![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgYOi51dSXaWRCJh7W-nV-F-r4P97xcpRQU-0M7ntqLXF3hl8SFokycTdwQW57Z2iOvx7DzgD4_gJziljxaM7uK46u49HKT89c_UyR43kCYskM3TkNBt_-H3W0W-X8biJAmsVAZWcyBIuA5/s400/wombats.jpg)
Tradycyjny punkowy kop od początku mieszał się z klasycznymi indie melodiami sprzed paru lat. Start setu mocą zdecydowanie przypominał rozgrzewkę Slayera albo innej maszyny wojennej. O ilości energii świadczyć może to, że nasza fotografka w ciągu zaledwie trzech piosenek dostała w głowę rzuconym z tłumu piwem i prawie zaliczyła bliskie spotkanie z trampkiem chwiejącego się na krawędzi sceny Matthew Murphy'ego. Nastoletnie fanki momentalnie złapały flow i od samego początku zachowywały się prawie jak na ostatnim koncercie ukochanego zespołu. Piski, wrzaski, brawa, piski, wrzaski, brawa i tak aż do końca. Wszystko toczyło się w tym dość klasycznym koncertowym rytmie i byłoby to ok, gdyby nie wrażenie, że z każdą piosenką zespół słabnie.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEifrDQQA6cG5N5-Td2q_gDm8O8IL4ycefGvlbN16TcM8Hz-uNjukvungHK8YNxFJSv4eFuveOfrjJIzbe_aKuPKkcUw-g3ZduOsgR_M9R-4G12hEVLZBiB8_mhR8HBVYW9wfUk817eS87-m/s400/_MG_5458.jpg)
Jak nakręcony samochodzik, który powoli traci energię, The Wombats zdawali się łapać oddechy tylko w momencie wykonywania największych przebojów. „Techno Fan”, „Moving to New York” czy zagrane na samiutki koniec „Let’s Dance to Joy Division” były jak łyk energetyka w zbyt dosłownej reklamie. Może bezsensem było granie aż półtoragodzinnego setu? W końcu już dawno temu udowodniono zasadę sformułowaną przez Ramones - im bardziej energetycznie grasz, tym twoje show powinno być krótsze. Jako że Wombaty to przyjazne stworzonka, nie obyło się bez miłych gestów w tym życzeń urodzinowych dla jednej z fanek (do końca nie jesteśmy pewni o co dokładnie chodziło, bo pisk po nich był zbyt wielki) oraz kilkukrotnego wynoszenia w górę maskotki lemura.
tekst: Michał Kropiński, foto: Fila Padlewska