W piątkowy wieczór postanowiliśmy na chwil kilka zatrzymać się w cotygodniowym pędzie i spędzić niezapomniane chwile (tego przynajmniej oczekiwaliśmy) z Jeffem Buckleyem aka Finkiem. Pijąc weekendowe piwko, słuchając Rachael Sermanni i gitary przewieszoną na jej drobnym ramieniu wprowadziliśmy się w błogi stan. Rachael mimo swojej skromnej postury ma mocny głos, którym w niesamowity sposób operuje, łącząc go z brzmieniem gitary akustycznej. Sprawnie poradziła sobie w roli tzw. rozgrzewacza. Po kilku chwilach przerwy na scenę wkroczył Fink, którego koncert z powodu dużego zainteresowania publiczności został przeniesiony z Cafe Kulturalnej ulicę obok do klubu Palladium. Ilość chętnych chyba zaskoczyła samych organizatorów.
Cieszył widok wypełnionej sali koncertowej i totalnego skupienia na twarzy publiczności. To był koncertowy pewniak i wiedzieliśmy, że czeka nas wyjątkowy wieczór. Rozpoczął się od pochodzącego z drugiej płyty artysty utworu „Biscuits for Breakfast”, wprowadzającego w bardzo nastrojowy świat Anglika. Kolejne utwory pochodziły z wydanej w czerwcu tego roku płyty „Perfect Darkness” przeplatane były kawałkami z „Biscuits for Breakfast” i krótkimi opowieściami Finka.
Między innymi o tym, dlaczego na scenie zabrakło specjalnie na tę trasę przygotowanej scenografii - nie dojechała z wcześniejszego koncertu w Pradze i zespół musiał sobie poradzić bez niej. Zrobił to doskonale. Podczas prawie półtoragodzinnego występu nie potrzebowaliśmy żadnych specjalnych efektów świetlnych i innych ozdobników. Wystarczyła jedynie gitara akustyczna i niesamowity głos, którym Fink wręcz hipnotyzował. Oby więcej takich kameralnych występów w Warszawie!
teks: Rafał Gruszkiewicz