Doczekanie do czyjegoś występu o czwartej rano nie jest jakimś szczególnym osiągnięciem. Zwykle jednak w tym zadaniu towarzyszy mi żona, kumple i/albo przynajmniej paskudne - ale za to kolejne - rozwodnione piwo w plastikowym kubku. No i przygrywa też coś zazwyczaj w bliższym lub dalszym otoczeniu. Tym razem godzina diabła mija na zegarach, a tu jeszcze przez 60 minut cisza w głośnikach, papierosy na balkonie i napis na ekranie rodem z peerelowskiej telewizji nocą. Kilka minut po 19.00 czasu losangeleskiego zastąpiły go wreszcie miękkie pastelowe barwy, a z głośników popłynęły pierwsze dźwięki. Nisko zawieszone, basowe podwaliny, zwichnięte, hip-hopowe perkusje i atmosferyczne, syntezatorowe melodie. Nowy Nosaj Thing i stary DJ Shadow. Zapowiedziany przez Nocando Daddy Kev rozpoczyna transmisję z Low End Theory. Psychodeliczne wizualizacje kalifornijskiego grafika Strangeloopa stanowią tło dla poruszających się za plecami grających cieni zwierząt, obcych i prezydentów; na tle beatowych konstrukcji rozbrzmiewają kolejne zagajenia, pozdrowienia i okrzyki. Shiggar Fraggar Show XXI wieku. Niepowtarzalna okazja wizyty w jednym z najbardziej intrygujących klubów świata. Dostępna poprzez Boiler Room internetowa relacja z cotygodniowego spotkania producentów, didżei i muzyków z LA. Jedna z szeroko komentowanych sesji na których gościnnie pojawia się Thom Yorke i Questlove... dostępna na wyciągnięcie myszki w moim wrocławskim mieszkaniu. D-Styles wkracza za gramofony, turntablistyczne skillsy jednego z niesławnych Beat Junkies zderzają się z mainstreamowym amerykańskim rapem, a sąsiadka utyskuje na zbyt wczesna pobudkę. Jej nerwy szybko koją jednak dubowe pogłosy i szum pierwszych tramwajów za oknem. Didżejkę przejmuje Nobody, który wpierw daje podkład pod wersy Nocando i Busdrivera, by po pół godzinie samemu zapędzić się w rejony sceny na których prym wiedzie Nicki Minaj. Zmappingowane adaptery rozbłyskują wizualizacjami, podczas gdy obecny od samego początku, nadpobudliwy Gaslamp Killer serwuje powtórkę tego, co znam z MELTa czy Nowej Muzyki. Fragmenty „Breakthrough”, TNGHT, Dilla i czupryna za którą nie nadąża transfer danych. Dużo hałasu o ni...ewiele. Atmosferę w kalifornijskim klubie pomaga uspokoić DJ Lo Down Loretta Brown czyli nikt inny jak sama królowa - Erykah Badu. W przypadku świetnie zaznajomionej z ciepłymi, „dusznymi” brzmieniami bogini mikrofonu termin DJ jest jednak niezbyt trafnym naddatkiem. Świetna selekcja ginie w natłoku nadużywanych efektów i niemiłosiernie loopowanych próbek. Dla niektórych ma to pewnie wartości medytacyjne, mnie jednak wygania na balkon nad którym wstaje już słońce, a ptaki ćwierkają dużo przyjemniej niż gra Loretta. Z powrotem do pokoju wzywają mnie jednak wrzaski GLK i rozpoczynający swój występ Flying Lotus. Najbardziej utytułowany reprezentant środowiska skupionego wokół Low End Theory świętuje właśnie premierę swojego czwartego albumu. Numery z nowego krążka mieszają się ze starszymi kompozycjami, rapowa klasyka przeplata się z grime'm, a sąsiad Stevene Ellisona, Thundercat dogrywa do wszystkiego swoje wyluzowane partie basu. Nie ma fajerwerków, zachwytów i szału. Jest to, do czego FlyLo przyzwyczaił bywalców swoich setów - szerokie horyzonty, szacunek dla klasyki i morderczy bas od którego stroni zwykle w swoich nagraniach. Jest też ósma rano, ludzie zmierzają do pracy, a ja po sześciu latach istnienia kalifornijskiego cyklu, wreszcie miałem okazję zajrzeć za czerwoną kotarę beatowej mekki. I co prawda nie wpłynęło to na mój ogląd świata w podobnym stopniu jak ostatni odcinek Twin Peaks, ale wciąż jestem zaciekawiony i podekscytowany tym co dzieje się w piwnicach i sypialniach LA. Internet nie spalił magii na cyfrowym stosie, twórcy Boiler Roomu zyskali kolejnego plusa, a „Until the Quiet Comes” czeka na powtórny odsłuch.
[tekst: Filip Kalinowski]