czwartek, 14 maja 2009

08-10.05 - JUWENALIA/WARSAW CHALLENGE, WARSZAWA


Meteorolodzy już kilka dni przed weekendem zaczęli straszyć deszczami, burzami i wszelkimi innymi pogodowymi kataklizmami. Organizatorów imprez aura jednak nie odstraszyła i cały weekend kusząc wszelkiej maści występami, zapraszali by spędzać czas pod chmurką. Juwenalia rozpoczęło trzęsienie ziemi. Soundsystemy Respecty i Roots Revivalu do serca wzięły sobie zalecenie Hitchcocka i potężnym basem wprawiły w drżenie uniwersytecki dziedziniec. Ulokowany w bramie przy Krakowskim Przedmieściu warszawsko-łódzki kolektyw dubstepowymi i drum'n'bassowymi tune'ami zapraszał ludzi do skierowania się w stronę wejścia. Po wkroczeniu na akademicki teren mieliśmy szansę cofnąć się o lata w historii okołojamajskiej muzyki i na nowych paczkach Jaszola i Rootskontrolli sprawdzić moc dubowych niskich tonów. Mimo świetnej atmosfery i jeszcze lepszej pogody o 17 soundsystemy musiały się niestety zwinąć. Odpowiedzialni za line-up kolejnych studenckich imprez, niestety nie dobrnęli do końca cytatu z Hitcha, gdyż napięcie wzrośnie w przeciągu najbliższych tygodni chyba jedynie na Clawfingerze.
Przez następne dni o podwyższone tętno wszystkich hip-hopowców zadbali natomiast organizatorzy Warsaw Challenge. W sobotę do Parku Sowińskiego dotarliśmy dopiero pod wieczór, by zastać... ciszę i niemrawą, niewielką grupę ludzi. Po krótkiej technicznej przerwie rozpoczął się jednak koncert Jungle Brothers. Jeden z braci kilka lat temu zmienił... styl i po kilku słownych utarczkach został wykluczony z rodziny. Czy to z powodu braku mikrofonowego wsparcia dla Mike'a Gee czy nienajlepszego nagłośnienia, występ JB's nas nie porwał. Ledwo pół roku, które minęło od ostatniej wizyty chłopców z dżungli i mało osiedlowy image zespołu były powodem pustek na widowni, a na źle wysterowanym soundsystemie minimalistyczne, oldschoolowe beaty brzmiały nieznośnie sucho. Kiedy jednak spod igieł gramofonów popłynęły drum'n'bassowe i house'owe kooperacje w jakie nieraz wchodziła nowojorska grupa, nawet najwięksi malkontenci nie mogli przestać bujać głową i wybijać nogą rytm.
Mimo przelotnych deszczów, narzekających uświadczyć się nie dało podczas drugiego dnia imprezy. Zaraz po finale breakdance'owego turnieju wygranym przez amerykańską ekipę Killafornia (w końcu do występów w "Step Up" nie zaprasza się byle kogo:), scenę we władanie przejęli reprezentanci Marsylii. Na koncert pionierów francuskiego rapu wielu słuchaczy czekało ponad dekadę. Logo składu MorW.A. czy ostatni teledysk Eldoki są wymiernymi dowodami szacunku jakim cieszy się IAM na nadwiślańskich osiedlach. Mieszkańcy portowego miasta dając porywający, rewelacyjny koncert odwdzięczyli się z nawiązką za wierność swoich fanów. Zdecydowana przewaga starszego materiału z zagranym na pożegnanie dziewięciominutowym ulicznym hymnem zaspokoiła nawet najbardziej fanatycznych miłośników grupy, podczas gdy nawet nie znający zupełnie twórczości składu przypadkowi widzowie byli pod wrażeniem brekdance'owego pokazu i nawiniętego z mieczami świetlnymi w dłoniach utworu "Imperium ciemnej strony". Ze strony opuszczającej amfiteatr kilkutysięcznej widowni nie dało się natomiast usłyszeć złego słow. No chyba, że pod adresem policji. [fika]