czwartek, 2 września 2010

27-29.08.10 - Tauron Nowa Muzyka @ Katowice


Baliśmy się, że entuzjastyczne relacje uczestników zeszłorocznej edycji Tauron Nowa Muzyka, ściągną na festiwal hordy nie mających pojęcia o muzyce, miłośników „dobrej zabawy”. Obawialiśmy się, że hymny pochwalne wygłaszane (między innymi przez nas) na cześć miejsca, line-upu i organizacji, zmienią święto eksperymentów w kolejny masowy spęd bez charakteru. Widząc zakrojoną na szeroką skalę kampanię promocyjną, martwiliśmy się jeszcze intensywniej.
Na miejscu zastaliśmy sporo większy teren festiwalowy, na którym tłoczno było dużo bardziej niż w zeszłym roku. Rozmowa z pierwszą napotkaną osobą rozwiała jednak wszelkie wątpliwości i obawy. Trzymane w rękach - znane z wiks - glow sticki, nie przeszkodziły owemu chłopakowi świetnie orientować się w muzyce i nie móc się doczekać konkretnych koncertów i setów.
My, pierwszego dnia mieliśmy jednego faworyta. King Midas Sound widzieliśmy niedawno (na dużo gorszym nagłośnieniu) na Erze Nowe Horyzonty, Pantha du Prince choć grał ciekawie, nie skłonił nas do pozostania pod sceną, Jaga Jazzist nie przyciągnęło pod głośniki, a Bonobo - odgrywanymi jeden do jednego numerami z płyty - zdążył znudzić w 10 minut. Czekaliśmy na Autechre. Flagowy projekt Warp Records, po raz kolejny, nie zawiódł naszych oczekiwań. Najbardziej przystępny live-act AE, jaki mieliśmy okazje usłyszeć, dla wielu i tak okazał się być nieprzyswajalny. Gdy przerażone dzieciaki uciekały w poszukiwaniu dźwiękowego oddechu, entuzjaści eksperymentów z zamkniętymi oczami wsłuchiwali się w kosmiczne brzmienie duetu. Klubowe tempo 4/4 nie wyznaczało rytmu seta, jednak pojawiało się zaskakująco często jak na dokonania brytyjskiego kolektywu. Niedawno wydane „Move of Ten” i „Oversteps” były tego wieczoru stylistycznymi wyznacznikami sonicznych eskapad Roba Browna i Seana Bootha. Kilkuminutowe, monotonnie powtarzalne zakończenie, odbywającego się w ciemności występu, było natomiast potwierdzeniem nieustannej bezkompromisowości wyspiarskich weteranów.
Nonkonformizm jednak przyjmuje także mniej radykalne formy, co następnego dnia w swoim secie zaprezentował Nosaj Thing. Przedstawiciel kalifornijskiej sceny bitowej nie tak dawno jeszcze, tworzył swoje produkcje w zaciszu domowej sypialni. Dziś, gra przed tysiącami osób na największych festiwalach świata. Robi to zresztą nad wyraz pięknie. Oprawione w wizualizacje rozklekotane bębny i niskie basy przywodziły na myśl - znane ze starych filmów science fiction - senne pejzaże odległych planet. Płynne przejścia i miksy ułatwiały natomiast rozstanie z ulotnymi, fascynującymi numerami.
Dawno minione czasy przypomniał chwilę później DMX Krew. Starym wyjadaczom przed oczami stawały acidowe lata 90te, podczas gdy buńczuczna w swojej niewiedzy młodzież zarzekała się, że „sama też tak potrafi”. Nie oni jednak piętnaście lat temu przykuli uwagę Aphex Twina. Nie oni wydali płyty, którymi zasłuchiwali się wszyscy miłośnicy eksperymentów. Nie oni do dziś wierni są kwaśnym syntezatorom i tanecznym, breakbetowym perkusjom.
Podczas gdy Edward Upton kończył swojego „retro” seta, na głównej scenie instalowali się już inni weterani. Połączone siły Modeselektorów i Apparata zaowocowały w zeszłym roku nową jakością w techno światku. Energia niemieckiego duetu znalazła idealną przeciwwagę w konceptualizmie Sashy Ringa, a nowoczesne pomysły aranżacyjne zagrane na analogowym sprzęcie, zabrzmiały świeżo i porywająco. Przypominający koncerty Kraftwerku, audiowizualny show berlińczyków zaplanowany jest co do centymetra (cytat z ridera: „odległość stołu od ekranu wynosić ma 2,83”). Atmosfera festiwalu i entuzjastyczne przyjęcie jakie Moderatom zgotowali Polacy, zakłóciły jednak niemiecką precyzję. Obok kompozycji z płyty panowie zagrali także remiks numeru Headhuntera i zupełnie nowy, premierowy utwór.
Promosów i dubplate'ów nie zabrakło również w selekcji Gaslamp Killera. Przypominający szaloną audycję radiową set Kalifornijczyka stanowił idealne podsumowanie dwóch dni spędzonych w katowickiej kopalni. Granicząca z opętaniem charyzma jednego z ciekawszych DJ'i młodego pokolenia w moment porwała tłum do zabawy. Raz po raz słyszalne w głośnikach odezwy mistrza ceremonii pozwalały chętnym dowiedzieć się kilku ciekawostek, a Gonjasufi, mimo że skończył grać chwilę wcześniej, nadal wspierał swojego producenta i przyjaciela.

Występ reprezentanta Los Angeles był dla nas finałem festiwalu również ze względu na miałkość - zapowiadanego jako epokowe wydarzenie - koncertu Prefuse'a 73 z orkiestrą Aukso. Świetni instrumentaliści w towarzystwie jednego z największych hip-hopowych eksperymentatorów nie pokazali wspólnie nic ciekawego. Kwity dyktowały grę kameralistów, a dźwięki generowane przez Scotta Herrena równie dobrze sprawdziłyby się w kompozycjach klasycznych, rapowych, jak i... metalowych. Zachowawczość nie znających się wcześniej muzyków biła ze sceny, podczas gdy nuda nieubłaganie rozpościerała swoje macki. [txt: fika]