tag:blogger.com,1999:blog-2897343900184793932024-03-13T03:52:14.613-07:00Pogłos AktivistaRelacje z imprez, koncertów, eventów, wystaw, spektakli.
Z Polski i z zagranicy.Mateusz Adamskihttp://www.blogger.com/profile/02502753490278300350noreply@blogger.comBlogger223125tag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-80143537092902358232013-02-23T14:48:00.001-08:002013-02-23T14:48:20.584-08:0022.02.13 - NP @ Cafe Kulturalna, WarszawaMasywny, przesterowany beat urywa się nagle dając wytchnienie membranom głośników. Ktoś z końca sali zdziera gardło dopowiadając ostatnie słowa zwrotki. Powietrze drży jeszcze przeładowane elektrycznością, gdy wszystko zastyga w bezruchu. Owe kilka sekund ciszy kołacze się w uszach przez dłuższą chwilę po czym warkot syntezatorów i dudniący rytm przywracają ruch na sali. Marek Karolczyk uderza miarowo w górujący w tym momencie nad elektroniką, samotny „żywy” bęben, podczas gdy Robert Piernikowski swoim charakterystycznym głosem wije się między rapowym etosem, a poetycką wrażliwością. Poznański duet N(a)P(szykłat) robi kolejne chore gówno, podczas gdy pod powiekami stają mi obrazy rodem z cyberpunkowych powieści i filmów. Szamani odprawiają swe rytuały w cieniu wieżowców i blasku neonów. Metaliczne tłoki poruszają się w takt tanecznych kroków. Sprzęgnięcia płyną po perkusyjnej strukturze. I choć Wielkopolanie co rusz zapędzają się w mniej lub bardziej eksperymentalne rejony, to ton ich myślom i ruchom wciąż nadaje hip-hop. Nieskrępowana żadnymi zasadami, oddolna i szczera muzyka bloków, osiedli i miast. Bloków mających setki pięter, osiedli przeczesywanych przez czujne oczy kamer i miast wybudowanych ze szkła, stali i chromu. Wraz z nimi Napszykłat rozwija się i rozrasta, wciąż ewoluuje dążąc do scenicznej perfekcji. Poznaniacy dawno już zostawili za sobą psychorapowe tradycje i bezpodstawne - choć ukochane przez wielu recenzentów - porównania do artystowskiej Niwei. Wraz z rykiem maszyn, kawalkadą beatów i bujanką wersów wciąż idą przed siebie. Nie zawracając sobie głowy tym czy takie granie wpisuje się w aktualne trendy (a wpisuje się znakomicie) i czy po ich koncercie ktoś za chwilę nie odpali Beyoncé (a odpalił). [Filip Kalinowski]Mateusz Adamskihttp://www.blogger.com/profile/02502753490278300350noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-6087643657661491382013-02-09T06:41:00.000-08:002013-02-23T14:38:15.559-08:0008.02.13 - AZ @ 55, WarszawaW miniony piątek, warszawskie „piątki” - co rusz - przywodziły mi na myśl obrazy z teledysku do „Burn” Mobb Deepów. Morze głów wypełniające ulokowany w piwnicy klub, zwisające spod sufitu wentylacyjne rury i niewielka scena z której niosły się podbite bębnami, twarde, osiedlowe wersy. Zastępy miłośników prawdziwego, surowego rapu na Żurawią ściągnął jednak nie Havoc i Prodigy, ale mocno związany z dzielnicą Queensbridge, reprezentant Brooklynu - AZ. Autor niezapomnianej gościnnej zwrotki na debiutanckim albumie Nasa polskim fanom kazał na siebie czekać blisko 20 lat. W owym czasie zdążył wydać dziesięć płyt, nagrać setki gościnnych wersów i - wraz ze swoimi sąsiadami z największego blokowiska świata - wychować całe pokolenie nadwiślańskich, ulicznych MC's. Setki gardeł wtórowały mu w niemożliwej do wygrania batalii z dyskografią zbyt obfitą nawet na najdłuższy koncert świata. Dziewczyny nuciły soulowy refren „Problems”, faceci rymowali całe zwrotki z „Mo Money Mo Murder” i Firmowego „Phone Tap”, a DJ Doo Wop sprawdzał przybyłych ze znajomości nowojorskiej klasyki. Ręce składały się w znaczek Wu-Tangu, pieści wznosiły się na cześć nieodżałowanych Notoriousa i Guru, a na twarzach „gwiazd” gościł coraz szerszy uśmiech. Trudno im się zresztą dziwić skoro w Stanach tłumy na koncertach mają jedynie najbardziej „aktualni” raperzy, a większość polskich serc nadal bije w rytmie starego dobrego boom-bapu - prosto uciętego sampla, potężnej basowej stopy i tekstu, który wciąż potrafi wywołać ciarki na plecach. I tylko okrzyki ze sceny się zmieniły, bo w klasyczny repertuar „make some noise'ów” i „put your hands'ów” wdarło się niedawno nieszczególnie pobudzające i mało awanturnicze zawołanie „turn your cameras on”. [Filip Kalinowski]Mateusz Adamskihttp://www.blogger.com/profile/02502753490278300350noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-27663751591324052422013-01-11T05:40:00.001-08:002013-01-11T05:40:29.039-08:00Trust @ 1500m2 do wynajęcia, Warszawa, 10.01.2013<b>Trudno krytykuje się występy formacji, z którymi wiązało się tak duże nadzieje. Czasem trzeba jednak założyć czarny kaptur na głowę i chwycić rzeźniczy topór w dłoń. </b>
<br><br>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-A7szL_GMFuE/UPAV4almaAI/AAAAAAAACj8/y18DiEZeP4c/s1600/DSC_0416.JPG" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="400" width="266" src="http://2.bp.blogspot.com/-A7szL_GMFuE/UPAV4almaAI/AAAAAAAACj8/y18DiEZeP4c/s400/DSC_0416.JPG" /></a></div>
<br><br>
Z koncertu Trust wyszliśmy przedwcześnie z minami apatycznych cyborgów na twarzach. Nie jest to jednak wina koncertowego przesytu czy dziennikarskiego zmanierowania, ale nastroju, który wytworzyli sami muzycy, sprzedając nam produkt tak syntetyczny i niestrawny, że do teraz pijemy wyłącznie napar z rumianku. Kanadyjczycy wyszli na scenę krótko po dziesiątej, rozpoczynając set od swoich najlepszych numerów i na wstępie wystrzelali się z ostrej amunicji, która trafiała kilometry od wyznaczonego celu. „Shoom”, „Chrissy E” i “Bulbform”, naszym zdaniem największe atuty zespołu, zabrzmiały płasko i utonęły w nieprzyjaznych akustycznie odmętach 1500, a maniera wokalisty – Roberta Alfonsa – okazała się równie pretensjonalna co jego imię i nazwisko. Wszystkie znaki szczególne odróżniające Trust od zalewu kopistów Crystal Castles zbladły, a zamierzony mroczny charakter koncertu miał więcej wspólnego z popołudniowymi występami na Castle Party. Rok zaczynamy więc od koncertowego falstartu i długoterminowej dyskwalifikacji. Szkoda.
<br><br>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-kUIf2QwmuTs/UPAV32Bbf4I/AAAAAAAACjw/vSXVawVeYzo/s1600/DSC_0555.JPG" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="296" width="400" src="http://1.bp.blogspot.com/-kUIf2QwmuTs/UPAV32Bbf4I/AAAAAAAACjw/vSXVawVeYzo/s400/DSC_0555.JPG" /></a></div>
<br><br>
tekst: Cyryl Rozwadowski, foto: Karolina Jasińska
kupahttp://www.blogger.com/profile/08121628981408692199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-32789472125723750542012-12-10T07:08:00.001-08:002012-12-10T07:08:45.561-08:00Barter, 09.12.20120<b>Z ręki do ręki</b>
<br> <br>
W ostatnią sobotę odbyła się druga edycja Barteru, czyli kiermaszu prac młodych polskich artystów, na którym walutą nie są złotówki tylko kreatywności i praca.
<br> <br>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-z4QBeIpCd5Y/UMX6eubxwaI/AAAAAAAACjM/fNTmnZ5Qpp0/s1600/basrter3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="268" width="400" src="http://3.bp.blogspot.com/-z4QBeIpCd5Y/UMX6eubxwaI/AAAAAAAACjM/fNTmnZ5Qpp0/s400/basrter3.jpg" /></a></div>
<br>
Zasada działania jest prosta: przy przedmiocie, który nam się spodobał, umieszczamy karteczkę z informacją, co jesteśmy w stanie za niego zaoferować, a na koniec dnia artysta decyduje się na jedną z propozycji. A te są bardzo rożne: od pierogów, przez kurs html, po lot samolotem. Zdarzają się nawet oferty dwuznaczne.
<br> <br>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-8CY4P8K6u9M/UMX6dYn3_HI/AAAAAAAACi0/LHqOJ_7w7nQ/s1600/barter1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="400" width="265" src="http://4.bp.blogspot.com/-8CY4P8K6u9M/UMX6dYn3_HI/AAAAAAAACi0/LHqOJ_7w7nQ/s400/barter1.jpg" /></a></div>
<br>
W tej edycji Barteru można było wylicytować między innymi sesję zdjęciową w fotobudce, plakat „Moja Warszawa” autorstwa Doroty Hauswirt oraz zdjęcia i ilustracje takich artystów jak Patryk Pietras, Jacek Kołodziejski, Magda Kmiecik czy Marta Wajda. Na miłośników mody czekały ubrania od Nenukko i biżuteria Mirelli von Chrupek oraz Pauliny Plizgi.
<br> <br>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-IMLMhx5HIIM/UMX6eOxizjI/AAAAAAAACjA/vkKRuaj3zhA/s1600/barter2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="400" width="400" src="http://2.bp.blogspot.com/-IMLMhx5HIIM/UMX6eOxizjI/AAAAAAAACjA/vkKRuaj3zhA/s400/barter2.jpg" /></a></div>
<br>
Idea kiermaszu udowadnia, że sztuka nie musi być droga i elitarna. Przy odrobinie chęci i pomysłowości, każdy możne wejść w posiadanie prac młodych polskich artystów. Jak najbardziej popieramy takie działania i mimo że tym razem nie udało się nam nic wylicytować, to już czekamy na następną edycje.
[tekst: Lucy]
kupahttp://www.blogger.com/profile/08121628981408692199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-72103522934337311502012-12-08T06:15:00.000-08:002012-12-08T08:26:03.312-08:0006.12.12 - kIRk @ Kosmos Kosmos, Warszawa<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-GzH836wTrhE/UMNGDFRwllI/AAAAAAAABsc/ytYt1JJeQdk/s1600/IMG_9482BB.JPG" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="269" width="400" src="http://2.bp.blogspot.com/-GzH836wTrhE/UMNGDFRwllI/AAAAAAAABsc/ytYt1JJeQdk/s400/IMG_9482BB.JPG" /></a></div>
Wyprawy w kosmos organizowane są z różnych powodów. Obserwacja wpływu Księżyca na naszą planetę, naprawa stacji badawczych czy poszukiwania innych cywilizacji. W miniony czwartek postanowiłem, że też polecę. Bez przygotowania, sponsorów i sprzętu. Dobrze, że nie tak daleko. Kosmos Kosmos na Koszykowej gościł bowiem na swojej scenie zespół kIRk. Okazje były co najmniej dwie. Mikołajki oraz przedpremierowy koncert prezentujący materiał z nadchodzącej płyty „Zła krew”. Krótko po 21 zaczęło się odliczanie i - gdy w przeciągu paru chwil w klubie zjawiła się całkiem spora liczba osób - rakiety zostały odpalone. Trąbka, komputer, gramofon i cała masa kolorowych urządzeń generujących paliwo potrzebne do tej podróży były już gotowe do lotu. Na sali nie było zbyt jasno, muzyka nie należała też zresztą do najjaśniejszych. W takiej scenerii trudno by było wyprawić „Uroczysty obiad...”. Długie, niepokojące i transowe pętle podbite niską sinusoidą basu dopełniały krótsze bądź dłuższe partie trąbki. Publiczność kiwała zakapturzonymi głowami, bujała się w takt beatów albo stała w skupieniu. Pierwsza część występu była spokojna, przypominała nieco „Mszę...”, jednak po krótkich oklaskach trzej muszkieterowie zaserwowali „Prawdziwe piekło”.<br><br>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-GmIRiPZCYHk/UMNLBrQBR6I/AAAAAAAABtQ/x6lBS5IiQSs/s1600/IMG_9443BB.JPG" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="272" width="400" src="http://1.bp.blogspot.com/-GmIRiPZCYHk/UMNLBrQBR6I/AAAAAAAABtQ/x6lBS5IiQSs/s400/IMG_9443BB.JPG" /></a></div>
kIRk pozostaje nader konsekwentny w swoim podejściu do muzyki. Słabość do dźwiękowej heroiny i szumu winylowej płyty w połączeniu z postapokaliptycznymi odłamkami techno wciąż działa. Przed wyprawą w kosmos nie miałem okazji zapoznać się ze „Złą krwią” z której materiał Paweł, Olgierd i Filip prezentowali na scenie po raz pierwszy. Ciekaw jestem, na ile improwizacji pozwolą sobie przy następnej podróży. O ile będą jeszcze bilety.<br><br>
[tekst: Maciej MCQ Panek, foto: Bartek Bajerski / bajerski.org]Mateusz Adamskihttp://www.blogger.com/profile/02502753490278300350noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-86892945243976526372012-12-04T05:04:00.000-08:002012-12-04T05:04:30.117-08:0030.11 - 02.12.12 - Festiwal Ambientalny @ Puzzle, Syngoga pod Biały Bocianem, WrocławPodążając za tokiem myślenia ojca-założyciela gatunku - Briana Eno, ambient (od łacińskiego ambire) powinien otaczać swoich odbiorców. Pozwalać chętnym na wsłuchiwanie się w jego strukturę, ale i umożliwiając całej reszcie kompletne zignorować jego obecność. Szerokość tak rozumianego pojęcia pozwala na przykład wtłoczyć w jego ramy Stefana Betke, niemieckiego dubowego eksperymentatora ukrywającego się pod aliasem Pole. I choć jamajska miłość do przestrzennych dźwięków i elektronicznych efektów łączy go ze spadkobiercami autora „Music for Airports”, to pominąć jego nagrania można tylko w wypadku braku należytego basu. W piątkowy wieczór w Puzzlach owych niskich częstotliwości było tyle co akustyk napłakał, a rozstawione po całym klubie krzesełka wymuszały niemrawy, „należny ambientom” odbiór. W takich warunkach ledwie 40 minutowy live na który złożyły się utwory z niedawno wydanych, „Waldgeschichtenowych” epek, nie miał szans wywrzeć należytego wrażenia.<br><br>
Często trudne do zwerbalizowania czy spisania wrażenia, które budzi „prawdziwy” ambient powstają natomiast zwykle pod przymkniętymi powiekami. Na urokliwym podwórzu przed Synagogą pod Białym Bocianem nic nie zapowiadało, że jej wnętrze upstrzone zostanie tandetnymi światełkami, które kreśliły niebiesko-czerwone esy floresy na łukach i sklepieniu klasycystycznej świątyni. Niezrażeni tą feerią barw, zamkniętymi oczami poczęliśmy więc patrzeć na występ Szymona Kaliskiego. Niesieni falą ciepłego, przyjemnie trzeszczącego lo-fi z rzadka tylko spoglądaliśmy na intrygujące wizualizacje dogorywające w zalewie świateł. Wynurzające się raz po raz z wolno rozrastającej się ściółki tony i melodie przywodziły na myśl obrazy, rozpoczynały narracje i nie dawały prostych odpowiedzi. Autor niedawno wydanego „From Scattered Accidents” w przedbiegach wyprzedził swoich następców, a zgrzyty przesuwanych krzeseł, dzwonki telefonów i uciszane przez oburzonych ortodoksów fragmenty rozmów - z mniejszą lub większą gracją - wpisywały się w strukturę utworów.<br><br>
Większość dźwiękowych minimalistów nie przyswoiła niestety lekcji płynącej z „4:33” i licząc na próżnię wokół, pozwala by pojedyncze kaszlnięcie wyrwało wszystkich z rysowanego przez nich świata. Szczególnie, że większość tych światów znajduje się - nie wiedzieć czemu - gdzieś głęboko pod wodą lub daleko pośród gwiazd. Ogromny procent twórców ambientu nie ma zamiaru podążać za Erikiem Satie, tworzyć sonicznych mebli i budować atmosfery miejsc w których dane jest im grać. Chcąc zabierać słuchaczy w zapierające dech w piersiach, dalekie podróże podejmują jednak spore ryzyko. Masowo opierające głowy na barkach swoich chłopaków, uczuciowe dziewczęta pędzą za nimi gdziekolwiek poprowadzą. Ja jednak ziewam sobie dyskretnie widząc po raz kolejny te same meduzy i dawno już zwiedzone galaktyki, a rozmiłowanie w patosie Irisarriego i trance'owe (bo acid to nie tylko składanki z bazaru) wycieczki Carbon Based Lifeforms zupełnie nie umilają mi zwiedzania.<br><br>
Nie „moja” zupełnie okazała się również współpraca An on Bast z Maciejem Fortuną. W podejściu do jazzu - jego brzmienia, formy i celu - z „nową nadzieją” polskiej trąbki różnimy się diametralnie i na 30 ulubionych „gatunkowych” płyt nie sądzę, żebyśmy znaleźli jakiekolwiek wspólne. Wiele nagrań poznańskiej producentki natomiast lubię, ale w takich okolicznościach przestrzennych i nagłośnieniowych nic beatowego nie miałoby szansy się sprawdzić. Łatwo przyswajalna, międzygatunkowa elektronika rozbijała się po ścianach, a zapętlana i efektowana, melodyjna trąbka co rusz przypominała mi jak bardzo nie znoszę „Tutu” Davisa. Ukojenie przyniosło mi dopiero Deaf Center. Szczelnie otulony niskimi częstotliwościami, razem z norweskim duetem przemierzałem ciemne, gęste lasy Skandynawii. Niepokojące i mroczne, a jakby znajome i gościnne. Przepełnione obecnością czegoś co mieszka w nich od zarania, lecz nie ma wobec nikogo złych zamiarów. Najwyżej nastraszy partią klawiszy, wstrząśnie basowym dronem czy zatrwoży jękiem struny.<br><br>
Po otwarciu oczu znów jednak zobaczyłem niebiesko-czerwone, świetlne pajączki łażące po galeriach dla kobiet i... miałem dość. Wieczorny Wrocław bardziej pasował do klimatu w jaki wprowadzili mnie Totland i Skodvin. Za nagraniami Jacaszka nie przepadam, a kilka godzin „ambientu” w dwa dni, to i tak za dużo. Bo jeśli chce się wsłuchiwać w jego strukturę, to najlepiej w małych dawkach. Na festiwalu natomiast trudno ignorować jego - dobitną - obecność. Zwykle pozwala to wedrzeć się nudzie. A wtedy i krzesła bardziej skrzypią i drzwi częściej trzaskają.<br><br>
[tekst: Filip Kalinowski]Mateusz Adamskihttp://www.blogger.com/profile/02502753490278300350noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-15274575601440592772012-11-13T02:54:00.000-08:002012-11-13T02:54:09.571-08:00Twin Shadow @ Basen, Warszawa, 09.11.2012Druga, wydana całkiem jeszcze niedawno płyta Twin Shadowa podzieliła redakcję. Zwiewność i naturalna lekkość cechująca debiut <b>Georga Lewisa Juniora</b> (co do której się wszyscy zgadzamy) ustąpiła miejsca siermiężnemu (zdaniem niektórych) kiczowi lat 80., dając co poniektórym powody do obaw o jakość jego stołecznego występu. Fani ejtisowej stylistyki nie mogli się za to doczekać koncertu. Zwłaszcza ci, którzy przegapili jego występ podczas zeszłorocznego Offa.
<br> <br>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-30Kb8xia76A/UKIk8JtBl0I/AAAAAAAACiI/w50C3mwK1zc/s1600/Obraz%2B382.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="400" width="400" src="http://2.bp.blogspot.com/-30Kb8xia76A/UKIk8JtBl0I/AAAAAAAACiI/w50C3mwK1zc/s400/Obraz%2B382.jpg" /></a></div>
Zacznijmy od początku: warto wspomnieć o paru niespodziankach przygotowanych przez organizatorów koncertu. Pierwszą były <b>niezrozumiale wysokie ceny biletów (stówa? serio?)</b>. Drugą, punktualny (i zwyczajnie za wczesny) start koncertu – sporo osób pojawiło się w klubie dopiero w połowie (ale to raczej nauczka na przyszłość, niż zarzut pod adresem agencji koncertowej).
<br> <br>
Występ wąsacza z Brooklynu był też okazją do przetestowania reaktywowanego niedawno, mocno odrestaurowanego <b>Basenu</b>. Wnętrze starej pływalni ma ogromny potencjał koncertowy, ale ten nadal istnieje raczej w teorii. Nagłośnienie tego wieczoru pozostawiało wiele do życzenia i nawet wyprawa w okolice konsolety realizatora nie pomogła. Trudno też zrozumieć dlaczego nie wyłączono większości świateł w klubie – dość jasne oświetlenie, w połączeniu z białym ekranem rozłożonym za muzykami, odzierało wydarzenie z klimatu. Nowe, ciągnące żywcem z radiowych hitów lat 80. kompozycje wypadły blado, a oczekiwanie na starsze kawałki okazało się stratą czasu, ponieważ zostały one w dość drastyczny sposób przearanżowane. Sam George z kolei sprawiał wrażenie mocno zaspanego (jeśli nie zwyczajnie skacowanego). Jego wizerunek uratowały pogawędki z publiką między poszczególnymi utworami.
<br> <br>
<b>Nasza redakcyjna reprezentacja nie była jednak jednomyślna w sprawie werdyktu</b>: o ile zgodni jesteśmy co do starszych numerów (<b>nowe aranże nie dorównywały oryginałom</b>, pozbawiły je lekkości i klimatu), o tyle wspomniane ejtisowe kawałki z nowej płyty wypadły zdaniem drugiej połowy redakcji świetnie. Sam Gorgie – na początku faktycznie nieco wsobny (co nie przeszkodziło mu od pierwszych minut „wyhaczać” co ładniejszych dziewczyn z publiki i obdarzać ich <b>przeciagłymi spojrzeniami połączonymi z zawadjacko-zalotnymi uśmiechami</b>), z każdym kolejnym łykiem wyborowej (a nie przychodziło mu to łatwo, rzekoma „polish finest” zdecydowanie nie przypadła mu do gustu – ale gospodarzom się nie odmawia!) coraz bardziej się rozluźniał, rzucał żartami, pozwolił sobie nawet na bardzo zabawny monolog dotyczący swoich korzeni, naszej historii i niemieckiego sztywniactwa).
<br> <br>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-SEPv3uiUmi8/UKIlYWPsicI/AAAAAAAACiU/9Lni1Wcg1zQ/s1600/Obraz%2B381.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="300" width="400" src="http://2.bp.blogspot.com/-SEPv3uiUmi8/UKIlYWPsicI/AAAAAAAACiU/9Lni1Wcg1zQ/s400/Obraz%2B381.jpg" /></a></div>
Koncert był dość długi, muzycy coraz bardziej zaangażowani, a publika od początku bardzo entuzjastyczna. Nagłośnienie i oświetlenie faktycznie pozostawiało sporo do życzenia, ale już dawno przestaliśmy się tym przejmować. Inaczej musielibyśmy opuszczać 90% organizowanych w Polsce koncertów.
<br> <br>
tekst: Rozwadowski, Wiechnikkupahttp://www.blogger.com/profile/08121628981408692199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-53320388244130872152012-11-12T10:55:00.001-08:002012-11-12T10:55:58.394-08:00Beach House @ Fabryka Trzciny, Warszawa, 11.11.2012Po obfitującym w atrakcje weekendzie, kto jeszcze miał siłę (i naturalnie odwagę, by przemknąć przez kipiącą agresją z okazji Święta Niepodległości stolicę) w niedzielę mógł się wybrać do Fabryki Trzciny, by zobaczyć romantycznych smutasów z Beach House.
<br> <br>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-Co3An0eZUVs/UKFFtGMLq1I/AAAAAAAAChc/WEn1MB8Q1Z4/s1600/beachhouse-0229maly.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="266" width="400" src="http://3.bp.blogspot.com/-Co3An0eZUVs/UKFFtGMLq1I/AAAAAAAAChc/WEn1MB8Q1Z4/s400/beachhouse-0229maly.jpg" /></a></div>
Amerykańskie trio powoli, ale konsekwentnie buduje sobie w naszym kraju fan base. Co nie dziwi, bo smutny nasz naród, przed trzydziestoma laty zasmakowawszy Nowej Fali, hołduje od tamtego czasu wszelkim Kiurom, Ianom Curtisom, jak również Cocteau Twinsom i innym Siouxom.
<br> <br>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-ZGuZJxOD49I/UKFFsjZ9eMI/AAAAAAAAChQ/5X8_Hh_--8I/s1600/beachhouse-0201maly.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="266" width="400" src="http://3.bp.blogspot.com/-ZGuZJxOD49I/UKFFsjZ9eMI/AAAAAAAAChQ/5X8_Hh_--8I/s400/beachhouse-0201maly.jpg" /></a></div>
Kto przegapił występ Beach House na tegorocznym Tauronie, mógł sobie to odbić z powodzeniem w Fabryce Trzciny. Choć nad sceną brakowało apokaliptycznych chmur na nocnym niebie, a koncert nie zakończył się jakże adekwatnym do nastroju deszczem, choć sceniczna przestrzeń była mniejsza, również tutaj udało się zainstalować śmigła wentylatorów, które z kawałka na kawałek powolutku, ale coraz wyraźniej cięły snopami światła miękkie brzmienia i ciemno-askamitny głos Victorii Legrand.
<br> <br>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-yFhEGbOst2E/UKFFtw14xcI/AAAAAAAACho/58iQuWhmBOg/s1600/beachhouse-0414male.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="266" width="400" src="http://3.bp.blogspot.com/-yFhEGbOst2E/UKFFtw14xcI/AAAAAAAACho/58iQuWhmBOg/s400/beachhouse-0414male.jpg" /></a></div>
Jeśli Beach House poruszają, to gdzieś głęboko w środku - nogi wrastają w ziemię, przytłoczone pięknym smutkiem płuca z trudem łapią oddech. Zespół, na scenie mocno statyczny, szamoce się trochę z emocjami, też jakby podskórnie odczuwając nastroje, które sam wyczarowuje. Melancholia zamiast rozpaczy, miękki kocyk zamiast lodowatego wiatru. Wychodziliśmy rozmarzeni, na miękkich nogach.
<br> <br>
tekst: Rafał Rejowski, foto: Fila Padlewskakupahttp://www.blogger.com/profile/08121628981408692199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-50674697540792901282012-10-15T02:06:00.003-07:002012-10-15T04:40:49.857-07:0013-14.10 FreeFormFestival @Warszawa<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Dlaczego?</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
To nie jest dobry weekend dla
festiwali. Wczoraj mogliście przeczytać co o wrocławskiej
Synesthesii sądzi redaktor Kalinowski. Teraz ja biorę się za opis
festiwalu, który w mojej głowie nigdy nie był wystarczająco
interesujący, aby się na nim pojawić z własnej woli. No dobra.
Jednak tam poszedłem, więc słuchajcie i zgadzajcie się tudzież
nie.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Po pierwsze muszę oddać
sprawiedliwość Good Music Productions. FFF jest świetnie
wyprodukowanym festiwalem. Dobrze ułożone sceny, dużo barów,
fajny wybór jedzenia, dźwięki z różnych scen nie nachodzą na
siebie. Wszystko wydaje się świetnie. Wydaje się.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Teraz, żeby zrozumieć dlaczego FFF
jest tylko średnio rozpoznawalnym festiwalem wystarczy, że
spojrzycie na ceny wejściówek,a potem na line up. Teraz spójrzcie
na ceny wejściówek i line up Taurona. Po pierwszym szoku w sprawie
cen wchodzicie na teren festiwalu. Jest 22:30 czyli od pół godziny
powinna już występować Nina Kraviz, ale zamiast niej na drugiej
scenie gra xxxy. Informacja o zmianie line upu wisi w trzech punktach
festiwalu i są to kartki A4 z wydrukowanym nowym line upem. O braku
Toddla T dowiedziałem się godzinę później od kogoś, kto
usłyszał to od kogoś, gdy wszedłem na stronę FFF nie zobaczyłem,
żadnej informacji, przeprosin, że on (i Little Boots) nie pojawili
się w Warszawie. Rozumiem, że nie zawsze jest to wina organizatora
(najczęściej nie jest) że jakiś muzyk nie dolatuje na imprezę
(case spóżnionej Niny Kraviz, która ostatecznie zagrała na RBMA
Stage), ale to od organizatora oczekuję dokładnej odpowiedzi na
pytanie „Dlaczego?”. Gdy zapytałem na wallu FFF o to czemu
Toddli nie ma i czy może przegapiłem gdzieś wyjaśnienie i
przeprosiny otrzymałem odpowiedź „Przegapiłeś...” Classy.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-ulS8BS_eunQ/UHvTA1ZdMtI/AAAAAAAADmg/xBB1rRhFVJQ/s1600/toddla+t.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="70" src="http://1.bp.blogspot.com/-ulS8BS_eunQ/UHvTA1ZdMtI/AAAAAAAADmg/xBB1rRhFVJQ/s320/toddla+t.jpg" width="320" /></a></div>
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Oczywiście nie omieszkałem napisać
do Toddli z pytaniem czemu nie ma go w Polsce. On w przeciwieństwie
do organizatorów jednego z największych festiwali w naszym kraju
odpowiedział. Dla tych, którzy nie wiedzą – Todlla T został
odwołany przez organizatora festiwalu. Podobnie jak Little Boots,
która została odwołana kilka dni przed wydarzeniem o czym nie omieszkała
poinformować na swoim fanpage’u. Oczywiście według Good Music
wina leży po stronie pogody.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-d0yqQqpGM4I/UHvSu1tKRPI/AAAAAAAADmY/21Af0wFAj3M/s1600/little+boots.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="168" src="http://4.bp.blogspot.com/-d0yqQqpGM4I/UHvSu1tKRPI/AAAAAAAADmY/21Af0wFAj3M/s320/little+boots.png" width="320" /></a></div>
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Jednak zapomnijmy o tym. Skupmy się na
muzycę.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Głównie byłem na scenie RBMA. Zresztą fakt, że Akademia Red Bulla stała się częścią FFF, był jedynym powodem, dla którego rozważałem pojawienie się na festiwalu. Pierwszego dnia dobrze zaczął, niestety średnio skończył Zeppy
Zep, problemy ze sprzętem wybiły go z rytmu, gdyż w połowie setu
miał całkiem spory parkiet, który potem powoli się wykruszał.
Następnie pojawił się Daniel Drumz, który około hip-hopowym
mixem zmiażdżył publikę, niestety nie był najlepszym wstępem
dla Niny Kraviz, która wystąpiła dwie i pół godziny po
zaplanowanym czasie. Nina niestety nie zdążyła na swój samolot,
więc GM ratowało sytuację. Zagrała... fajnie, ale nie w tym leży
do końca magia panny Kraviz. Nina jest najlepiej prezentującą się
djką na świecie. I widać było, że ludzie nie tylko zachwycali
się jej setem, ale też tym jak wyglądała za konsoletą pochodząca
z Irkutska gwiazda. Na koniec festiwalu występowało Bloody
Beetroots. Jest to zły zespół, więc jego występ był zły. Grali
dj set, który był złym dj setem, bo BB robią złą muzykę, więc
słuchają złej muzyki i taką też muzykę puszczają.<br />
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Drugiego dnia, pierwsze dwie godziny
spędziłem w namiocie należącym do Spoken Wordu. Zobaczyłem
straszną Brytyjkę, śmiesznego Brytyjczyka i kilku świetnych
polskich slamerów.
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Drugi dzień na szczęście był lepszy
od dnia numero uno. Gessalfelstein i Brodinski grali Blawana i
Boddikę. Jazzanova jak zwykle czarowała swoim Jazzem, a Ewan
Pearson szalał podczas swojego setu. Chciałem również zobaczyć
Doca Daneeka i Benjamina Damage’a, jednak wiedząc, że panowie
występuję w Polsce raz na dwa tygodnie stwierdziłem, że pójdę
do domu grać w Fifę 13. Awansowałem do 7 ligi. [Kacper Peresada]</div>
kacper p.http://www.blogger.com/profile/17007775851149424888noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-8321247349117935342012-10-14T08:55:00.001-07:002012-10-16T13:00:09.482-07:0013.10.12 - Synesthesia Meeting @ CK Agora, Wrocław<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-Vsz0ULveTvg/UH28rIQbB2I/AAAAAAAABrQ/9ShesV_e_V4/s1600/DSC06857.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="267" width="400" src="http://3.bp.blogspot.com/-Vsz0ULveTvg/UH28rIQbB2I/AAAAAAAABrQ/9ShesV_e_V4/s400/DSC06857.jpg" /></a></div>
Pierwsza edycja Synesthesii wyglądała dobrze tylko na youtubie. Buńczucznie mianowana pierwszym w Polsce festiwalem audiowizualnym, wrocławska impreza miała intrygujący line-up i... nic poza tym. Ledowy ekran na głównej scenie nadawał się co najwyżej do prezentacji reklam na targach wędliniarskich, małą salę godzinami rozświetlała niebieska poświata braku źródła, a artyści przeklinając pod nosem szukali akustyków-dezerterów. W emdekowej stołówce leciało TVN24, barmanka słuchała Hemp Gru na głośnomówiącym, a negatywne komentarze na fb były systematycznie kasowane. Wnioski wyciągnięte z pierwszej próby ogniowej, przetasowania w ekipie organizatorów i roczna przerwa dawały jednak nadzieję, że tym razem będzie inaczej. Jeden dzień, kilku gości i - przede wszystkim - tak obca wielu animatorom, szczytna zasada: mierz siły na zamiary. Nazwa Meeting okazała się być niestety nie do końca trafna, bo w Centrum Kultury Agora spotkało się tego wieczora zaledwie kilka tuzinów słuchaczy. Ogromną przestrzeń oswoić „pomagał” jedynie roznoszący się z knajpy zapach gulaszu. Po szybkim zapoznaniu się z roszczącą sobie pretensje do konceptualności wystawą „obrazoburczych” kolaży i instalacji udaliśmy się więc na główną scenę, gdzie śląski elektronik - <b>C.H. District</b> rozpoczął już swój industrialno-techniczny atak na zmysły. Niepokojące, czarno-białe wizualizacje rozświetlały przytłaczająco pustą salę, podczas gdy z głośników dobywały się nieprzyjemnie ukręcone dźwięki. Mogące służyć za podkład pod tańce cyberpunków metaliczne perkusje i syntezatorowy warkot nie znalazły niestety wsparcia w akustyce pomieszczenia i robocie realizatora, co wygnało nas dość szybko na małą scenę teatralną. Choć sam jestem raczej maksymalistą, gracja z jaką <b>Jeff Milligan</b> miksuje swoje ulubione minimalowe brzmienia budzi podziw. Wzbudzić mogłaby też szał na parkiecie większości polskich klubów, jednak w dużo lepiej nagłośnionej sali w której <b>vj Emiko</b> wyświetlała swoje owinięte w taśmy kobiety, trafiała jedynie w pustkę. Szybkie piwo w ośrodkowej jadłodajni, która przez ubiegłe dwa lata przeszła przemianę w teatralną, lustrzano-kotarową restaurację i już zza ściany dało się słyszeć niepokojące burczenie. Każda kolejna minuta seta <b>Aleca Empire'a</b> potwierdzała jego deklaracje z niedawnego <a href="http://aktivist.pl/newsy,alec-empire-na-indeksie">wywiadu</a>. Nie ma on zunifikowanego występu na każdą okazję, ale rozgląda się, nadstawia ucha i dopasowuje swoją selekcję do warunków otoczenia. Długie elektroniczne pasaże, noise'owe zgrzyty i free jazzowe partie (Sun Ra!) pasowały wręcz idealnie do kameralnej atmosfery wydarzenia. I tylko nagłośnienie znów nie dawało rady, bo pełne meandrów, eksperymentalne wycieczki lidera Atari Teenage Riot zagłuszał nieprzyjazny człowiekowi, zbyt wysoki bas. Wysoki też próg zawiedzionych oczekiwań stoi przed przyszłą Synesthesią. Jeśli jednak z drugiej edycji wyciągną tyle samo wniosków co z pierwszej, mają szansę go pokonać. Nawet w tak niesprzyjającym eventom miejscu jak - przypominająca XXI wieczny emdek - CK Agora.<br><br>
[tekst: Filip Kalinowski, foto: materiały organizatora]
Mateusz Adamskihttp://www.blogger.com/profile/02502753490278300350noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-81843067035112790652012-10-08T05:00:00.000-07:002012-10-08T05:00:24.558-07:0007.10.12 - F.M. Einheit / Moritz von Oswald Trio @ Avant Art Festival, Helios / Impart, Wrocław<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-qeTDxFVCnW8/UHK8_Fjvz9I/AAAAAAAABqo/NQpErLvkKY0/s1600/einheit.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="267" width="400" src="http://4.bp.blogspot.com/-qeTDxFVCnW8/UHK8_Fjvz9I/AAAAAAAABqo/NQpErLvkKY0/s400/einheit.jpeg" /></a></div>
Przegrany z kilkukrotnie już przegrywanej kasety album „Kollaps” Einstürzende Neubauten przez dobre kilka lat sprawiał, że „słyszałem ból” i „tańczyłem jak niedorozwinięty”. Zdobyte dłuższy czas później „Sthaldubversions” uświadomiły mi natomiast gdzie tkwią korzenie niemieckiej, industrialnej wersji jamajskiej inżynierii dźwiękowej. Choć przez dłuższy czas byłem pewien, że za warstwę rytmiczną tych krążków odpowiedzialne jest jakieś afrykańskie plemię, które już przed naszą erą odkryło proces wytapiania metali, pierwsze oryginalne wydanie futurystyczno-punkowej übergrupy uświadomiło mi, że bębniarz jest w niej tylko jeden - dortmundzki, eksperymentator - <b>F.M. Einheit</b>. Mimo że Mufti zajmuje się dziś głównie soundtrackami, a w graniu na żywo fascynuje go raczej interakcja, na Avant Arcie zgodził się wystąpić solo. Hall kina Helios nie dawał nadziei na dobry dźwięk i mistyczne przeżycia, ale kiedy pierwsze uderzenie rozeszło się po wiszących na scenie stalowych sprężynach, nawet podśmiechujące się panie z bufetu nie były w stanie wyrwać mnie ze specyficznego stanu odrętwienia. Pobrzmiewające czasami Abwärts i Neubauten, filmowe kompozycje Einheita dawały rzadki wgląd w to jak wygląda jego proces twórczy. Wiadro żwiru, kilka pustaków i wiertarka służyły mu za budulec, a rozbijane fizyczno-dźwiekową agresją, elektroniczne pasaże niosły się po piętrach największego polskiego kina studyjnego. Muftiego z transu nie były w stanie wyrwać drobne problemy techniczne lecz kiedy omikrofonowanie sprężyn odmówiło mu posłuszeństwa, wyszedł do ludzi by powiedzieć, że w takich warunkach - mimo tego, że by chciał - grać dalej się nie da. Jakby na potwierdzenie jego słów jeden z mikrofonów osunął się ze stojaka. Bo przedmioty martwe stoją za nim murem, a organizatorzy - jak widać - nie zawsze.<br><br>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-YrWJOvcRO80/UHK-c5RbhYI/AAAAAAAABq0/XL0YlctWYs8/s1600/moritz.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="267" width="400" src="http://3.bp.blogspot.com/-YrWJOvcRO80/UHK-c5RbhYI/AAAAAAAABq0/XL0YlctWYs8/s400/moritz.jpeg" /></a></div>
Występ <b>Moritz Von Oswald Trio</b> był natomiast ciekawym eksperymentem socjologiczno-architektonicznym, badaniem nad tym jak przestrzeń kształtuje odbiór widzów. „Przestrzeń dla kultury” w tym wypadku. Głębokie, ociekające tłuszczem dub techno, które w klubie wprawiłoby w rytmiczne bujanie nawet najbardziej opornych, w sali siedzącej sprawiło, że prawie nikt - dosłownie prawie nikt - nie poruszał nawet głową w takt bujających, jamajsko-berlińskich rytmów. Rytmów, które przez pierwszą połowę seta - tak, seta - nie pozwalały mi usiedzieć w miejscu, a druga połowę kazały przestać z boku, gdzie nie rzucając się specjalnie w oczy mogłem spokojnie kołysać się na miękkiej basowej podściółce. Pełne pogłosów i ornamentów, plemienne brzmienie tria niosło się po świetnej akustycznie sali, podczas gdy dubmaster <b>Moritz von Oswald</b> po raz kolejny dowodził swoich karaibskich inspiracji. Pełniący w tym projekcie rolę perkusisty <b>Sasu Ripatti</b> budował przestrzeń, którą pomagał mu urządzać odpowiedzialny za miks całości <b>Max Loderbauer</b>. Przywodząca na myśl czasy ostatnich Roundów i wydawnictw Burial Mix, mistyczna pulsacja występu nie pozostawiała jednak wątpliwości, kto jest odpowiedzialny za brzmienie całości. I kto, choć nie stroni od improwizacji, a instrumentarium poszerza z każdym kolejnym projektem, jest weteranem berlińskiego techno. A nie jakiejś tam bezpłciowej, zwiewnej elektro-akustyki.<br><br>
Właśnie na niezrozumieniu tych niewielkich różnic w brzmieniu, lub nie możności dopasowania lokali do ich potrzeb zasadza się jedyna słabość tegorocznego Avant Artu, festiwalu, który wagą swojego tegorocznego line-upu, bije na łeb na szyję inne - zapatrzone w aktualność - inicjatywy tego typu; wydarzenia, którego części składowe składają się na pełną i do głębi przemyślaną panoramę współczesnej muzyki Niemieckiej. Muzyki, która czuje się najlepiej w brudnych, postindustrialnych halach z których swego czasu wyszła.<br><br>
[tekst: Filip Kalinowski, foto: Joanna Stoga]Mateusz Adamskihttp://www.blogger.com/profile/02502753490278300350noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-81440786821607770502012-10-08T03:45:00.002-07:002012-10-08T03:45:41.770-07:00Anathema 5.10 w Progresji<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
5 października w klubie Progresja
odbył się koncert brytyjskiej formacji Anathema.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Jadąc na koncert wiedziałem, że
wszystkie bilety zostały wyprzedane. Sala wypchana po brzegi
potwierdziła , iż zespół ma w Polsce wielu wiernych fanów.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Anathemę supportował niemiecki zespół
A Dog Called Ego jednak nie było mi dane go posłuchać.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Strajk
pielęgniarek, zawalony chodnik przy budowie metra, a do tego
cotygodniowe, piątkowe korki skutecznie opóźniły moje dotarcie
do Progresji. Na szczęście zdążyłem na gwiazdę wieczoru.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<a href="" name="_GoBack"></a>Październikowe
występy są już drugą mini trasą związaną z tegorocznym albumem
„Weather Systems”. Krótko po zgaszeniu wszystkich świateł i
intensywnej pracy wytwornic dymu, zespół pojawił się na scenie.
Na rozgrzewkę otrzymaliśmy kilka najnowszych utworów w tym
otwierający <a href="http://www.setlist.fm/stats/songs/anathema-73d6825d.html?song=Untouchable,+Part+1">Untouchable</a>
w obu częściach. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/4lasmdXG5p0?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Duszna atmosfera nie przeszkodziła nikomu w
dobrej zabawie, tłum z euforią przyjmował kolejne nagrania. Oprócz
nagrań z nowej płyty pojawiło się również trochę starszych
utworów znanych z płyt Judgement czy Alternative 4. Mocne, gitarowe
brzmienia były uzupełniane dźwiękami syntezatorów oraz bajecznym
głosem Lee Douglas. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-Xj8FY5BOPlk/UHKurrf9SSI/AAAAAAAADl8/PFw2rkf7xu4/s1600/20121005_214131.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://3.bp.blogspot.com/-Xj8FY5BOPlk/UHKurrf9SSI/AAAAAAAADl8/PFw2rkf7xu4/s320/20121005_214131.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Żywiołowość na scenie oraz zaczepki słowne
Daniela Cavanagha podkręcały jeszcze bardziej publikę. Widać
było doskonałą interakcję między sceną a fanami, zespół chyba
naprawdę dobrze się u nas czuje. Po zagraniu szesnastu utworów,
zespół zniknął za kulisami. Nie trwało to jednak długo,
publiczność szybko wywołała muzyków na scenę. Bis był mocną
częścią całego wydarzenia. „Internal Landsacapes” i „Empty”
a zaraz po nich cover Metallicy „Orion” wywołały mnóstwo
uśmiechów na twarzach publiczności. Tuż po nich pojawił się
utwór – dedykacja dla zmarłej matki braci Cavanaghów zatytuowany
„One Last Goodbye”. Był to niezwykle emocjonalny fragment
koncertu. Na koniec zaś zespół zagrał „Fragile Dreams” i
wszyscy zapomnieli o smutku, koncert zakończył się bardzo
energetycznym akcentem. Po krótkich wygłupach na scenie związanych
z urodzinami Daniela, zespół zszedł ze sceny. Nie był to jednak
koniec spotkań z artystami. Wyraźnie zadowoleni z koncertu artyści
pojawili się po chwili przy stoisku z gadżetami, robili sobie
zdjęcia z fanami oraz chętnie podpisywali płyty. Anathema
doskonale pokazała swoją ewolucję muzyczną. Od bardzo ciężkiego,
doom metalowego grania po wrażliwą, rockową muzykę godną samych
Pink Floyd. Mówię to z pełną świadomością ponieważ słucham
ich od piętnastu lat. Myślę, że ten koncert dla wielu osób był
magiczny i zostanie zapamiętany na długo a sam zespół nie nam
długo czekać na swoją kolejną wizytę w Polsce.</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Mcq</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
kacper p.http://www.blogger.com/profile/17007775851149424888noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-59247864184374940352012-10-07T03:46:00.002-07:002012-10-07T04:00:56.143-07:0006.10.12 - DAF @ Avant Art Festival, Impart, Wrocław<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-CuVZPDCVE6s/UHFbqE_4_9I/AAAAAAAABqM/_4Gg_n3dysM/s1600/58335_492558557421796_1916683580_n.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="280" width="400" src="http://4.bp.blogspot.com/-CuVZPDCVE6s/UHFbqE_4_9I/AAAAAAAABqM/_4Gg_n3dysM/s400/58335_492558557421796_1916683580_n.jpeg" /></a></div>
Nie. Nie robi się ludziom takich rzeczy. Nie organizuje się koncertu zespołu, którego połowa grywała na Love Parade i Mayday'u, a całość tańczy nawet z Mussolinim, w sali siedzącej. Nie wciska się ludzi między rzędy foteli na występie załogi, której wczesne działania w Ratinger Hof rozpędzała policja. Wyłącznie ze względu na to, że XXI wieczni Polacy - a przynajmniej bywalcy Avant Artu - są mniej sfrustrowani niż Niemcy przełomu lat 70tych i 80tych, skończyło się tylko na powstaniu z miejsc i masowym ruszeniu pod scenę. A na niej dwóch nienajmłodszych panów dało popis, którego intensywność biła na łeb na szyję tempo życia współczesnej zmarnowanej młodzieży. Właśnie swoim wieloletnim już hasłem - Verschwende deine Jugend - <b>Robert Görl</b> i <b>Gabi Delgado-Lopez</b> rozpoczęli ponad godzinne, trzykrotnie bisowane show. Elektroniczna machina została odpalona, perkusja poszła w ruch, pierwsza butelka wody posłużyła Gabrielowi za niezbędny do grania prysznic, a setki wiernych fanów ciasno wypełniły pierwsze rzędy Impartowej sali. Podczas gdy przemoczony do suchej nitki wokalista śpiewał, recytował, krzyczał i wił się w spazmatycznym tańcu, jednoosobowa machina producencka dogrywała partie bębnów do syntezatorowych konstrukcji, których nie powstydziłaby się spora część współczesnej sceny klubowej. Kiedy publika tańczyła wraz z Jezusem, skandowała „Sato-Sato” i utwierdzała się w tym, że „wszystko jest w porządku”, istniejący już ponad 30 lat düsseldorfski duet dowodził, jak przereklamowany jest rozwój muzycznych technologii. Pamiętające lata 80te, partie Korgów i ARPów po dziś dzień dyktują brzmienie tysiącom elektronicznych i hip-hopowych kombinatorów. Często istnieją tylko w formie cyfrowej i prawie zawsze pozbawione są wsparcia tak charyzmatycznego głosu jak ten Delgado-Lopeza, ale nie zmieniły się przez ponad ćwierć wieku nawet o jotę. Jako, że punkowa energia przepełniająca <b>Deutsch Amerikanische Freundschaft</b> również nie zmalała od czasów podzielonych Niemiec, dziś pozostaje tylko leczyć siniaki nabite na twardych, szorstkich fotelach, a Mein Herz - wciąż na myśl o wczoraj - macht Bum. <br><br>
[tekst: Filip Kalinowski, foto: Andrzej Olechnowski]Mateusz Adamskihttp://www.blogger.com/profile/02502753490278300350noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-60339663559105143192012-10-06T09:03:00.000-07:002012-10-06T16:07:30.037-07:0005.10.12 - Raster Noton Showcase @ Avant Art Festival, Eter, Wrocław<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-xYLN_mjc4UE/UHBVIuWpxEI/AAAAAAAABpw/e-LJA9_QjpE/s1600/RASTER_NOTON_Showcase_small_fot_Joanna_Stoga%2B%252810%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="267" width="400" src="http://2.bp.blogspot.com/-xYLN_mjc4UE/UHBVIuWpxEI/AAAAAAAABpw/e-LJA9_QjpE/s400/RASTER_NOTON_Showcase_small_fot_Joanna_Stoga%2B%252810%2529.jpg" /></a></div>
Na pierwszych frankfurckich i berlińskich imprezach elektronicznych Depeche Mode mijało się w tańcu z Front 242, a Skinny Puppy zgrywało z Ministry. Zafascynowani syntetycznymi dźwiękami niemieccy balangowicze, ów rodzaj grania nazywali techno. Podczas gdy detroickie pofabryczne hale dudniły w takt produkcji Juana Atkinsa, Kevina Saundersona i Derricka May'a, nasi zachodni sąsiedzi szukali swojego własnego brzmienia. O tym jak je znajdowali, gubili i wciąż gonili opowiada dokument Maren Sextro i Holgera Wicka <b>„We Call It Techno”</b>. Mimo że związani po części z magazynem Slices, twórcy filmu nie uniknęli pomnikotwórczych mielizn, ich opowieść o czasach formułowania się największej germańskiej subkultury pełna jest interesujących wspominków, anegdot i archiwaliów. Pokaz, który odbył się w Heliosie w ramach projektu Avant Art Film, zaostrzył nam jeszcze apetyt na wieczorny showcase <b>Raster Noton</b>. I choć do Eteru było rzut kiepem, poprzedzający techniczne tour de force występ berlińskiego electro-Big Cyca zwanego Bonaparte zmusił nas do oddalenia się w tylko nam znanym kierunku. Po kolacji ruszyliśmy z powrotem do fabryki imprez - jak klubowego molocha zwykle nazywa moja żona. Cyrkowe tłumy mijały nas przy kontuarze najdroższej szatni w Polsce, podczas gdy <b>Frank Bretschneider</b> rozstawiał się na scenie. Już pierwsze, wycyzelowane dźwięki dochodzące z laptopa zasłużonego w bojach reprezentanta niemieckiej wytwórni, zapowiadały wspaniały wieczór spędzony w całości pod głośnikami. Soundsystem Eter ma zacny i po krótkiej wymianie zdań między akustykiem a Kanding Ray'em brzmiał on świetnie. Niestety dobre też ma Eter oświetlenie i przyzwyczajeni do urządzania dyskotek włodarze klubu nie mogliby sobie odpuścić jego prezentacji. Geometryczne, monochromatyczne wizualizacje z których słynie chemnitzki label rozpływały się w strugach niebieskich i zielonych lampeczek, a wraz z nimi ginęła myśl stojąca za konceptualną oprawą graficzną - nomen omen - Raster Noton. Kiedy jednak zamknęło się oczy potężne basowe stopy i zimna cyfrowa ornamentyka rysowały przed oczami minimalistyczne obrazy, którym przyklasnął by pewnie i sam Olaf Bender. Jeśli chodzi natomiast o muzykę to czy grał Bretschneider czy <b>Byetone</b> czy <b>Kanding Ray</b>, to napisać właściwie wypada tylko jedno - to właśnie nazywam techno. Surowe, potężne i poruszające (nie tylko do tańca).<br><br>
[tekst: Filip Kalinowski, foto: Joanna Stoga]Mateusz Adamskihttp://www.blogger.com/profile/02502753490278300350noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-40812648730481108362012-10-05T08:10:00.001-07:002012-10-05T08:11:29.348-07:0004.10.12 - Caspar Brötzmann Massaker @ Avant Art Festival, Impart, Wrocław<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-bArj5PbufO8/UG74GVDjwLI/AAAAAAAABpU/efatunvNfxc/s1600/Caspar_Brotzmann_Massaker_small_fot_Joanna_Stoga%2B%252815%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="267" width="400" src="http://1.bp.blogspot.com/-bArj5PbufO8/UG74GVDjwLI/AAAAAAAABpU/efatunvNfxc/s400/Caspar_Brotzmann_Massaker_small_fot_Joanna_Stoga%2B%252815%2529.jpg" /></a></div>
Jeśli chodzi o brzmienia około-rockowe mam jedno małe zboczenie - lubię jak gitara leży. Nie jestem w tym temacie ortodoksem i nachodzi mnie czasem ochota żeby zaryczała, ale zdecydowanie bardziej pociągają mnie te uległe. <b>Caspar Brötzmann</b> - choć swoje narzędzie pracy ma przewieszone przez ramię - dobrze wie jak owo oddanie z niego wykrzesać. Syn jednego z najwybitniejszych europejskich „wolnych” jazzmanów, muzyk-samouk i palacz nałogowiec do perfekcji w obsłudze swojego instrumentu doszedł metodą prób i błędów. Gryfy, progi i struny nie interesują go tak bardzo jak pola magnetyczne i elektryczne napięcia. Na pohybel Vaiowi i innym solówkowym onanistom, wychowanek berlińskiego Kreuzbergu odziera gitarę z narosłego wokół niej etosu i przywraca jej prymitywne a zarazem rytualne właściwości. We współpracy z basistą Eduardo Delgado Lopezem i perkusistą Dannym Arnoldem Lommenem, od ponad dwudziestu lat masakruje akademickie podejście do dźwięku i skostniałe reguły rządzące współczesną muzyką rozrywkową. Podczas gdy jego kolaboranci - z uśmiechem na ustach - przeprowadzają kolejne soniczne ataki, on sam z zamkniętymi oczami, intuicyjnie przekłada swe emocje na tony. Chodź ich występy nie są wolne od struktur i znanych z płyt numerów, wciąż pozostają oni w ciągłym, pozawerbalnym kontakcie; zasłuchani w siebie nawzajem dają wyraz swym frustracjom, lękom i fascynacjom. Grają rocka i tylko ogłuszeni komercją Amerykanie mogli ochrzcić Niemca artystą noise'owym. Na Avant Arcie owa noise'owa łatka zadecydowała najprawdopodobniej o wyborze teatralnej sali na której wystąpiło <b>Caspar Brötzmann Massaker</b>. I choć słychać było nieźle, a kilkanaście rzędów foteli tworzyło kameralną atmosferę, to nie w takich miejscach zawarta w tych dźwiękach plemienność ujawnia swą prawdziwą siłę. Bo kiedy stojąc unosi się pięść - daje się wyraz buntu, na siedząco natomiast człowiek wygląda jakby głosował.<br><br>
[tekst: Filip Kalinowski, foto: Joanna Stoga]Mateusz Adamskihttp://www.blogger.com/profile/02502753490278300350noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-3545030219314116892012-10-04T04:27:00.000-07:002012-10-04T04:32:47.700-07:0003.10.12 - LA Boiler Room Low End Theory Takeover @ Wrocław<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-oSua1-jFOdE/UGyH3IiDTSI/AAAAAAAABo4/AqO6f1UMnqM/s1600/Zrzut%2Bekranu%2B2012-10-3%2Bo%2B06.35.24.png" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="224" width="400" src="http://2.bp.blogspot.com/-oSua1-jFOdE/UGyH3IiDTSI/AAAAAAAABo4/AqO6f1UMnqM/s400/Zrzut%2Bekranu%2B2012-10-3%2Bo%2B06.35.24.png" /></a></div>
Doczekanie do czyjegoś występu o czwartej rano nie jest jakimś szczególnym osiągnięciem. Zwykle jednak w tym zadaniu towarzyszy mi żona, kumple i/albo przynajmniej paskudne - ale za to kolejne - rozwodnione piwo w plastikowym kubku. No i przygrywa też coś zazwyczaj w bliższym lub dalszym otoczeniu. Tym razem godzina diabła mija na zegarach, a tu jeszcze przez 60 minut cisza w głośnikach, papierosy na balkonie i napis na ekranie rodem z peerelowskiej telewizji nocą. Kilka minut po 19.00 czasu losangeleskiego zastąpiły go wreszcie miękkie pastelowe barwy, a z głośników popłynęły pierwsze dźwięki. Nisko zawieszone, basowe podwaliny, zwichnięte, hip-hopowe perkusje i atmosferyczne, syntezatorowe melodie. Nowy Nosaj Thing i stary DJ Shadow. Zapowiedziany przez <b>Nocando</b> <b>Daddy Kev</b> rozpoczyna transmisję z <b>Low End Theory</b>. Psychodeliczne wizualizacje kalifornijskiego grafika Strangeloopa stanowią tło dla poruszających się za plecami grających cieni zwierząt, obcych i prezydentów; na tle beatowych konstrukcji rozbrzmiewają kolejne zagajenia, pozdrowienia i okrzyki. Shiggar Fraggar Show XXI wieku. Niepowtarzalna okazja wizyty w jednym z najbardziej intrygujących klubów świata. Dostępna poprzez <b>Boiler Room</b> internetowa relacja z cotygodniowego spotkania producentów, didżei i muzyków z LA. Jedna z szeroko komentowanych sesji na których gościnnie pojawia się Thom Yorke i Questlove... dostępna na wyciągnięcie myszki w moim wrocławskim mieszkaniu. <b>D-Styles</b> wkracza za gramofony, turntablistyczne skillsy jednego z niesławnych Beat Junkies zderzają się z mainstreamowym amerykańskim rapem, a sąsiadka utyskuje na zbyt wczesna pobudkę. Jej nerwy szybko koją jednak dubowe pogłosy i szum pierwszych tramwajów za oknem. Didżejkę przejmuje <b>Nobody</b>, który wpierw daje podkład pod wersy Nocando i <b>Busdrivera</b>, by po pół godzinie samemu zapędzić się w rejony sceny na których prym wiedzie Nicki Minaj. Zmappingowane adaptery rozbłyskują wizualizacjami, podczas gdy obecny od samego początku, nadpobudliwy <b>Gaslamp Killer</b> serwuje powtórkę tego, co znam z MELTa czy Nowej Muzyki. Fragmenty „Breakthrough”, TNGHT, Dilla i czupryna za którą nie nadąża transfer danych. Dużo hałasu o ni...ewiele. Atmosferę w kalifornijskim klubie pomaga uspokoić <b>DJ Lo Down Loretta Brown</b> czyli nikt inny jak sama królowa - <b>Erykah Badu</b>. W przypadku świetnie zaznajomionej z ciepłymi, „dusznymi” brzmieniami bogini mikrofonu termin DJ jest jednak niezbyt trafnym naddatkiem. Świetna selekcja ginie w natłoku nadużywanych efektów i niemiłosiernie loopowanych próbek. Dla niektórych ma to pewnie wartości medytacyjne, mnie jednak wygania na balkon nad którym wstaje już słońce, a ptaki ćwierkają dużo przyjemniej niż gra Loretta. Z powrotem do pokoju wzywają mnie jednak wrzaski GLK i rozpoczynający swój występ <b>Flying Lotus</b>. Najbardziej utytułowany reprezentant środowiska skupionego wokół Low End Theory świętuje właśnie premierę swojego czwartego albumu. Numery z nowego krążka mieszają się ze starszymi kompozycjami, rapowa klasyka przeplata się z grime'm, a sąsiad Stevene Ellisona, <b>Thundercat</b> dogrywa do wszystkiego swoje wyluzowane partie basu. Nie ma fajerwerków, zachwytów i szału. Jest to, do czego FlyLo przyzwyczaił bywalców swoich setów - szerokie horyzonty, szacunek dla klasyki i morderczy bas od którego stroni zwykle w swoich nagraniach. Jest też ósma rano, ludzie zmierzają do pracy, a ja po sześciu latach istnienia kalifornijskiego cyklu, wreszcie miałem okazję zajrzeć za czerwoną kotarę beatowej mekki. I co prawda nie wpłynęło to na mój ogląd świata w podobnym stopniu jak ostatni odcinek Twin Peaks, ale wciąż jestem zaciekawiony i podekscytowany tym co dzieje się w piwnicach i sypialniach LA. Internet nie spalił magii na cyfrowym stosie, twórcy Boiler Roomu zyskali kolejnego plusa, a „Until the Quiet Comes” czeka na powtórny odsłuch.<br><br>
[tekst: Filip Kalinowski]Mateusz Adamskihttp://www.blogger.com/profile/02502753490278300350noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-73001688221828284532012-10-01T03:12:00.000-07:002012-10-01T03:17:32.441-07:00Exklusiv Prize rozdane! <br />
<h2 style="text-align: center;">
Exklusiv Prize rozdane!</h2>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
W piątek wieczorem w Och Teatrze
odbyła się gala Exklusiv Prize. Pierwszymi laureatami nagrody
magazynu Exklusiv zostali: </div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
Piotr Gniewek (grafika),</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-qyfplqshmrg/UGlr37px80I/AAAAAAAADiI/j9pcvHXlX2E/s1600/PIOTR_GNIEWEK_300.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://3.bp.blogspot.com/-qyfplqshmrg/UGlr37px80I/AAAAAAAADiI/j9pcvHXlX2E/s320/PIOTR_GNIEWEK_300.jpg" width="248" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
Edyta Dufaj
(fotografia analogowa)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-_9BDp4U6U1g/UGlsCzOoyDI/AAAAAAAADiU/nHgaG394p6E/s1600/Fotografia+analogowa_Edyta+Dufaj_male.tif" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://2.bp.blogspot.com/-_9BDp4U6U1g/UGlsCzOoyDI/AAAAAAAADiU/nHgaG394p6E/s320/Fotografia+analogowa_Edyta+Dufaj_male.tif" width="221" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
Adam Kruk (film z komórki)<br />
<br />
i </div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
Przemysław
Konefał (nagroda specjalna za fotografię analogową). </div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-6syUn4qqUHE/UGlsObmK7HI/AAAAAAAADic/uOX8VjA2ulA/s1600/Fotografia+analogowa_nagroda+specjalna_Przemyslaw+Konefal_male.tif" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="261" src="http://4.bp.blogspot.com/-6syUn4qqUHE/UGlsObmK7HI/AAAAAAAADic/uOX8VjA2ulA/s320/Fotografia+analogowa_nagroda+specjalna_Przemyslaw+Konefal_male.tif" width="320" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Exklusiv
Prize wręczali m.in. Przemek „Trust” Truściński, Iza
Grzybowska, Maria Seweryn, galę poprowadził redaktor naczelny
Tomasz Kin. Gwiazdą wieczoru była nowa nadzieje polskie muzyki Kari
Amirian, a kilkuset gości przez całą noc bawiło się przy muzyce
Rawskiego. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-MHHCDAQkeDo/UGltRjgoHhI/AAAAAAAADik/7Tjspd-jDUI/s1600/_MG_5003.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://3.bp.blogspot.com/-MHHCDAQkeDo/UGltRjgoHhI/AAAAAAAADik/7Tjspd-jDUI/s320/_MG_5003.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-MJE9fdUMfCg/UGltTQhY6FI/AAAAAAAADis/LfrpUeJs7tc/s1600/_MG_5038.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://2.bp.blogspot.com/-MJE9fdUMfCg/UGltTQhY6FI/AAAAAAAADis/LfrpUeJs7tc/s320/_MG_5038.jpg" width="213" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/--6BC7nO9-Wc/UGltU3ORs6I/AAAAAAAADi0/W6xSzbGhXh8/s1600/_MG_5088.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://2.bp.blogspot.com/--6BC7nO9-Wc/UGltU3ORs6I/AAAAAAAADi0/W6xSzbGhXh8/s320/_MG_5088.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-c5_ajOSXmdI/UGltXbpkp3I/AAAAAAAADi8/m35_DYAzN2A/s1600/_MG_5115.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://4.bp.blogspot.com/-c5_ajOSXmdI/UGltXbpkp3I/AAAAAAAADi8/m35_DYAzN2A/s320/_MG_5115.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-rorKALbpdFU/UGltY1f7VXI/AAAAAAAADjE/bg9Ku8utZKs/s1600/_MG_5135.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://4.bp.blogspot.com/-rorKALbpdFU/UGltY1f7VXI/AAAAAAAADjE/bg9Ku8utZKs/s320/_MG_5135.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-u26aOrfKK0I/UGltavlq0MI/AAAAAAAADjM/GDetCxzctFw/s1600/_MG_5165.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://1.bp.blogspot.com/-u26aOrfKK0I/UGltavlq0MI/AAAAAAAADjM/GDetCxzctFw/s320/_MG_5165.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-_Yajhi5mKNQ/UGltc2pS6pI/AAAAAAAADjU/ZFtpIMgR38g/s1600/_MG_5194.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://1.bp.blogspot.com/-_Yajhi5mKNQ/UGltc2pS6pI/AAAAAAAADjU/ZFtpIMgR38g/s320/_MG_5194.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-dnnaTaGaFis/UGltesou3lI/AAAAAAAADjc/U8gghElpsPU/s1600/_MG_5275.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://4.bp.blogspot.com/-dnnaTaGaFis/UGltesou3lI/AAAAAAAADjc/U8gghElpsPU/s320/_MG_5275.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-90j2Axd79JU/UGltgUgDLjI/AAAAAAAADjk/mpsPpYjip44/s1600/_MG_5381.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://1.bp.blogspot.com/-90j2Axd79JU/UGltgUgDLjI/AAAAAAAADjk/mpsPpYjip44/s320/_MG_5381.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-_o1uxCz_RKU/UGlth29L7gI/AAAAAAAADjs/47YY2BFbnbk/s1600/_MG_5420.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://4.bp.blogspot.com/-_o1uxCz_RKU/UGlth29L7gI/AAAAAAAADjs/47YY2BFbnbk/s320/_MG_5420.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-VM3sDaGjgP0/UGlti4rHHkI/AAAAAAAADj0/MzZPcIXJGdw/s1600/_MG_5430.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://2.bp.blogspot.com/-VM3sDaGjgP0/UGlti4rHHkI/AAAAAAAADj0/MzZPcIXJGdw/s320/_MG_5430.jpg" width="213" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-Xo_IYmgLPcY/UGltkwYEazI/AAAAAAAADj8/9R5Th3WUlB8/s1600/_MG_5454.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://4.bp.blogspot.com/-Xo_IYmgLPcY/UGltkwYEazI/AAAAAAAADj8/9R5Th3WUlB8/s320/_MG_5454.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-Y9qJHM89_f8/UGltnF7wltI/AAAAAAAADkE/RPylPr4_JZ0/s1600/_MG_5515.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://3.bp.blogspot.com/-Y9qJHM89_f8/UGltnF7wltI/AAAAAAAADkE/RPylPr4_JZ0/s320/_MG_5515.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-nrRHsR1OKoA/UGltpSK6onI/AAAAAAAADkM/AwZz-U0eoZg/s1600/_MG_5529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://3.bp.blogspot.com/-nrRHsR1OKoA/UGltpSK6onI/AAAAAAAADkM/AwZz-U0eoZg/s320/_MG_5529.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-54b8knSKpnE/UGltq5eS5DI/AAAAAAAADkU/W1qi7YgwdGg/s1600/_MG_5630.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://4.bp.blogspot.com/-54b8knSKpnE/UGltq5eS5DI/AAAAAAAADkU/W1qi7YgwdGg/s320/_MG_5630.jpg" width="213" /></a></div>
<br /></div>
kacper p.http://www.blogger.com/profile/17007775851149424888noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-59766579863444324722012-09-25T04:10:00.001-07:002012-09-25T04:10:33.715-07:00Dirty Beaches w Cafe Kulturalna<br />
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<a href="" name="_GoBack"></a>Koncert Dirty
Beaches miał być pięknym spełnieniem marzenia i byłby nim gdyby
nie odwieczne prawo mówiące, że jak się ma coś zepsuć to akurat
w najmniej oczekiwanym momencie! Zanim dane nam było usłyszeć
ocean dźwięków Alexa Hungtai musieliśmy przejść przez prawdziwy
maraton. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<object width="320" height="266" class="BLOGGER-youtube-video" classid="clsid:D27CDB6E-AE6D-11cf-96B8-444553540000" codebase="http://download.macromedia.com/pub/shockwave/cabs/flash/swflash.cab#version=6,0,40,0" data-thumbnail-src="http://1.gvt0.com/vi/rTch7g_gkfU/0.jpg"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/rTch7g_gkfU&fs=1&source=uds" /><param name="bgcolor" value="#FFFFFF" /><param name="allowFullScreen" value="true" /><embed width="320" height="266" src="http://www.youtube.com/v/rTch7g_gkfU&fs=1&source=uds" type="application/x-shockwave-flash" allowfullscreen="true"></embed></object></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
Maraton rozpoczęty przyjemnym koncertem Teenagers, którzy
pokazali, że są chyba w tej chwili najfajniejszym zespołem
okołopunkowym w stolicy. Potem była przerwa, która trwała, trwała
i trwała, aż do godziny pierwszej w nocy, kiedy to jakiś sprytny
człowiek przechytrzył technikę i w końcu podłączył zepsuty
sprzęt zespołu. Trzygodzinne oczekiwanie wykruszyło jednak
większość publiczności, a tych którzy pozostali doprowadziło do
stanu niekoniecznie sprzyjającego najlepszej zabawie. </div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-ukQF4-Mt5WY/UGGQ6HkO3VI/AAAAAAAADhY/tT0iGjdJA2U/s1600/Zdj%C4%99cie0176.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://1.bp.blogspot.com/-ukQF4-Mt5WY/UGGQ6HkO3VI/AAAAAAAADhY/tT0iGjdJA2U/s320/Zdj%C4%99cie0176.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br />Widocznie
zrezygnowane trio wkroczyło na scenę tuż po kilku(nasto?)
minutowej improwizacji na gitarze. Potem były już tylko hiciory,
które jednak nie porwały do tańca prawie nikogo. Szkoda bo to
naprawdę mógł być jeden z mocniejszych koncertów tej jesieni,
tym bardziej, że relacje z odbywającego się dzień wcześniej
krakowskiego show dodatkowo zaostrzyły apetyt. Przestrzenne
przestery, bardzo ciężkie i leniwe bity oraz hipnotyczny śpiew
idealnie sprawdziłyby się o tej porze na festiwalu lub w samo
południe gdzieś na słonecznej plaży. W Kulturalnej zabrzmiały
tylko poprawnie. Ale i tak nie ma co tragizować w końcu grającym
swojego czasu w tym budynku Stonesom też spaliło się zasilanie
klawiszy. Może powinniśmy wszyscy potraktować to jako bardzo
piękną wróżbę?</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/Qqdz7Rokha4?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
kacper p.http://www.blogger.com/profile/17007775851149424888noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-47730420334519917962012-09-21T03:51:00.001-07:002012-09-21T04:36:01.361-07:0020.09.12 - Laibach @ Eter, WrocławThey come in peace, they leave You in pieces.<br><br>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-vNF4idCKbPg/UFxQ25aEN_I/AAAAAAAABoc/SasM4OqFTlQ/s1600/lai%2B15%2BDSC01212.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="267" width="400" src="http://2.bp.blogspot.com/-vNF4idCKbPg/UFxQ25aEN_I/AAAAAAAABoc/SasM4OqFTlQ/s400/lai%2B15%2BDSC01212.jpeg" /></a></div>
Laibach to zespół specyficzny. Mocno kontrowersyjny, nieustannie prowokujący i programowo wywrotowy. Zespół na którego koncertach nigdy nie spotykam znajomych, choć nawet z najbardziej trueschoolowymi hip-hopowcami zdarzało mi się prowadzić wielogodzinne dyskusje na temat ich twórczości. Zespół na którego koncertach nie ma przypadkowych osób, jednak pośród prezentujących swe krzyżowe insygnia i dziary, oddanych fanów grupy, zawsze znajdą się ci dla których kolor sznurówek i styl strzyżenia nie ma nic wspólnego z modą. Zespół na którego koncertach od lat już jestem w pierwszych rzędach, a właściwie nie słucham go w domu. Z większości z ich występów wychodzę też z kolejnymi koszulkami, za które zdarzało mi się zresztą toczyć nie tylko werbalne boje. No cóż, jeśli ktoś dotyka tematów tak mocno obciążonych tabu jak tożsamość czy narodowość, zawsze znajdzie się ktoś, kto uprości jego przekaz na swoje własne potrzeby i będzie hailował do... niemieckojęzycznego covera austriackiego Kombi. Niestety głupota nie boli. A w tym akurat wypadku powinna.<br><br>
Boli natomiast słuchanie Laibachu refleksyjne i poparte rozpoznaniem w kwestii wielojęzycznych tekstów czy ich pozamuzycznej działalności. Niewiele jest grup tak świadomych, stałych w swoich dążeniach i nieustannie podważających swe koncepcje. Spośród tych nielicznych za żadną nie stoi natomiast taka historia. 32 lata w trakcie których upadały i formowały się państwa, toczyły się wojny i ścierały interesy.<br><br>
Od pierwszych dźwięków retro-patetycznej wersji „Final Countdown”, przez numery ze ścieżki dźwiękowej do tegorocznego filmu „Iron Sky”, nie znoszący indywidualizacji ich działań, słoweński kolektyw nieustannie poddaje w wątpliwość bijącą ze sceny powagę ich poczynań. Wyniesione z czasów kolektywizacji i wymykania się ze skoszarowanych fabryk, zapięte na ostatni guzik „mundury” nadają im bardziej anarchistyczny, niż totalitarny wygląd, a wyświetlane na ekranach napisy końcowe z ich kinematograficznego debiutu potwierdzają dystans jaki dzieli ich od rządzonych prawami rynku, rozkochanych w tego typu projektach, komercyjnych bandów. Rozpoczęta do bólu dotkliwym, rozdrapującym bałkańskie rany, utworem „Smrt za Smrt”, industrialna część występu stanowi natomiast najbardziej sugestywną interpretację jednych z niewielu haseł, co do których głoszenia można być w przypadku Laibachu pewnym. „Rozejrzyj się”, „słuchaj” i „walcz ze sobą” bez względu na to jak może być to trudne, przykre i żmudne. W zderzeniu ze ścianą ryczących syntezatorów, niepokojących rytmów i własnych lęków, ukojenie przynieść mogłyby pewnie radiowe hity, lecz te w wykonaniu południowo-europejskiego überzespołu (bo gdzie indziej, jak nie ich wypadku ten wytarty frazes pasuje jak... umlaut) ujawniają swe trudne do znalezienia w oryginałach, nieprzyjazne słuchaczowi oblicze. Czy w głośnikach pobrzmiewają Beatlesi, Bob Dylan czy Opus, śmiech grzęźnie w gardle, a nawet wspólnota znaleziona w tańcu nie daje wytchnienia. Bo w zalewie ogólnoświatowych, ujednoliconych trendów i objętych zmową milczenia, trudnych tematów, tylko nieliczni mają odwagę zmierzyć się z tym co świadomie pomijane. A debile nadal będą mylić NSK (Neue Slovenische Kunst) z NSDAP i z symbolicznych wizualizacji gesamkunstwerkowego kolektywu wyłapywać jedyny interesujący ich znak. Ich prawo. Ich też ignorancja.<br><br>
[tekst: Filip Kalinowski, foto: Leszek Adam Nowak]Mateusz Adamskihttp://www.blogger.com/profile/02502753490278300350noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-5172463275691314402012-09-21T03:13:00.003-07:002012-09-21T03:13:40.348-07:00Coldplay na Stadionie Narodowym<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-XuF3SsU1qRo/UFw8NyMpBGI/AAAAAAAADaQ/JPEJha88x1U/s1600/Coldplay+Aktivist-1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://1.bp.blogspot.com/-XuF3SsU1qRo/UFw8NyMpBGI/AAAAAAAADaQ/JPEJha88x1U/s320/Coldplay+Aktivist-1.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
Przyznajemy się bez bicia – na
koncert Coldplay poszliśmy głównie po to, by zobaczyć światełka.
W tej kwestii zostaliśmy w pełni usatysfakcjonowani – cały
stadion rozbłyskujący kolorowa lawą wielobarwnych lampek (na
wejściu każdy dostaje opaskę, tzw. xyloband, sterowaną za pomocą
fal radiowych, która w odpowiednich momentach koncertu jest
aktywowana i świeci, dzięki czemu każdy staje się częścią
widowiska), to coś co warto zobaczyć.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/cfUOrjnzqNw?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
<br />
<br />
Ale po kolei. Zaczęło się
po hitchcockowsku – co prawda może nie od trzęsienia ziemi –
ale od fajerwerków, którymi zespół przywitał się z Warszawą.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-UxhAjx5mDts/UFw8RWT2OyI/AAAAAAAADao/S2qPU4lRcqU/s1600/Coldplay+Aktivist-12.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://3.bp.blogspot.com/-UxhAjx5mDts/UFw8RWT2OyI/AAAAAAAADao/S2qPU4lRcqU/s320/Coldplay+Aktivist-12.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
Potem było coraz bardziej karnawałowo – najpierw race, potem
lasery, deszcz konfetti, wielkie balony. W połowie koncertu klimat
stał się trochę bardziej rockowy, a następnie liryczny (Cris w
świetle jednego reflektora samotnie przy fortepianie). Potem zaś
przyszedł czas na wielkie kolorowe dmuchańce, które wyrosły w
kilku miejscach stadionu – przynajmniej jeden był w kształcie
motyla... I wreszcie finał i tysiące światełek na stadionie.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-w5X_-RxKRgo/UFw80Mp-dgI/AAAAAAAADeY/nFjovJHj9N0/s1600/Coldplay+Aktivist-4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://1.bp.blogspot.com/-w5X_-RxKRgo/UFw80Mp-dgI/AAAAAAAADeY/nFjovJHj9N0/s320/Coldplay+Aktivist-4.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
W
kwestii widowiska – pierwsza klasa. Poza tym zespół dał porządny
koncert, Cris Martin zziajał się jak trzeba, biegał po scenie i
wyciągniętej w publiczność platformie, był programowo
komunikatywny, było „dobry wieczór” i „dziękuję” po
polsku, były entuzjastycznie witane przez publikę zapewnienia, że
„to będzie najlepszy koncert tej trasy” a na końcu machanie
polska flagą. Pełna profeska. Z kronikarskiego obowiązku dodamy,
że zespół zagrał 21 utworów – najwięcej - aż 10 pochodziło
z „Mylo Xyloto”, pięć z „A Rush Of Blood To The Head”.
Sześć pozostałych utworów to fragmenty debiutu i dwóch
poprzednich płyt, „X&Y” oraz „Viva La Vida”. [syka]<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-Hj0j3qgiyi8/UFw9DOpCdTI/AAAAAAAADgA/c-DinAB-rq4/s1600/Coldplay+Aktivist-51.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://4.bp.blogspot.com/-Hj0j3qgiyi8/UFw9DOpCdTI/AAAAAAAADgA/c-DinAB-rq4/s320/Coldplay+Aktivist-51.jpg" width="213" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-GyVURIfcD7s/UFw8s7NugfI/AAAAAAAADdo/ekOQOm_utGQ/s1600/Coldplay+Aktivist-34.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://1.bp.blogspot.com/-GyVURIfcD7s/UFw8s7NugfI/AAAAAAAADdo/ekOQOm_utGQ/s320/Coldplay+Aktivist-34.jpg" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-DIonVCilrHE/UFw8k425DNI/AAAAAAAADcw/5t0yMWnUB_w/s1600/Coldplay+Aktivist-28.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://1.bp.blogspot.com/-DIonVCilrHE/UFw8k425DNI/AAAAAAAADcw/5t0yMWnUB_w/s320/Coldplay+Aktivist-28.jpg" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-a9YfX74gZxo/UFw88TF6UeI/AAAAAAAADfQ/wrnjUsE6V_g/s1600/Coldplay+Aktivist-46.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://1.bp.blogspot.com/-a9YfX74gZxo/UFw88TF6UeI/AAAAAAAADfQ/wrnjUsE6V_g/s320/Coldplay+Aktivist-46.jpg" width="213" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-Rvp_Js3MMfA/UFw8gMf6udI/AAAAAAAADcQ/Stv9Z-_lFmU/s1600/Coldplay+Aktivist-24.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://4.bp.blogspot.com/-Rvp_Js3MMfA/UFw8gMf6udI/AAAAAAAADcQ/Stv9Z-_lFmU/s320/Coldplay+Aktivist-24.jpg" width="213" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-LaJDtoDcntM/UFw8PLlNQhI/AAAAAAAADaY/ckg_tBFGtl0/s1600/Coldplay+Aktivist-10.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://3.bp.blogspot.com/-LaJDtoDcntM/UFw8PLlNQhI/AAAAAAAADaY/ckg_tBFGtl0/s320/Coldplay+Aktivist-10.jpg" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-96ILJnj_4fA/UFw8agCtXDI/AAAAAAAADbo/Q0defDaV8DA/s1600/Coldplay+Aktivist-2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://4.bp.blogspot.com/-96ILJnj_4fA/UFw8agCtXDI/AAAAAAAADbo/Q0defDaV8DA/s320/Coldplay+Aktivist-2.jpg" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<br />kacper p.http://www.blogger.com/profile/17007775851149424888noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-35119694357809153742012-09-20T01:25:00.003-07:002012-09-20T01:27:18.564-07:00Street Art Fashion w Galerii Koloru<br />
Street/Art/Fashion<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-rtLWxu_8BIU/UFrS2hnp5iI/AAAAAAAADZw/V2DrJGPWjik/s1600/20+logo.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://3.bp.blogspot.com/-rtLWxu_8BIU/UFrS2hnp5iI/AAAAAAAADZw/V2DrJGPWjik/s320/20+logo.jpg" width="213" /></a></div>
<br />
<br />
Wejście od podwórka, surowość betonu i niewielka kameralna przestrzeń. Tak właśnie wygląda warszawska Galeria Koloru, w której w ubiegłym tygodniu miał miejsce wernisaż prac Karola Grygoruka połączony z prezentacją nowej kolekcji Dickies.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-GBva4xH-fVg/UFrS7u1UOLI/AAAAAAAADZ4/V-n-ANHdxPs/s1600/15+logo.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://3.bp.blogspot.com/-GBva4xH-fVg/UFrS7u1UOLI/AAAAAAAADZ4/V-n-ANHdxPs/s320/15+logo.jpg" width="213" /></a></div>
<br />
<br />
Mimo że Karol jest młodym fotografem to jego zdjęcia publikowane były już w magazynach Exklusiv, Machina, Pani, Vice o on sam na stałe współpracuje z wytwórniami muzycznymi oraz projektantami mody. Sam o sobie mówi, że jest zafascynowany street artem i kulturą miejską. Wyraźnie widać to w jego pracach, zwłaszcza na obecnej wystawie "Roboczy jakikolwiek". Bohaterami zdjęć są prawdziwi ludzie prezentujący swoje pasje - od skateboardingu, przez graffiti, po tatuaże. Realne sytuacje, gra światła, pełna naturalność i wszechobecna miłość do tego, co się robi. Sesja made in Poland, ale zdecydowanie na światowym poziomie.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-smCz3RcET5A/UFrTA4J7soI/AAAAAAAADaA/v40JbRfq8DQ/s1600/12+logo.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://2.bp.blogspot.com/-smCz3RcET5A/UFrTA4J7soI/AAAAAAAADaA/v40JbRfq8DQ/s320/12+logo.jpg" width="213" /></a></div>
<br />
<br />
Schodząc po wąskich schodach naszym oczom ukazuje się całkiem sporych rozmiarów skateshop, w którym marka Dickies pokazała swoją kolekcje jesień zima 2012/13. Dominują w niej mocne tkaniny, klasyczne wzory i bezkompromisowy, streetwearowy charakter. W nowej kolekcji pojawiły się zarówno ciepłe bluzy, kurtki, nowe wzory koszul, a także t-shirty wykorzystujące m.in. motywy deskorolkowe. Niezależnie czy dla ubrań czy dla fotografii, Galerie Koloru warto odwiedzić. [Lucy]<br />
<br />
Galeria Koloru<br />
<br />
Aleja Solidarności 82 (na tyłach KFC)kacper p.http://www.blogger.com/profile/17007775851149424888noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-31767426937855310042012-09-14T07:56:00.000-07:002012-09-14T07:56:15.191-07:00Junior Boys @ 1500 m2 do wynajęcia, Warszawa, 12.09.12
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-AVwOk2aKIJY/UFNFaqpslKI/AAAAAAAACgw/DCv46jLlJy0/s1600/junior_boys.jpg" imageanchor="1" style="clear:left; float:left;margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" height="222" width="320" src="http://4.bp.blogspot.com/-AVwOk2aKIJY/UFNFaqpslKI/AAAAAAAACgw/DCv46jLlJy0/s320/junior_boys.jpg" /></a></div>
Informacja o powrocie Junior Boys do stolicy była dość zaskakująca. Koncert ogłoszony dopiero na miesiąc przed wyznaczoną datą, nie zdążył też minąć rok od ich ostatniej wizyty. Jednak pojawić się na koncercie Kanadyjczyków było niemal naszym szkolnym obowiązkiem. Nie czekaliśmy na nich z bijącym sercem, ale też bez obaw, że będzie słabo. Widzieliśmy ich w końcu już kilka razy – czy to na legendarnym już koncercie w CDQ w 2007 roku, czy podczas festiwalowego występu na Offie. Do tej pory najlepiej zaprezentowali się chyba w zeszłym roku w warszawskiej Stodole, a tegoroczny koncert, pomimo że odbywał się w niesprzyjających akustyce wnętrzach klubu 1500 m2 do wynajęcia w niczym mu nie ustępował – dowiódł wręcz, że tam też można robić świetnie nagłośnione koncerty (a jednak!). Tym razem atmosfera była jeszcze bardziej gorąca – dosłownie i w przenośni – a my od pierwszych już dźwięków, kiedy nogi same rwały się do tańca, wiedzieliśmy że chłopaki popłyną. Ten zespół to prawdziwy paradoks. Jak to możliwe że te senne kompozycje są skrojone tak wyrazistymi motywami i brzmieniami, że kopią i bujają jak najbardziej żywiołowe parkietowe bangery? <b>Jak to możliwe, że tych dwóch niepozornych, średnio atrakcyjnych (no dobra, naciągamy trochę, Matt Didemus ma na pewno grono oddanych fanek) pisze tak seksowne numery? </b>Nie wulgarne, tylko zmysłowe, nie elegancko-klasyczne, tylko przecież nowoczesne – jakby oddające współczesną, być może odrobinę nieprzystępną i cyniczną, romantyczną osobowość. Chłopaki zaprezentowali jeden nowy, jak na razie niezatytułowany, utwór, który, mimo że składał się w całości ze znanych nam już elementów, niczym nie ustępował poziomem pozostałym, hitowym kompozycjom. Widać więc, że Greenspan i Didemus są gotowi, by nagrać piątą już świetną płytę i stać się tym samym ewenementem w skali światowej – bo kto inny w tej działce trzyma tak wyrównany, wyśrubowany poziom? Podpowiadamy: nikt.
<br><br>
Tekst: Rafał Rejowski, Cyryl Rozwadowskikupahttp://www.blogger.com/profile/08121628981408692199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-76670790819966368502012-09-05T05:59:00.000-07:002012-09-05T05:59:08.219-07:00Japandroids @ Hydrozagadka, Warszawa, 01.08.12Za symboliczny można uznać fakt, że stołeczny koncert <b>Japandroids</b> wypadł w dniu, który zazwyczaj inauguruje rok szkolny. Muzyka Kanadyjczyków to bowiem wyraz czystej młodzieńczej ekscytacji i czerpania życia garściami, poprzeplatany gorzkimi refleksjami i wątpliwościami. Po prawie godzinnej obsuwie (spowodowanej spóźnieniem supportu) klub szybko zaczął się wypełniać fanami żądnymi powtórki legendarnego już w tej chwili występu w Powiększeniu w styczniu 2010 roku, a także tymi, którzy chcieli tę stratę nadrobić. Krótko przed 21.00 na scenie pojawił się włoski skład Be Forest. Dwie dziewczyny oraz chłopak przez pół godziny uprawiali inspirowany The xx i Warpaint indie pop. Polska publiczność jest wyjątkowo podatna na takie brzmienia, w muzyce tria brakowało jednak duszy i wyrazistego songwritingu. Ich inspiracje zdawały się sięgać co najwyżej do roku 2007, a nie do właściwych pierwowzorów wcześniej wspomnianych kapel. W Be Forest jest więc potencjał, ale, jak na razie, niewykorzystany. Przed 22.00 na scenie pojawili się w końcu Japandroids i rozpętali najprawdziwszą burzę. <b>Brian oraz David odegrali w całości obie swoje długogrające płyty i po raz kolejny zredefiniowali takie pojęcia jak „energia” czy „charyzma”.</b> Nadal nie przestaje mnie zadziwiać, że duet jest w stanie brzmieć jak przynajmniej pięcioosobowy zespół i przez ponad półtorej godziny utrzymywać na sobie niesłabnącą uwagę zgromadzonej publiczności. Ta odwdzięczyła się zresztą gromkimi brawami i szałem pod sceną. Jedynym wyraźnym minusem występu były problemy ze sprzętem (które wydłużały przerwy między kawałkami), które jednak i tak ostatecznie przełożyły się na zdecydowanie pozytywną niespodziankę. Zmiana gitary (na tę posiadającą większość ilość progów) pozwoliła wykonać chłopakom zwykle pomijane na koncertach „I Quit Girls”. Kolejnym smaczkiem było zagranie „To Hell With Good Intentions”, nieśmiertelnych i nadal nieodżałowanych Mclusky. „Evil’s Sway”, „Sovereignty” czy „Young Hearts Spark Fire” nadal nie chcą opuścić mojej łepetyny i przypuszczam, że będą tam czekać na następną wizytę chłopaków. Oby krócej niż dwa i pół roku.
<br><br>
Tekst: Cyryl Rozwadowskikupahttp://www.blogger.com/profile/08121628981408692199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-88699857957524728362012-09-03T09:17:00.000-07:002012-09-03T09:52:47.714-07:00Bach, Pasja wg św. Jana, Wratislavia Cantans @ Kościół Uniwersytecki, Wrocław, 01.09.12<b>Męka pańska</b>
<br><br>
Pewien brytyjski periodyk prowadził swego czasu rubrykę, w której klasycznie wyedukowani muzykolodzy analizowali muzykę rozrywkową przy pomocy narzędzi nabytych w
konserwatorium. Wszyscy rockmani, hip-hopowcy i elektronicy jak jeden mąż zbierali baty za swoje prostactwo, wtórność i braki warsztatowe. Fani pisali skargi, a ich idole – nawet największe gwiazdy międzynarodowych scen i list przebojów – równani były z ziemią. Miara, którą ci fachowcy oceniali współczesne utwory nijak jednak nie miała się do zasad, jakimi rządzi się XX-wieczna kompozycja. Ja sam jestem uczniem szkoły „Rolling Stone’a”. Naukę muzyki zakończyłem w liceum, z trudem zdobywając trójczynę z gry na flecie. Do dziś nie umiem czytać nut, a zarówno wydobywając z siebie jakieś dźwięki, jak i pisząc o nich, kieruję się jedynie emocjami i wiedzą zaczerpniętą z tak mało akademickich miejsc jak na przykład pozdrowień drukowanych na okładkach kompaktów. Jestem dzieckiem syntezatorów, loopów i sampli. Synem beatu i basu, który osierocony, nie zawsze wie, co ze sobą począć. W domu mam kilkanaście płyt z muzyką klasyczną,
ale i tak niektórzy moi „poważni” znajomi nie uważają, że Cage, Reich i Stockhausen powinni zaliczać się do tej działki. Jeden z tych znajomych od lat przekonywał mnie, że powinienem się z nim wybrać na <b>Wratislavia Cantans</b>. On od ponad dziesięciu lat jest stałym bywalcem dolnośląskiego festiwalu, więc nic nie powinno mi się stać, jeśli przynajmniej raz sprawdzę jak to brzmi, wygląda i pachnie – przekonywał. Nawet jeśli z barokiem kojarzy mi się tylko architektura, malarstwo i ociekające złotem rozpasanie niektórych rapowych teledysków.
<br><br>
Podczas pierwszego zetknięcia z atmosferą tego – wydawałoby się obcego mi – wydarzenia poczułem się całkiem swojsko. Pod Kościołem Uniwersyteckim, podobnie jak pod każdą halą czy większa imprezownią, stały karetki, pan sprawdził mi bilet, a kilka starszych pań zmierzyło mnie wzrokiem, jaki swego czasu prowokowały u klubowych bramkarzy sportowe buty czy szerokie spodnie.
<br><br>
Sacrum pachniało jak zwykle, ozdobne lamperie odbijały się w ekranach iPodów, a
przedkoncertowy gwar niczym nie różnił się od tego jaki panuje przy barach, przy których zamawiam zwykle towarzyszące mi na koncertach piwo. Bez browaru jednak słucha mi się tak samo dobrze, a nawet brak soundsystemu nie przeszkadza mi w odbiorze muzyki. Akustyka Kościoła Imienia Jezus nie zachwyciła mnie niestety zupełnie, melodyjnie brzmiący język niemiecki toleruję tylko w wykonaniu Blixy Bargelda, wokalisty (wczesnego) Rammsteinu i Sido, a pojedyncze intrygujące
momenty nie były w stanie poprawić mojego nastroju przez najbliższe 100 minut. Korzystając z własnego zaplecza dźwiękowo-analitycznego, mogę powiedzieć, że wszystkie fragmenty, w których pobrzmiewały ukochane przeze mnie elektroniczne trawestacje klasyki niknęły w zalewie germańskich wielogłosów i smyczkowego patosu. Choć pani obok uroniła – godną najwyższego szacunku – pojedynczą łzę, emocjonalność „Janowej Pasji” oscylowała dla mnie w okolicach zera, a w miejscu, w którym atmosfera pauperum zmusza wręcz do odczuwania, było to dosyć zaskakujące.
<br><br>
I tak sobie siedząc w pogłębiającej moje cierpienie korekcyjnej ławie, podziwiając sklepienie i walcząc z narastająca sennością, zrozumiałem w czym tkwi różnica. Nie potrafię słuchać muzyki bez groove’u. Czy to techno, reggae czy jazz, to groove pozwala mi zapomnieć się i zatracić w dźwięku. Najbliższa mi definicja tego nieprzetłumaczalnego określenia opisuje je jako narzędzie do zatrzymywania czasu. Kiedy nic owego toku nie wstrzyma, zaczyna on niemiłosiernie się dłużyć i podobnie jak siedzące obok mnie dziewczyny, mimo karcących spojrzeń kustoszek-
amatorek, co rusz mam ochotę zerkać na zegarek.
<br><br>
W międzyczasie kompozycja lipskiego kantora prowokuje moją wyobraźnię do zgoła niemuzycznych wycieczek. <b>Zamiast Pasji widzę Boże Narodzenie, a co gorsza nie związane ono jest w żaden sposób z Jezusem, tylko z Hugh Grantem przemierzającym zaśnieżone ulice Londynu w poszukiwaniu prezentu dla swojej ukochanej.</b> Pod przymkniętymi powiekami stają mi obrazki rodem z siedemnastego wieku, a koncertowa publika już zdaje się wstawać i rytmicznym krokiem, parami zmierzać w stronę ołtarza. Filmowe skojarzenia na chwile nawet nie pozwalają mi obcować z muzyką jako taką. Zresztą nie mam ochoty z nią więcej obcować, a to chyba i lepiej, bo moje narzędzia do jej opisu są kompletnie niezdatne.
<br><br>
tekst: Filip Kalinowskikupahttp://www.blogger.com/profile/08121628981408692199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-289734390018479393.post-58039197007164820782012-08-31T02:50:00.003-07:002012-09-03T06:27:34.446-07:00Tauron Nowa Muzyka @ Dolina Trzech Stawów, Katowice, 24-25.08.12Nie powiem, że nie martwiłem się o to jak zabrzmi Nowa Muzyka w Dolinie Trzech Stawów. Martwić się to nawet nie najlepsze słowo, ja się najzwyczajniej w świecie bałem. Przez ostatnie trzy lata to stal, cegła i żwir stanowiły fundament pod dźwiękowe konstrukcje Flying Lotusa, Autechre czy Amona Tobina. Te podwaliny sprawdzały się znakomicie, artyści pytali, ile kosztowało wybudowanie terenu pod festiwal, a głęboki bas i potężne stopy rezonowały w pokopalnianych przestrzeniach Katowic. Wszystko co dobre zwykle się jednak kończy. Znany bywalcom OFF-a, Muchowiec jest całkowitym przeciwieństwem terenów KWK i właściwie wszystkiego co z rave’m, nie technivalem, mi się kojarzy. Co dobrze widać na kolejnych edycjach Rojkowego festu, sielski klimat dawnego lotniska sprzyja bardziej hipisom, niż klubowiczom, a elektronika nie czuje się w tym miejscu najlepiej. Ostatni weekend sierpnia przekonał mnie jednak, że bardziej niż maksyma „z pustego i Salomon nie naleje”, w kontekście tauronowej ekipy sprawdza się cytat z WWO „nie pisz czarnych scenariuszy”. Od organizatorów Nowej Muzyki OFFowa załoga powinna się uczyć produkcji eventów, a włodarze Melta – układania aktualnych line-upów. I choć akustycy przesadzali chwilami z głośnością i poziomem niskich częstotliwości, a Beach House i Hot Chip służyli jedynie za magnes dla niezdecydowanych, to nie podlega żadnej dyskusji, iż to Tauron dzierży palmę pierwszeństwa wśród tegorocznych festiwali.
<br><br>
Piątkowy wieczór zaczęliśmy od krótkiej wizyty na <b>Sepalcure</b>. Oprawione w rozpikselowane wizualizacje, równie taneczne co melancholijne produkcje Amerykanów sprawdziłyby się lepiej w godzinach porannych, szybko więc przenieśliśmy się do kolejnego namiotu. Na rubieżach festiwalowego terenu krakowianin <b>Eltron John</b> dowodził, że nikt tak nie rozkręci imprezy jak dobry, techniczny – nie tylko ze względu na umiejętności – DJ. Zaznajomiony z tauronową publiką absolwent RBMA podczas swojego dwugodzinnego seta zbudował stałe soniczne łącze pomiędzy Katowicami a Detroit. Od doprawionej szczyptą reggae fuzji electro i disco nie było nam więc trudno przejść (tanecznym krokiem) na <b>Gang Gang Dance</b>.
<br><br>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-N7sH6BzKJ_8/UECO0TiYSRI/AAAAAAAACgQ/TaIEDEiRVPg/s1600/Gang%2BGang%2BDance.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="400" width="266" src="http://4.bp.blogspot.com/-N7sH6BzKJ_8/UECO0TiYSRI/AAAAAAAACgQ/TaIEDEiRVPg/s400/Gang%2BGang%2BDance.jpg" /></a></div>
Na koncert nowojorczyków dotarliśmy w najlepszym momencie – w chwili, w której głos Lizzi zaczął odmawiać jej posłuszeństwa. Jako że fanem wokalu panny Bougatsos nie jestem, a psychodeliczne syntezatorowe melodie i szamańskie rytmy kocham całym sercem, druga połowa występu Amerykanów była dla mnie świetną okazją, żeby w ogóle zobaczyć tego dnia główną scenę. Do zwiedzania skłoniła nas również <b>Gnučči</b>, która wraz z końcem hipsterskich rytuałów rozpoczęła już swój mały karnawał przed świetnie nagłośnionym Tourbusem. Pełna energii i zaangażowania, chwilami uroczo nieoswojona jeszcze z mikrofonem, obywatelka świata przeniosła Trzy Stawy nad tropikalną lagunę, a Schlachthofbronxowy rytm porywał do tańca nawet weekendowych bywalców Taurona, którzy z niepocieszonymi minami przemierzali Muchowiec w oczekiwaniu na Beach House. My swoją plażę znaleźliśmy pod redbullowym autobusem, ale zanim na nią wróciliśmy, line-up przeciągnął nas na drugą stronę festiwalu. <b>XXYYXX, L-Vis 1990 i Lapalux</b> to kombo rodem z za(chodnio)granicznych klubów. Gdyby nie świetne wyczucie rytmu i publiki drugiego z tych panów, mogliby oni jednak zmieniać się za „konsoletą” w losowych odstępach czasu i nikt raczej nie zauważyłby różnicy. Choć już widzę obruszenie wszystkich gatunkowych purystów i elektronicznych analityków, to powiedzmy sobie jedną rzecz szczerze – w 2012 roku parkiety całego świata rządzą się podobnymi prawami. Rapowy hook, postdubstepowy bas i rytmy przypominające o tym, że kiedyś był hip-hop, kiedyś house, a kiedyś techno. Raz wolniej, raz szybciej, raz ciut bardziej tropikalnie, a raz melancholijnie. Koniec końców i tak, zewsząd słychać TGHNT i Joy’a Orbisona z Boddiką. I choć kilkunastoletni mieszkaniec Orlando i jego ciut starszy kumpel z Wysp zgłębiają bardziej senne rejony sceny niż założyciel Night Slugs, to dużą część kolekcji „płyt” wszyscy z nich mają podobną. Dużą część występu <b>Fuck Buttons</b> natomiast nudziłem się niemożliwie. O ile uwielbiam momenty dźwiękowego rozpasania, które zwykle stanowią kulminację kilkunastominutowych numerów duetu, o tyle proces dochodzenia do nich zwykle grzęźnie w monotonnie romantycznych rejonach syntezatorowego grania. Brzmienie rolandów niż casio woli z kolei kalifornijski projekt <b>NGUZUNGUZU</b>. Asma Maroof i Daniel Pineda skacząc po stylistykach i... stojąc niewzruszenie na torbusowej scenie, wprawili tłum w doprawdy ekstatyczny stan, a biorąc pod uwagę, w jak dziwne i egzotyczne rejony chwilami się zapędzali, to jest to prawdziwy wyczyn i to do nich należy laur najciekawszego występu pierwszego dnia. W wyścigu po trofeum wyprzedzili wszystkich występujących wcześniej, oraz chwilami intrygującego, ale niezdecydowanego, w jaką stronę ma iść, tęskniącego chyba za czasami totemów i smoków Clarka.
<br><br>
Drugi dzień zaczęliśmy natomiast z bardzo sympatycznym, choć mało porywającym Eskmo. Glitchhopowy przystępniak dogrywał do swoich melodyjnie trzeszczących beatów a to partie wokalu, a to dźwięk walenia w rurę, a to odgłos otwieranej puszki z piwem. Jako że zaschło nam od tego w gardłach, szybko wciągnęliśmy po browarze i ruszyliśmy na Main Stage na <b>Madliba</b>. Wbrew temu, co wypisują największe krajowe portale, Madlib nie jest i nigdy nie był dobrym didżejem, MC nie nazywa się nawet sam, a ilość wypalanej trawki nie wpływa dodatnio na poziom energetyczny jego występów.
<br><br>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-F7Fm-hKgBok/UECOZUZqtNI/AAAAAAAACf8/PonBc25Xu28/s1600/Madlib%2Bfeat%2BFreedie%2BGibbs2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="400" width="266" src="http://2.bp.blogspot.com/-F7Fm-hKgBok/UECOZUZqtNI/AAAAAAAACf8/PonBc25Xu28/s400/Madlib%2Bfeat%2BFreedie%2BGibbs2.jpg" /></a></div>
Półgodzinny instrumentalny wstęp zniesmaczył wielu „znawców”, którzy narzekali na to, że gra z cedeków (a z czego niby miałby grać gość, który nie korzysta z komputera, a 3/4 jego selekcji stanowią beaty, które zrobił w zeszłym tygodniu?) i nie miksuje ze sobą numerów. Wystarczyło jednak spędzić chwilę na popołudniowej Infosesji albo zrobić porządny research, żeby wiedzieć, że po występach Otisa nie można spodziewać się nic innego. Sam wolałbym usłyszeć go w klubie, gdzie jego kilkugodzinna selekcja mogłaby pełnić funkcje relaksacyjno-edukacyjne, zamiast czekać pod przytłaczająco wielką sceną na wejście <b>Freddiego Gibbsa</b>, który uratuje sytuację. Przypominający hologram Tupaca, odrobinę groteskowy w swoich seksualnych kontaktach z policją, reanimator gangsta rapu sprawdził się na żywo w 100%. Podczas gdy większość raperów nie potrafi udźwignąć koncertu bez pomocy hype mana, reprezentant postindustrialnego Midwestu imponował swoim mocnym głosem, pewnym flow i sztywną postawą. Koszulkę zdjąłby nawet gdyby w Katowicach panował mróz, w swoje gierki z systemem wciągnął również przesadnie grzecznych fanów Ghostpoeta, a z puszczonym przez Madliba „93 'til Infinity” obszedł się doprawdy fachowo. I pewnie podobnie jak na OFFowego DOOMa będą na niego narzekać wszyscy niedzielni fani rapu, ale podobnie jak on sam – mam to głęboko w dupie. W tych samych rejonach mojego ciała lokalizuję nowe odkrycie połowy festiwalowiczów czyli <b>Brand Brauer Frick Ensemble</b>. Niemieckiemu tercetowi, czy gra on z orkiestrą czy nie, daleko do finezji, z jaką udało się połączyć muzykę klasyczną i klubową takim postaciom jak choćby Carl Craig. Podobnie jak w przypadku Birdy Nam Nam, to czy ktoś gra muzykę, której nie łykam z laptopa czy z bardziej rozbudowanego instrumentarium nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. Nowy wydźwięk miał dla mnie tymczasem występ <b>Mouse On Mars</b>.
<br><br>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-4ch53cZ4Ggs/UECOZ7aAv8I/AAAAAAAACgE/yk5jTHJHllo/s1600/Mouse%2Bon%2BMars.jpg" imageanchor="1" style="margin-left:1em; margin-right:1em"><img border="0" height="266" width="400" src="http://2.bp.blogspot.com/-4ch53cZ4Ggs/UECOZ7aAv8I/AAAAAAAACgE/yk5jTHJHllo/s400/Mouse%2Bon%2BMars.jpg" /></a></div>
Widziałem ich chwilę temu na Melcie i zdążyłem już dać wyraz swojemy entuzjazmowi gdzieś poniżej, dodam więc tylko, że koncerty z materiałem z „Parastrophics” dalekie są od rutyny i monotonii, Dodo NKishi jest jednym z najlepszych współczesnych bębniarzy, a pan akustyk mógłby czasem spuścić odrobinę niskich częstotliwości, żeby było słychać wszystkie niuanse radosnej gry Niemców. Nie mniej wesoły był <b>DJ Spinn</b>, który miast wsparcia nie wypuszczonego ze Stanów Rashada, dostał do ręki mikrofon. Dokręcane co rusz powtarzanym „let’s go” footworkowe wersje mniej lub bardziej znanych tracków pełniły na Nowej Muzyce podobną funkcję jak Shangan Electro na OFFie. Bo bez względu na to, czy swoje korzenie ma w RPA czy w Chicago opętańcze tempo i dobre hype’owanie tłumu zawsze zapełnia parkiet, podtrzymuje imprezową atmosferę i – najzwyczajniej w świecie – robi robotę. Po juke’owej wersji „Niggas in Paris” przyszedł natomiast czas na wersję syntezatorową, którą w swoim spontanicznym, nieco chaotycznym secie zaprezentował <b>Gaslamp Killer</b>. I nawet w kontekście tego, że francuskie electro dawno już nie żyje, a na wiertarkowe szlagiery należałoby spuścić 16 ton prawdziwego dubstepowego basu, to show kalifornijskiego szamana byłoby miłym akcentem festiwalu. Niestety, kto słyszał ostatnimi czasy występy GLK wie, że przymiotniki spontaniczny i chaotyczny niezbyt pasują do rutyniarsko powtarzanych przejść i selekcji. W dobie internetu i tanich biletów lotniczych coraz trudniej ukryć wszystkie swoje sztuczki i myki. Szczególnie, że nawet „wschodnioeuropejskie” festiwale są coraz częściej robione na światowym poziomie i przyjeżdżają na nie ci sami ludzie, co na Sonar czy Melta. Jeśli natomiast będą się rozwijać w takim tempie jak do tej pory, szybko mogą tym zagranicznym miejscom pielgrzymek odebrać sporą część publiki.
<br><br>
tekst: Filip Kalinowski, foto: Monika Stolarskakupahttp://www.blogger.com/profile/08121628981408692199noreply@blogger.com