piątek, 24 lipca 2009
18.07.09 - Boogie Brain, Szczecin
Do Szczecina, a dokładniej do malowniczego amfiteatru w którym odbywała się druga edycja Boogie Brain, dotarliśmy dopiero w sobotę. Ominęły nas występy Scratch Perverts czy Roberta Owensa, ale uniknęliśmy tym samym powodziowego deszczu, który nawiedził w piątek portowe miasto. Woda płynąca po schodach, zalana perkusja i dudniąca w dachy nawałnica nie budziły jednak w opowiadających równie wielkich emocji jak set brytyjskiego, adapterowego tercetu czy oldschoolowy outfit house’owego wokalisty.
Mimo, że „Everybody Loves The Sunshine”, drugiego dnia również nie przestawało mżyć, a tłumy przyciągnięte występem legendarnego wibrafonisty szukać musiały suchych miejsc pod dachem Teatru Letniego. Jednak koncert Roy’a Ayersa wart byłby stania w nawet najbardziej dokuczliwym deszczu. Dalekie od muzealnych pokazów jakie nierzadko zdarzają się muzykom starszego pokolenia, swobodne, rozimprowizowane show pełne było jazzowego feelingu i funkowego groove’u. Obok hitów pokroju "We live in Brooklyn baby" (co z resztą szybko przerodziło się w „We live in Poland baby”) zespół zagrał choćby „A Night In Tunesia” Dizzy’ego Gillespie. Poza porywającymi, pulsującymi aranżacjami, każdy z muzyków miał szansę sprawdzić się w pokazowych solówkach za które grający na ślepo bębniarz i wijący się po ziemi klarnecista, zbierali największe owacje. Skandowaniu nie było też końca kiedy okazało się, że saksofonista obchodzi tegoż właśnie dnia urodziny. Tort wniesiony na scenę i odśpiewane na setki gardeł „sto lat” rozczuliły muzyka, ale to publika była tego wieczoru najbardziej wdzięczna. Wdzięczna instrumentalistom i charyzmatycznemu liderowi za półtora godzinny, porywający występ na który czekać trzeba było latami.
Po chwili przerwy scenę we władanie przejęła reprezentacja Anglii, a tempo utworów drastycznie przyśpieszyło. DJ Storm i MC Rage to prawdziwe ikony drum’n’bassu. Pełen rollerów, połamany set pierwszej damy jungle współpracujący między innymi z Goldie’m nawijacz urozmaicał wersami i okrzykami. Oldschoolowe hity przeplatały się z nowinkami podczas gdy spora grupka fanów starała się dotrzymać kroku pędzącym kaskadom bębnów.
Te zaczęły zwalniać wraz z pojawieniem się na scenie Coki’ego i Sgt’a Pokesa. Równo ze zmianą jaka nastąpiła za adapterami i mikrofonem zaczął też przyspieszać bas. Reprezentant pionierskiego dubstepowego kolektywu DMZ mimo trudności technicznych i coraz szybciej wybywających słuchaczy pokazał, że w najmłodszym dziecku brytyjskich soundsystemów nie chodzi o woble i modę, ale o dubową pulsację i miłość do winyla. Hity przeplatane nikomu nieznanymi dubplate’ami do późnych godzin nocnych trzęsły posadami szczecińskiego amfiteatru. [txt: fika, fot: bart bajerski]
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz