poniedziałek, 20 lipca 2009

Canada! Canada! NoMeansNo, 17 lipca w CSW, Warszawa


Z czym przeciętnemu Polakowi kojarzy się Kanada? Ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej. Tak przynajmniej można wnioskować po okrzykach witających legendę punk rocka spod znaku klonowego liścia na dziedzińcu Zamku w Warszawie.

Nomeansno, czyli „bracia w rytmie” – Rob i John Wright, wspomagani gitarą leworękiego Toma Hollistona, niewiele sobie z tego zrobili. Pewnie dlatego, że z polską publicznością sporo już przeszli, co udokumentowane zostało nawet pół-oficjalnym bootlegiem znanym jako „Live in Dziekanka, Warsaw Poland, 25 May 1990”. Spotkanie starych, dobrych znajomych przebiegło według spodziewanego scenariusza, choć z pewnymi wyjątkami.
Od siebie trio z Vancouver dało więcej niż sto procent. Dość powiedzieć, że set trwał około dwóch godzin (z podwójnym bisem). Nie zabrakło największych – przepraszam za słowo – przebojów, w tym tych odśpiewywanych wspólnie z fanami, jak choćby „Oh No! Bruno!”. Spragniona śpiewów publika była jednak wyrozumiała, kiedy grupa grała najświeższe, szybko zresztą wpadające w ucho, kompozycje.
Największy szacun należy się jednak Robowi Wrightowi. Obserwując jego elektryzującą grę na basie, słuchając donośnego niczym dzwon głosu i zestawiając to z... siwiuteńka czupryną należało wręcz paść krzyżem i przepraszać za młodość. No i ta mimika! Pyszni „ultrasi” mieli jednak inne plany wobec dziarskiego 55-latka. Gdy tylko ze sceny popłynęły co żywsze dźwięki, zaczął się stage diving. Reakcja artysty była szybka. Najpierw jeden z błąkających się po scenie dostał kopa w dupę, a później nastąpiło – na szczęście skuteczne – pouczenie słowne. Niby punks not dead, ale jednak szacuneczek musi być.

Sądząc choćby po wpisach na Facebooku, Nomeansno zapisują warszawski gig po stronie plusów i dziękują za wsparcie przez te wszystkie lata. I ja z tego miejsca również chcę podziękować. Organizatorom – za najwolniej na świecie poruszające się kolejki do piwa. Bardzo dobrze, że one były, te kolejki. W końcu fan pijany jest bardziej awanturujący się, a tego dżentelmenom z Kanady na pewno do szczęścia nie było tego wieczoru trzeba.
[tekst: Bartłomiej Smagała, foto: materiały promocyjne]

2 komentarze: