Był to trzeci już koncert w Polsce tego charyzmatycznego multiinstrumentalisty. Mimo iż Patrick Wolf staje się nad Wisłą coraz bardziej popularny, na środowy koncert stawiło się stosunkowo mało osób. Może to i lepiej, w końcu można było spokojnie wypić piwo, nie obawiając się stratowania przez rozochoconą młodzież płci żeńskiej (która stanowiła lwią część małego tłumu zgromadzonego pod sceną ). Jako support przed gwiazdą wystąpiła Chinawoman – kanadyjka o rosyjskich korzeniach, której interesujący i zmysłowo ochrypły głos bardzo się zgromadzonym podobał. Po dłuższej przerwie na scenę wkroczył odziany w szarą pelerynę Patrick. Po raz kolejny zachwycił nas swoim talentem wokalnymi, brytyjskim akcentem oraz umiejętnością grania na większości instrumentów, jakie znalazły się na scenie. Wprawdzie kontakt z publiką tym razem nieco kulał, ale Wolf świetnie nadrabiał to wyuzdanymi kocimi ruchami. Muzycznie koncert wypadł świetnie, nagłośnienie w porządku, nie ma się do czego przyczepić. Wprawdzie można by życzyć sobie tego i owego, ale cóż: Stodoła! Sam Wolf kipiał energią, seksem i egocentryzmem, ale kiedy muzyka cichła i nadchodził moment, w którym wypadałoby coś powiedzieć, cała pewność ulatywała – Patrick sprawiał wrażenie wręcz nieśmiałego. Dla wszystkich, którzy przegapili koncerty w Stodole i Firleju, dobra wiadomość – artysta (po raz kolejny) zapewnił, że wkrótce wróci na kolejne koncerty, bo bardzo lubi u nas koncertować.
tekst: Andrzej Trzmiel