poniedziałek, 8 października 2012

07.10.12 - F.M. Einheit / Moritz von Oswald Trio @ Avant Art Festival, Helios / Impart, Wrocław

Przegrany z kilkukrotnie już przegrywanej kasety album „Kollaps” Einstürzende Neubauten przez dobre kilka lat sprawiał, że „słyszałem ból” i „tańczyłem jak niedorozwinięty”. Zdobyte dłuższy czas później „Sthaldubversions” uświadomiły mi natomiast gdzie tkwią korzenie niemieckiej, industrialnej wersji jamajskiej inżynierii dźwiękowej. Choć przez dłuższy czas byłem pewien, że za warstwę rytmiczną tych krążków odpowiedzialne jest jakieś afrykańskie plemię, które już przed naszą erą odkryło proces wytapiania metali, pierwsze oryginalne wydanie futurystyczno-punkowej übergrupy uświadomiło mi, że bębniarz jest w niej tylko jeden - dortmundzki, eksperymentator - F.M. Einheit. Mimo że Mufti zajmuje się dziś głównie soundtrackami, a w graniu na żywo fascynuje go raczej interakcja, na Avant Arcie zgodził się wystąpić solo. Hall kina Helios nie dawał nadziei na dobry dźwięk i mistyczne przeżycia, ale kiedy pierwsze uderzenie rozeszło się po wiszących na scenie stalowych sprężynach, nawet podśmiechujące się panie z bufetu nie były w stanie wyrwać mnie ze specyficznego stanu odrętwienia. Pobrzmiewające czasami Abwärts i Neubauten, filmowe kompozycje Einheita dawały rzadki wgląd w to jak wygląda jego proces twórczy. Wiadro żwiru, kilka pustaków i wiertarka służyły mu za budulec, a rozbijane fizyczno-dźwiekową agresją, elektroniczne pasaże niosły się po piętrach największego polskiego kina studyjnego. Muftiego z transu nie były w stanie wyrwać drobne problemy techniczne lecz kiedy omikrofonowanie sprężyn odmówiło mu posłuszeństwa, wyszedł do ludzi by powiedzieć, że w takich warunkach - mimo tego, że by chciał - grać dalej się nie da. Jakby na potwierdzenie jego słów jeden z mikrofonów osunął się ze stojaka. Bo przedmioty martwe stoją za nim murem, a organizatorzy - jak widać - nie zawsze.

Występ Moritz Von Oswald Trio był natomiast ciekawym eksperymentem socjologiczno-architektonicznym, badaniem nad tym jak przestrzeń kształtuje odbiór widzów. „Przestrzeń dla kultury” w tym wypadku. Głębokie, ociekające tłuszczem dub techno, które w klubie wprawiłoby w rytmiczne bujanie nawet najbardziej opornych, w sali siedzącej sprawiło, że prawie nikt - dosłownie prawie nikt - nie poruszał nawet głową w takt bujających, jamajsko-berlińskich rytmów. Rytmów, które przez pierwszą połowę seta - tak, seta - nie pozwalały mi usiedzieć w miejscu, a druga połowę kazały przestać z boku, gdzie nie rzucając się specjalnie w oczy mogłem spokojnie kołysać się na miękkiej basowej podściółce. Pełne pogłosów i ornamentów, plemienne brzmienie tria niosło się po świetnej akustycznie sali, podczas gdy dubmaster Moritz von Oswald po raz kolejny dowodził swoich karaibskich inspiracji. Pełniący w tym projekcie rolę perkusisty Sasu Ripatti budował przestrzeń, którą pomagał mu urządzać odpowiedzialny za miks całości Max Loderbauer. Przywodząca na myśl czasy ostatnich Roundów i wydawnictw Burial Mix, mistyczna pulsacja występu nie pozostawiała jednak wątpliwości, kto jest odpowiedzialny za brzmienie całości. I kto, choć nie stroni od improwizacji, a instrumentarium poszerza z każdym kolejnym projektem, jest weteranem berlińskiego techno. A nie jakiejś tam bezpłciowej, zwiewnej elektro-akustyki.

Właśnie na niezrozumieniu tych niewielkich różnic w brzmieniu, lub nie możności dopasowania lokali do ich potrzeb zasadza się jedyna słabość tegorocznego Avant Artu, festiwalu, który wagą swojego tegorocznego line-upu, bije na łeb na szyję inne - zapatrzone w aktualność - inicjatywy tego typu; wydarzenia, którego części składowe składają się na pełną i do głębi przemyślaną panoramę współczesnej muzyki Niemieckiej. Muzyki, która czuje się najlepiej w brudnych, postindustrialnych halach z których swego czasu wyszła.

[tekst: Filip Kalinowski, foto: Joanna Stoga]