![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiDHLnTLiooOR0AxH3fljm1QTFNcTA9zd_R8uOUkoKWhnSAabbo4aiW1isOYiMMPwA8sCMJwtDNKLWEvRSMuEqf0vD_z3FJqIye3lxBh3BQJhOBmFp5HfwmEzn6X7XrbAbmCkxhSTVRln0p/s400/320980_10150783373755077_223772950076_20507423_3729611_n.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQ58D2iPnpswbjEFrsh928uueMweq6oMJka1JgAeAt9Wfr80C3ET3d2_hBMz4e1-6_UMvYCksFRGM1nbPBFUS7nNsEq6Cc7Z11GrfSPIAQXLCtezIUjQJtQM-yOM7GkgbFi-DlDui5yym5/s400/315555_10150783374815077_223772950076_20507445_3026396_n.jpg)
Kto żyw udał się pod główną scenę, gdzie pod namiotem stała już sporych rozmiarów kubikowa konstrukcja. Choć elementu „live” w spektakularnych występach Brazylijczyka nie ma zbyt wiele, a pobudzająca wyobraźnię warstwa dźwiękowa nie wymaga naszym zdaniem równie rozbudowanej oprawy, to zobaczenia go na żywo nikt nie zapomni zbyt szybko. Bez feerii barw i błysków świateł natomiast - na scenie Red Bulla - swoje obrazy malowali dźwiękiem przedstawiciele szeroko pojętej sceny beatowej. Rozedrgane perkusje, przesterowane syntezatory, zwiewne melodie i rapowe wersy przeplatały się ze sobą w występach Eleven Tigers, Daisuke Tanabe, Jeremiaha Jae'a i Teebsa. Za zamkniętymi powiekami, bujający się słuchacze oglądali filmy, których rozmach mógłby wzbudzić zazdrość w twórcach ISAMowego show.
Showmańskie zapędy nie są też obce występującemu następnego dnia na dachu Red Bullowego Tourbusa, Lunice'owi. Młody Kanadyjczyk - nieustannie tańcząc za gramofonami - łączył hip-hopowe acapelle z potężnymi basowymi beatami. „Plażowa” scena z każdym kolejnym numerem zapełniała się coraz większym, rozbujanym tłumem w którym raz po raz przewijały się „gwiazdy” innych scen. Pośród przebierających nogami ludzi, wyróżniał się spowity kłębami dymu, potężny gość w rastamańskiej czapie. Chwilę wcześniej Ras G zagrał jeden z najciekawszych setów festiwalu. Na niskopiennym fundamencie budował swoje wielopłaszczyznowe, kosmiczne konstrukcje. Uderzając w pady samplera zdawał się przechodzić kolejne etapy rozklekotanej, dziwnej platformówki. Na pierwszych levelach naszego zainteresowania odpadli natomiast Mary Anne Hobbs, Oris Jay i Roska. Nadużywanie wobbli, zbyt częste „przewijanie” i tandeciarskie zapędy w połączeniu z rzęsistym deszczem prawie wygnały nas do domu, lecz pokusa usłyszenia Lorna i Pearson Sound okazała się zbyt kusząca. Podczas gdy reprezentant Brainfeedera zaprezentował smolisty, instrumentalny hip-hop (do którego zresztą nie omieszkał pokręcić na scenie nóżką Lunice), Ramadanman w przestrzenny, zwiewny sposób stylowo zamknął drugi dzień festiwalu.
Tekst: Filip Kalinowski
foto: www.facebook.com/NowaMuzyka