Najlepszą imprezę znajdziesz tam, gdzie jej nie szukasz. Takie zdanie powinno zapisać się w imprezowych annałach po poniedziałkowym wieczorze w Proximie.
Z założenia kontemplacyjne spotkanie z szatanem współczesnej muzyki, Markiem Laneganem, zaczęło się od niespodziewanej dyskoteki. Belgowie z Creature with the Atom Brain rozbujali pod sceną imprezę, jakiej ten klub nie widział zapewne od… ledwie zakończonego weekendu.
Różnica była taka, że zamiast stroboskopów i tanich bitów z laptopa dostaliśmy świdrujące gitary i niski głos Alda Struyfa. Zespół zagrał materiał głównie z nowego, niewydanego jeszcze, albumu oraz obowiązkowe koncertowe bangery – w tym hitową „Transylwanię”, którą zapewnił sobie aplauz godny gwiazdy wieczoru. Część redakcji obeznana z płytami zaskoczona była brzmieniowymi podobieństwami do Black Sabbath, część mniej obeznana – zagrywkami w klimatach REM. Wszyscy zgodnie stwierdzili jednak, że było ciut za krótko.
Wisienka zjedzona, ale tort był jeszcze przed nami. Pół godziny później na scenie Proximy pojawił się Mark Lanegan. Legendarny łamacz damskich serc w końcu dotarł do nas z solowym występem, stając przed nie lada trudnym zadaniem zmierzenia się z własną legendą.
Tym razem nie było uroku panny Campbell ani seksapilu Dulliego, za którymi mógł się skryć nieśmiały frontman. Był samotnie stojący jeździec apokalipsy, który zabrał nas na przejażdżkę po największych i najbardziej romantycznych koszmarach, jakie tylko sobie mogliśmy wymarzyć – po czym zostawił na poboczu drogi jak przydeptane kowbojskim butem kiepy. Materiał z najnowszego albumu („Gray Goes Black”) przełamywał starszymi kawałkami, takimi jak fenomenalne „Wedding Dress” czy „Hit the City”. Od początku żałowaliśmy, że tak jak parę lat temu, nie mogliśmy zasiąść w filharmonicznym fotelu z kieliszkiem wina i kontemplować w spokoju tego wielkiego zjawiska jakim jest Lanegan i jego muzyka. Zamiast zapachu zamszu i audiofilskich warunków musieliśmy się zadowolić zapchanym do granic możliwości klubem. A to w połączeniu z jakością nagłośnienia wpłynęło chyba najbardziej na nasze ogólne wrażenie z tego bardzo dobrego, ale jednak nie najlepszego z koncertów Lanegana, jakie mieliśmy okazję dotąd widzieć.
Resztę musiała dopowiedzieć wyobraźnia. Ale taki już jest urok obcowania z demonami. My wszyscy dopiero pójdziemy do piekła, Lanegan już tam jest.
tekst: Michał Kropiński, Rafał Rejowski
foto: Fila Padlewska