środa, 27 maja 2009

22-23.05 RAFINERIA FESTIVAL @ STARA RZEŹNIA, POZNAŃ


Stara Rzeźnia w tym roku przezywa niewątpliwy renesans. A przynajmniej tak mogłoby się zdawać, patrząc na listę wydarzeń, jakie się tam odbywały. Po madeinpoznan.noc i Ping!, przestrzenią tą zawładnął Desperados Rafineria Festiwal. I był to naprawdę festiwal desperatów. Przynajmniej tak to wyglądało z naszego punktu widzenia. Byliśmy tam tylko pierwszego dnia, późnym wieczorem. Celowaliśmy w występ Juvelen – i oczywiście jak zwykle, założyliśmy, że wszystko pójdzie zgodnie z rozkładem jazdy. O my naiwni! W memencie naszego nadejścia na scenie grał znany nam z dziwnego teledysku Renton (takie grzeczne chłopaki w krawatach w kropy). Pod sceną było nawet sporo (jak na ten dzień, nie jak na możliwości tego miejsca) ludzi. Ale szału frekwencyjnego nie było. Ten koncert odbywał się na świeżym powietrzu. Poszliśmy więc zobaczyć, co dzieje się w środku. Okazało się, że na wewnętrznym dziedzińcu znajduje się zakątek gastronomiczny, gdzie oprócz napoju, który swą nazwą uraczył i festiwal, serwowano i jadło, i inne napitki, a także... lody. W każdym razie próbowano serwować – pod oświetloną budką nie przystawał kompletnie nikt... Scena trochę jak z filmu o zapomnianym lunaparku gdzieś na końcu świata... Usłyszeliśmy, że chłopaki w krawatach skończyły grać, poszliśmy więc wysłuchać następnego punktu programu. Ku naszemu zdziwieniu, kolejny koncert odbywał się w jednej z sal Rzeźni, przeszliśmy więc tam. Grali Tunes Of Early Spring, czyli Maciej Cieślak (Ścianka) w towarzyszeniu damskiego tercetu na instrumentach smyczkowych. Nawet to było smakowite, tyle, że nie na nasz nastrój. Dlatego razem z zaprzyjaźnioną ekipą udaliśmy się skosztować produktu flagowego kącika gastronomicznego. I tu okazaliśmy się mocnymi jak tequila desperatami, którzy marznąc, moknąc, z desperacją ściskając w dłoniach plastikowe kubki z trunkiem, trzęsąc się i nabijając z budki z lodami, trwali na posterunku, by zobaczyć Juvelen (napitków nie wolno było wynosić z tej części Rzeźni). Możemy się pochwalić, że byliśmy jednymi z nielicznych, którzy dotrwali do występu gwiazdy wieczoru. I na nic się zdało energetyczne granie Szwedów, nie obudziły nas ani atak na piosenkarza (ktoś w niego rzucił jakimś napojem), ani jakaś rozróba, którą gasiło kilkunastu ochroniarzy. Przemarzliśmy, znudziliśmy się i zawiedliśmy się. Mamy nadzieję, że następny dzień był lepszy. Bo pogoda i owszem. [andro]

21.5 JAMIE STEWART @ KISIELICE, POZNAŃ


Jak na Kisielice ludzi było całkiem sporo, a Jamie, choć sprawiał wrażenie nieco wycofanego, potrafił zainteresować nawet, nieświadome na co się, wybierają młode dziewczyny, które chyba przypadkiem (a może z powodu szalejącej burzy) zawędrowały do klubu. Stewart udowodnił, że potrafi emocjonalnie poruszyć publiczność, że nawet jeśli szarpie struny, bawi się jakimiś dziwnymi instrumentami, czy używa dziwnych elektronicznych przeszkadzajek, osławionym rozedrganym głosem dociera do trzewi publiczności. Może to kwestia przygotowań – kiedy przyszliśmy do Kisielic, spał sobie w najlepsze na jednej z sof. To się nazywa profesjonalne podejście do koncertu – zregenerować siły. Kto nie widział, nich sprawdzi wideo dostępne w necie – Stewart utrzymuje ten sam poziom niezależnie od szerokości geograficznej i niezależnie od tego, czy występuje sam, czy w towarzystwie). Szczególne pozdrowienia dla pragnącego sobie pogadać kolesia „from Małkinia, near Warsaw”. Nie ma to jak porządna konwersacja po angielsku w czasie koncertu:) [andro]

piątek, 22 maja 2009

15-16.05 - CHRIST AGONY, CEMENTARY OF SCREAM, PAIN I INNI @ PROGRESJA, WARSZAWA

Takiego weekendu stołeczni metalowcy nie mieli od dawna i pewnie długo mieć nie będą. W piątek do Progresji zawitała nieświęta ekipa Christ Agony. Swego czasu chłopcy byli bardziej popularni od Behemotha, ale Nergal & C.O. niechcący odebrał Cezarowi co cesarskie (i teraz lansuje się z Dodą), a mazurska formacja odpuściła, zaszywając się gdzieś w lasach Morąga. Teraz powróciła i... Cóż, choć zagrała z pięcioma bodaj supportami, przyciągnęła raptem garstkę fanów. Zagrali super, sporo staroci, w tym „Moonlight” (see below).


Powrót nocnym, parę godzin snu i trzeba się było zbierać, bo kolejny wieczór, kolejna impreza. Tym razem tłum większy, bo i gwiazdy większe. My przyszliśmy przede wszystkim obejrzeć w akcji innych weteranów polskiego metalu, tym razem w wersji doom – Cemetery of Scream. Z nowym wokalistą o niesamowitych dreadach i niesamowitym głosie prezentują się fantastycznie. Zobaczcie sami.


Przed Polakami najmocniejszy występ wieczoru dali Ukraińcy z Gloom of Doom.


A po Cemetery na scenę wkroczyła Sirenia – formacja, która przyciągnęła do Progresji tłumy nadwrażliwej młodzieży. Wtedy też udaliśmy się na piwo, więc następuje luka w wideorealacji. Poprawiliśmy się na koniec, bo swoje taneczne oblicze prezentowała ikona szwedzkiego metalu Peter Tägtgren wraz z kapelą Pain. Wcale nie bolało!

15.05 - PULP CLUB @ CBA, WARSZAWA


W piątkowy wieczór poszliśmy poszukać orzeźwienia w Basenie. Inauguracja Pulp Club Double Trouble Choice zapowiadała się smakowicie. Dwudaniowy zestaw - The Black Tapes i Out of Tune - nasycić powinna wszystkich spragnionych dobrej zabawy. Pojawił się jednak pewien problem organizacyjny - okazało się, że ilość piwa w klubie jest mocno ograniczona: 100 sztuk na całą noc. A zwyczaj i dobry smak nakazuje takie rarytasy jak TBT i OOT sowicie popijać w celu lepszego wchłonięcia do organizmu. Na szczęście po szybkiej interwencji DJów-gospodarzy klub poszedł po rozum do głowy i dodatkowe piwa.
The Black Tapes, świeżutko po wydaniu debiutanckiego albumu, byli w świetnej koncertowej formie. Zmasowana punkowa energia wbiła wszystkich w dno Basenu. Wokalista - z gatunku tych, co to wzroku od nich oderwać nie można, szalał, skakał, wił się, skręcał - jednym słowem: robił wrażenie. Jako wisienka na tym koncertowym torcie - rzut gitarą na odchodne i straszliwy rozdzierający uszy sprzęg na pożegnanie zachwyconych widzów.
Blacktejpsi zakończyli z pazurem, Out of Tune rozpoczęli z przytupem. Parominutowe pulsujące bitem intro przywołało pod scenę wszystkich tych, którzy zdążyli się w przerwie rozpierzchnąć po licznych i przepastnych zakamarkach Basenu. Electro-gitarowe dźwięki rozeszły się po Basenie szeroką falą. Wokalista, Eryk Sarniak, wczuł się w rolę tak bardzo, że nawet, gdy w ferworze miotania się po scenie zaliczył fikołka tak spektakularnego, że aż nakrył się swymi sarniaczymi odnóżami, ani na moment nie przestał śpiewać. Po koncertach poskakaliśmy sobie porządnie przy dźwiękach Blur, Oasis, Primal Scream, Depeszy i takich tam. W Basenie pluskało nam się tym swobodniej, że spora część publiki opuściła klub, gdy piwne posiłki okazały się być niewystarczające i trzeba było czekać na kolejną dostawę browara. My zostaliśmy i nie żałowaliśmy! Z niecierpliwością czekamy na kolejną edycję - tym razem Kumka Olik i Muchy! [wiech]

poniedziałek, 18 maja 2009

16.05 - BREAKBOT @ JADŁODAJNIA FILOZOFICZNA, WARSZAWA


Chwilkę po wypędzeniu z przybytków kultury wszystkich entuzjastów stania w kolejkach („bo za darmo”) i jeżdżenia „Ogórkiem” po mieście w ramach „Nocy Muzeów”, do Jadłodajni Filozoficznej (choć nie było za darmo!) dobiła spora grupa gawiedzi przyciągnięta występem francuskiego weterana Breakbota, zapowiadanym z okazji urodzin jednego z rezydentów klubu, niejakiego Hoaxa, połówki składu V/A Team. I faktycznie było co oglądać, a już na pewno czego słuchać! Pan Breakbot to mężczyzna w średnim wieku, z zapuszczonym hipisowsko włosem, w ciemnych sportowych okularach, który przez cały czas trwania setu wykonywał ten sam mechaniczny ruch przód-tył. Nie wiemy czy ta forma ekspresji związana jest z graną muzyką, aktualną modą we Francji czy też przyjmowaną substancją nielegalną, ale szacun za wytrzymałość! Breakbot grał przez ponad dwie godziny zapodając dziwną mieszankę dyskotekowych rytmów z dość ostrym elektro. I choć męczy nas moda na neo disco, to Francuzowi udało się wprowadzić nas w szaleńczy bauns, mieszając gatunki muzyczne w odpowiednich proporcjach i zarażając chęcią poruszania się. [oz]

czwartek, 14 maja 2009

08-10.05 - JUWENALIA/WARSAW CHALLENGE, WARSZAWA


Meteorolodzy już kilka dni przed weekendem zaczęli straszyć deszczami, burzami i wszelkimi innymi pogodowymi kataklizmami. Organizatorów imprez aura jednak nie odstraszyła i cały weekend kusząc wszelkiej maści występami, zapraszali by spędzać czas pod chmurką. Juwenalia rozpoczęło trzęsienie ziemi. Soundsystemy Respecty i Roots Revivalu do serca wzięły sobie zalecenie Hitchcocka i potężnym basem wprawiły w drżenie uniwersytecki dziedziniec. Ulokowany w bramie przy Krakowskim Przedmieściu warszawsko-łódzki kolektyw dubstepowymi i drum'n'bassowymi tune'ami zapraszał ludzi do skierowania się w stronę wejścia. Po wkroczeniu na akademicki teren mieliśmy szansę cofnąć się o lata w historii okołojamajskiej muzyki i na nowych paczkach Jaszola i Rootskontrolli sprawdzić moc dubowych niskich tonów. Mimo świetnej atmosfery i jeszcze lepszej pogody o 17 soundsystemy musiały się niestety zwinąć. Odpowiedzialni za line-up kolejnych studenckich imprez, niestety nie dobrnęli do końca cytatu z Hitcha, gdyż napięcie wzrośnie w przeciągu najbliższych tygodni chyba jedynie na Clawfingerze.
Przez następne dni o podwyższone tętno wszystkich hip-hopowców zadbali natomiast organizatorzy Warsaw Challenge. W sobotę do Parku Sowińskiego dotarliśmy dopiero pod wieczór, by zastać... ciszę i niemrawą, niewielką grupę ludzi. Po krótkiej technicznej przerwie rozpoczął się jednak koncert Jungle Brothers. Jeden z braci kilka lat temu zmienił... styl i po kilku słownych utarczkach został wykluczony z rodziny. Czy to z powodu braku mikrofonowego wsparcia dla Mike'a Gee czy nienajlepszego nagłośnienia, występ JB's nas nie porwał. Ledwo pół roku, które minęło od ostatniej wizyty chłopców z dżungli i mało osiedlowy image zespołu były powodem pustek na widowni, a na źle wysterowanym soundsystemie minimalistyczne, oldschoolowe beaty brzmiały nieznośnie sucho. Kiedy jednak spod igieł gramofonów popłynęły drum'n'bassowe i house'owe kooperacje w jakie nieraz wchodziła nowojorska grupa, nawet najwięksi malkontenci nie mogli przestać bujać głową i wybijać nogą rytm.
Mimo przelotnych deszczów, narzekających uświadczyć się nie dało podczas drugiego dnia imprezy. Zaraz po finale breakdance'owego turnieju wygranym przez amerykańską ekipę Killafornia (w końcu do występów w "Step Up" nie zaprasza się byle kogo:), scenę we władanie przejęli reprezentanci Marsylii. Na koncert pionierów francuskiego rapu wielu słuchaczy czekało ponad dekadę. Logo składu MorW.A. czy ostatni teledysk Eldoki są wymiernymi dowodami szacunku jakim cieszy się IAM na nadwiślańskich osiedlach. Mieszkańcy portowego miasta dając porywający, rewelacyjny koncert odwdzięczyli się z nawiązką za wierność swoich fanów. Zdecydowana przewaga starszego materiału z zagranym na pożegnanie dziewięciominutowym ulicznym hymnem zaspokoiła nawet najbardziej fanatycznych miłośników grupy, podczas gdy nawet nie znający zupełnie twórczości składu przypadkowi widzowie byli pod wrażeniem brekdance'owego pokazu i nawiniętego z mieczami świetlnymi w dłoniach utworu "Imperium ciemnej strony". Ze strony opuszczającej amfiteatr kilkutysięcznej widowni nie dało się natomiast usłyszeć złego słow. No chyba, że pod adresem policji. [fika]

08.05 - NINCA LEECE @ CAFE MIĘSNA, POZNAŃ


Gwiazdą piątkowego wieczoru w Mięsnej była Ninca Leece. Musimy przyznać, że klimat tego lokalu nie sprzyja gwiazdorzeniu, a i Ninca nie ma chyba tej cechy w charakterze. Przeciwnie, kiedy wróciła ze spaceru Poznan By Night (baaardzo jej się podobało), stanęła przy barze, wzięła szklanicę w dłoń (nie sprawdzaliśmy, co piła) i zaczęła bratać się z bywalcami Mięsnej, również z piszącymi te słowa. Następnie wstała, powiedziała, że skakać za bardzo nie będzie, bo uszkodziła sobie kolano (rzeczywiście miała je obandażowane), otrzepała sukienkę i ruszyła na górę. I tu udowodniła, że określenie „eksplodujący funk” jak najbardziej pasuje do jej muzyki – tajemniczej, łagodnej, nieco onirycznej, a jednak pełnej energii. [andro]

czwartek, 7 maja 2009

02.05 - PINNAWELA @ SPOT, POZNAŃ


SPOT przygotował się na majówkę – usypali plażę w środku miasta, poustawiali klimatyczne kosze plażowe i powystawiali sofy na trawnik. Nie mogliśmy sobie zatem odpuścić namiastki morza w środku miasta. Zwłaszcza, że przy okazji SPOT postanowił zainaugurować lato pod hasłem „La dolce vita”. Co jak co, ale słodkie życie to coś, czego poszukują miejscy aktywiści. Tym bardziej, że w ramach La Dolce Vita Night Show po raz pierwszy w naszym mieście (i zdaje się w kraju) zaprezentowano wystawę Kartell – design speaking! – która miał być nawiązaniem do obchodów 60-lecia włoskiej marki oraz 10-lecia Muzeum Kartella. Wiemy, że SPOT to nie muzeum i nie można oczekiwać jakichś rozszalałych ekspozycji, ale jednak zawiedliśmy się – ot raptem kilka mebli, głównie krzeseł – no dobrze, może kultowych, ale jednak wypadło to dość ubogo. I po raz kolejny przekonało nas, że czarne krzesła z pleksi (czy innego plastiku) są koszmarnie niepraktyczne – skoro podczas otwarcia wystawy widać było na nich kurz, to co się dzieje podczas normalnego użytkowania??? Impreza miała też oprawę muzyczną – występowali DJ Wullah i Pinnawela. Oj, zmieniła się dziewczyna, do tego stopnia, że przedzieraliśmy się przez tłum stojących głównie (sic!) gości, by przyjrzeć się jej z bliska i ocenić, ona to, czy też nie. Zupełnie nie przypominała siebie ze zdjęć. Nie ma co ukrywać, dziewczyna ma kawał naprawdę czarnego głosu, głosu, który jakoś nam nie pasował do wystylizowanych, sterylnych nieco wnętrz SPOT-u. Wyobrażamy ją sobie w ciasnym, mrocznym klubie, pełnym spoconych ciał, podrygujących w rytm energetycznej muzyki, jaką serwuje. Tymczasem w SPOT-ie było raczej koncertowo, na stojąco... Jakoś sztywno. Ale może to złudzenie. Może tyle wyobrażeń, w jakim miejscu powinna zaśpiewać, ilu słuchających? [andro]

poniedziałek, 4 maja 2009

ZBIERAMY NAGRODY!


Ha! „Aktivist” został nagrodzony w szóstej edycji Polskiego Konkursu Reklamy KTR. Nagroda została przyznana mu w kategorii Design - Edytorial za nowy layout przygotowany przez Magdę Piwowar. Nagrodę odebrała dumna Magda podczas gali KTR, która odbyła się w Multikinie Złote Tarasy.
Sama gala niestety była raczej nudnawa. Prowadzący był wybitnie nieśmieszny, do tego stopnia, że jego wyjątkowo nieudany dowcip dotyczący nagości hostess wręczających nagrody został przez publikę wybuczany. Samo wręczanie było strasznie chaotyczne, na scenie mijali się niemalże biegiem nagrodzeni, ktoś zabrał mikrofon, więc nawet nie można było podziękować mamie. Ogólnie panował lekki chaos, a prowadzący dyskutowali między sobą, co teraz będzie i o czym nam powiedzą. Najjaśniejszym punktem imprezy były wizualizacje stworzone przez najlepszych polskich rysowników, które ozdabiały wielki ekran za sceną. Mogliśmy prześledzić kreska po kresce jak powstają rysunki. Dzięki temu przetrwaliśmy prawie do końca.
Niemniej jednak strasznie się cieszymy z nagrody, zwłaszcza, że nasz layout został doceniony już po ukazaniu się pierwszego numeru w nowej szacie. Co ważne, żaden inny layout nie został w tym roku nagrodzony, tym bardziej się cieszymy, że nasz został dostrzeżony.
W szóstej edycji Polskiego Konkursu Reklamy KTR' 2009 wyróżnienia zostały przyznane w dziesięciu kategoriach. Do konkursu 150 agencji komunikacji marketingowej, mediów i indywidualnych zgłosiło łącznie 594 prace. Zwycięzców wybrało 190-osobowe jury pod przewodnictwem Matiasa Palm-Jensen, creative presidenta szwedzkiej agencji Farfar, należącej do grupy Isobar. [Syka]

30.04 - XZIBIT @ STODOŁA, WARSZAWA


Mimo, że Xzibit ma mocny głos, melodyjne flow i cięte wersy, nie wydaje mi się by u wielu miłośników hip-hopu znalazł się na liście ulubionych MC's. Dzięki MTV rozpoznają go już kilkuletnie dzieci, a nawet zagorzali przeciwnicy rapu śledzą jego automobilowe wyczyny, jednak to nie oni okupują wieczorami sale koncertowe. Stodoły w ostatni czwartek kwietnia, nie oblegały tłumy, ale obecni pod sceną fani zgotowali huczne przyjęcie reprezentantowi Kalifornii. Pozbawiony swych charakterystycznych warkoczyków, potężny raper na scenie pojawił się w asyście dj'a Fingaz'a i dwóch hypemanów, przypominających czarnego Flipa i Flapa. Przy wsparciu energetycznego malucha i śpiewającego falsetem grubaska, X w szaleńczym tempie przeprowadził słuchaczy przez całą swoją karierę. Nie mogło zabraknąć produkcji Dr'a Dre, ale swoje miejsce w repertuarze tego wieczoru znalazły też podziemne klasyki spod szyldu Likwit Crew. Rozpoznawalne po pierwszych bębnach hity z ostatnich płyt, przeplatane były starszymi singlami i zwrotkami z gościnnych udziałów. Kontakt z publiką utrudniała Xzibitowi słaba znajomość angielskiego wśród zebranych, a długość występu z pewnością ograniczały powinności wobec Fresha w którym odbywało się afterparty. Jednak tą godzinę koncertu udało się Kalifornijczykowi całkiem nieźle odpicować. [fika]