
Niesamowita energia bijąca od muzyków momentalnie została podchwycona przez zgromadzonych pod sceną. Przez półtorej godziny nie było chyba ani jednej osoby, która nie śpiewałaby zaraźliwych refrenów. Bo tych przecież Kaiser Chiefs mają w swoim dorobku mnóstwo.


Zespół zupełnie nie zraził się pustkami na sali, co więcej - nie szczędził komplementów pod adres publiczności. Wokalista zakończył koncert poza sceną - śpiewając wśród fanów, co było najlepszych zwieńczeniem tego znakomitego koncertu.

foto: Fila Padlewska