środa, 22 lipca 2009

Mały wielki festiwal

Trzyosobowa reprezentacja Aktivista wybrała się w miniony weekend do kraju kiełbasy, piwa i kartofli na Melt! Festival. Choć od powrotu minęły już dwa pracowite dni, nadal nie możemy się otrząsnąć. Panie i Panowie, prezentujemy Wam niniejszym najlepszy festiwal świata!



Wyobraźcie sobie nieogrodzone pole namiotowe, na które ciągną kolorowe tłumy ze stertami mebli ogrodowych i pożyczonymi z supermarketów wózkami pełnymi krat piwa – zamiast płotów, zasieków i podejrzliwych ochroniarzy przeglądających wam torby i plecaki. Wyobraźcie sobie dowolnie wypasiony drink zamiast rozwodnionego piwa i truskawki w czekoladzie albo brokuły w cieście zamiast kiełbasy albo kiełbasy. Wyobraźcie sobie dowolną ilość prawdziwych toalet – z umywalką, mydłem i papierem, zamiast tojtojów i braku umywalki, mydła i papieru.

Moglibyśmy tak długo, ale to przecież nie są sprawy najważniejsze (choć ważne) w przypadku festiwalu. To, co w Melcie najlepsze (poza muzyką, oczywiście, o której za chwilę) to miejsce, w którym się odbywa. Ferropolis, dawniej kopalnia żelaza, teraz zalany wodą skansen, z niewielką wyspą pośrodku sztucznego jeziora (można się kąpać!).



Wielkie maszyny, przypominające transformersy, obwieszone ogromnymi kulami dyskotekowymi i oświetlone z lekka psychodeliczną fantazją robią niesamowite wrażenie.



Całość robi wrażenie bajkowego zamku ze snu szalonego artysty narkomana.



Pomiędzy maszynami (a nawet wewnątrz nich) 6 scen i tłum artystów z pierwszej ligi – zarówno wielkich gwiazd, jak Oasis, czy świeższych odkryć jak La Roux czy Fever Ray. Dużo elektroniki (Digitalism, Simian Mobile Disco, Aphex Twin), sporo gitar (Kasabian, Glasvegas, Travis, Bloc Party), najlepsi DJe (Erol Alkan, Boys Noize, Diplo, Yuksek) i sleepless floor, czyli 3 dni po 24h muzyki dla najwytrwalszych (nie trzeba mieć biletu, żeby tam wejść!)

Ogromna zaleta festiwalu to jego niewielkie rozmiary. Melt nie chwali się jak Open'er dziesiątkami kilometrów płotu. Teren niewielki, przewalający się wte i wewte tłum liczy zaledwie 20 tysięcy – a wybór zespołów zarówno liczebnie jak i statusowo imponujący.

No to może czas na jakieś konkrety. W dużym skrócie, bo dużo się działo. Pierwszego dnia rzuciliśmy okiem na Royksopp, Travisa, Crystal Castles, i na dłużej zatrzymaliśmy się na hajpowanej ostatnio wszędzie La Roux.



Artystka spisała się śpiewająco, jej starannie ułożony czub nie drgnął ani o milimetr podczas scenicznych podrygów (za to rozszedł się jej nieco rozporek). Zauważyliśmy dość interesujące objawy hołdu ze strony fana, który umoczywszy rękę w piwie zakręcił sobie z bujnej grzywy czub do złudzenia przypominający ten na głowie Elly Jackson.




Po La Roux skoczyliśmy jeszcze na Matthew Herberta i Aphex Twina, ale na SMD i Moderata nie starczyło nam już niestety sił.

Następnego dnia, pokrzepieni śniadaniem w pobliskim supermarkecie (Kartoffelsalate i Wurst, a jak!), kąpielą w jeziorze i pięknym, czystym murowanym kibelkiem, udaliśmy się spacerkiem droga nad jeziorem na Filthy Dukes (świetny, żywiołowy, koncert!!) i The Whitest Boy Alive, który zgromadził największy (poza Oasis) tłum pod sceną. Część ekipy udała się na Caribu i Animal Collective, reszta wybrała frytki z majonezem, chkchkchk i Phoenix. Potem szybki skok na plaże na MSTRKRFT i powrót do namiotu na Fever Ray, która pierwsze 3 kawałki odśpiewała przebrana za coś, co spoza gęstej ściany dymu wyglądało jak wielki pień drzewa. W połączeniu z jej niesamowitym głosem dało to efekt absolutnie ciarogenny.



Potem szybki skok na Block Party (lekka zamuła), znowu na plażę na Diplo (eeeextra!), pod wielki dźwigar z zawieszoną jakieś 30 metrów nad ziemia didżejką zobaczyć Paula Kalkbrennera (znanego Wam może z „Berlin Calling”). I z powrotem na dużą scenę (po drodze kolejne frytki z majonezem – genialne!), gdzie Digitalism zaczął tak potężnie, że aż nam grzywki rozwiewało od podmuchu basów. Wschód słońca w towarzystwie Erola Alkana i Boys Noiza i poranek z Ellen Allien – tak, to był długi dzień!



Niedziela była już litościwsza dla naszego zdrowia – zaczęło się spokojnie i nastrojowo na Glasvegas (którzy niestety nie nadają się na dużą scenę, w popołudniowym słońcu jakoś gubi się ten specyficzny klimat ich muzyki, choć nam i tak bardzo się podobało. Zwłaszcza improwizowane podśpiewywania wokalisty na temat ewentualnych fanek w jego garderobie).

Powoli zbliżała się godzina zero, czyli występ Oasis, ale wcześniej zachwycił nas rewelacyjny Kasabian (trzymamy kciuki za ich przyjazd na Venę!). O występie braci Gallagherów nie napiszemy za dużo, bo nie chcemy się za bardzo wzruszać. Było hiciorsko (jak to na festiwalach) i nonszalancko (jak to Oasis).



Mało było nam tylko trochę Noela (Noel rządzi) i tekstów Liama. Do dziś z łezką w oku wspominamy jego rzuconą mimochodem między utworami podczas berlińskiego koncertu absurdalną uwagę: „Are there any midgets in the audience, cause I can't see any”.



Przemyślcie to – bilet na Melta kosztuje tyle, co na Open'era (jak na zachodnioeuropejski festiwal naprawdę tanio), dojazd samochodem z 3-4 znajomych tyle co pociąg do Gdyni, a na miejscu można utrzymywać się ze zbierania plastikowych kubeczków, w których sprzedawany jest alkohol – kaucja 1 euro! Ten genialny i prosty pomysł, na który jakoś w Polsce nikt nie może wpaść, nie tylko zaoszczędza znacznej ilości cierpień środowisku, ale też pozwala przetrwać w ciężkich chwilach!

Jedźcie na Melta!
Ach, było pięknie!



Nawet kalosze okazały się niepotrzebne, bo podłoże w większości betonowe, co dodaje industrialnego uroku. No i ochroniarze nie tylko nie zabiorą Wam gum do żucia, jak nam się to zdażyło na Open'erze, ale pozwolą wnieść soczek i pożyczą uprzejmie dobrej zabawy!



[tekst Ola Wiechnik, foto Aleksandra Żmuda (La Roux), Mateusz Adamski (Oasis), www.meltfestival.de]

2 komentarze:

  1. No zazdrość jest. Może zarok. Chyba, że dzięki waszym hajpom bilety sprzedadza się w dwa dni i przyjedzie 40 tys. A za Phoenixa , Oasis i Animali odpuszczonych dla FRYTEK - solo!

    OdpowiedzUsuń
  2. spoko oko, nie przyjedzie bo biletów jest max 20 tys i więcej nie będzie. Z frytkami by sie nie wyrobili. Ale kto chce moze i bez biletu przyjechac, zamieszkac na darmowym polu namiotowym i szalec na darmowym całodobowym sleepless floorze

    OdpowiedzUsuń