Choć Nisker w kategoriach scenicznej energii i spektakularności występów nie ma zbyt wielu konkurentów przez cały swój koncert nawet na moment nie zapomniała kto jest gwiazdą wieczoru, a nazwę headlinerów wymieniała prawie równie często jak słowa na F.
Perry Farrell, lider legendarnego Jane's Addiction, Porno for Pyros i Satellite Party, to pan w wieku Morrisseya (pięćdziesiątka na karku). W związku z bezpośrednią bliskością obu koncertów mogliśmy porównać formę w połączeniu ze stylem życia i niniejszym donosimy, że baaaardzo dużo narkotyków w połączeniu z seksem, rock'n'rollem i jeszcze większą górą narkotyków wcale nie konserwuje gorzej niż domniemana abstynencja Mozza i jego fanatyczny wegetarianizm. Wieku Farrella absolutnie nie odgadlibyście po wysokooktanowym występie, który pierwsza wymieniona formacja, zreaktywowana po raz kolejny – choć po raz pierwszy od 18 lat w oryginalnym składzie – dała na dziedzińcu Targów Poznańskich. Skaczącemu po scenie, pociągającemu z butelki wino (kalifornijskie, jak mniemamy) i wprost rozsadzanemu przez pozytywną energię Farrellowi bliżej było do niefrasobliwego surfera o manierach gwiazdy rocka niż do ustatkowanego pana w średnim wieku. A jeszcze bardziej – do... Brüna, nowego wcielenia Sachy Barona Cohena, z którym łączą go: tleniona grzywka, smukła sylwetka androgynicznego seks-symbolu i pewna miękkość ruchów. Może tak się robi wszystkim żydowskim chłopakom po przenosinach do LA?
W każdym razie w niezgorszej formie była reszta bandu: Dave Navarro, Eric Avery i Stephen Perkins, którzy wydobyli ze świetnie znanych poznańskiej publiczności kompozycji całą ich brudną energię. Ta tym razem zabrzmiała jakoś tak wesołkowato, jakby zespół naprawdę cieszył się z powrotu w wielkim stylu. Panowie wygrali (wszystkie) hity, bywało nieomal lirycznie, Farrell zapraszał publiczność w odwiedziny do Kalifornii i z radością, która charakteryzowała cały ten występ, powitał fana, który wdarł się przez nikogo nie zatrzymywany na scenę. Chłopaka pochwycono wprawdzie w momencie, kiedy sięgał po mikrofon z rąk Perry'ego, ale i tak szacun! I choć koncert zaczął się od kilku kropel deszczu, a poznańska publika nie stawiła się tak licznie, jak nam, naiwnym warszawiakom, mogło się wydawać, wzbudziła nasz szacunek wytrwałością, z którą przez 20 minut po ostatnim bisie skandowała „Jane's Addiction”, mimo że mikrofony zostały już dawno odłączone, a ekipa techniczna zaczęła znosić sprzęt ze sceny. [tekst: fika, am, foto: W. Barzewski/Reportage]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz