniczny instrument dęty) udało się jednak oderwać Arkestrze od przyziemnych kategorii i nawet zblazowaną, nadętą część publiki zabrać w okolice Saturna. [fika]