poniedziałek, 27 czerwca 2011

Arcade Fire@Torwar, 24.06

To był koncert, którego wielu wyczekiwało niecierpliwiej, niż wszystkich Open'erowych artystów razem wziętych (choć jak się na miejscu okazało, tych wielu było raczej niewielu - Torwar wypełnił się ledwo w połowie, Arcade Fire dawno pewnie nie grało przed tak „kameralną” publicznością).



My byliśmy, przeżyliśmy i do końca życia wspominać będziemy, bo koncert był to pod każdym względem fantastyczny. Wprawdzie z przytupem rozpoczynające wieczór „Month of May” przyprawiło nas o chwilowy atak przerażenia – serce stanęło nam na myśl, że tak jak TV on the Radio tydzień wcześniej, tak teraz kolejny wymarzony koncert pozostawi po sobie głównie ból uszu i serca – na szczęście już po chwili początkowe problemy z dźwiękiem zostały skorygowane i przez następne półtorej godziny cieszyliśmy się Brzmieniem Idealnym.



Zresztą nie tylko brzmieniem, bo wizualna strona koncertu również dopięta była na ostatni guzik – każdemu kolejnemu utworowi towarzyszyły klimatyczne, a momentami lekko psychodeliczne obrazy, przemieszane z dynamicznie zmontowanym obrazem z kilku kamer i perfekcyjną grą świateł.



Ale i tak najciekawsze było to, co działo się na samej scenie – patrzenie, z jaką sprawnością wszyscy członkowie zespoły wymieniają się instrumentami, jaką radość sprawia im granie, jak zupełnie nie przeszkadzają im w tym graniu takie drobiazgi jak zgubiona pałeczka (zawsze przecież można grać ręką) czy przestawiony z zaskoczenia na drugą stronę sceny mikrofon (zawsze przecież można do niego podbiec, przeskakując napotkane przedmioty) – to była czysta przyjemność!



Były momenty zabawne (tu prym wiódł wczuwający się do granic możliwości w grę Will Butler), były elementy teatralne (Régine Chassagne i jej kolorowe szarfy, połyskliwa kieca, lira korbowa i natchnione ruchy),



były momenty sentymentalne (pięknie kończący koncert po raz pierwszy „Rebellion (Lies)”), były momenty patetyczne (pięknie kończący koncert po raz drugi „Wake Up”), były akcenty regionalne (zaproszona na scenę będąca pół-Polką członkini ekipy i wykrzykiwane co jakiś czas przez Wina krótkie acz treściwe „dzięki!”), były momenty filmowe (ilustrowany fragmentami filmu Spike Jonze'a „The Suburbs”).



Było wszystko, czego można by oczekiwać po koncercie idealnym. Tylko publiczności nie było za wiele. Pewnie więc na następny koncert Arcade Fire (bo chcemy jeszcze!!!) będziemy musieli sobie pojechać za zgniłą granicę.



Dziękujemy, Alter Arcie, że mimo ryzykownego terminu dałeś nam Arcade Fire!





[tekst: Ola Wiechnik; foto: www.bajerski.org]

TV on the Radio@ Stodoła, 20.06

W najgorętszym dla redakcji momencie wszyscy się wyrwaliśmy i – po pośpiesznym popasie na pobliskiej stacji benzynowej – popędziliśmy do Stodoły, gdzie właśnie zaczynał się wyczekiwany koncert TV on the Radio. Z bólem serca i głowy wyszliśmy jednak przed końcem, bo i tak gęsta muzyka nowojorczyków na żywo okazała się wyjątkowo trudna.





Słuchając kolejnych świetnych numerów, mieliśmy wrażenie, że nagłośnienie bardziej sprawdziłoby się na open'erowej łące. Stłoczone w Stodole dźwięki miażdżyły nas bezlitośnie swoim podskórnym zgrzyto-buczeniem. Nie posądzamy o to Stodoły, wygląda na to, że zespół albo ma nagłośnieniowca, który go nienawidzi, albo jest głuchy, albo to zespół z wizją brzmienia live, którego nie rozumiemy. I tak kochamy TotR za genialne numery i obracający się o 360 stopni łokieć wokalisty, ale tego koncertu nie wspominamy najlepiej.

[tekst: Wiechnik; foto: www.bajerski.org]

Austra@ Powiększenie, Grum@ Obiekt, Piknik mamastudio@ Plac Zabaw, 18.06

Choć w tak ciasnym i niedużym miejscu jak Powiększenie trudno zabłysnąć i zadowolić stłoczoną w zaduchu publiczność, to Austrze naprawdę to się udało. Bardzo charyzmatyczna, lekko teatralna, ździebko patetyczna. Jej świta to dwie piękne, bardzo kobiece i zmysłowe bliźniaczki (wokalistki), androgyniczny klawiszowiec Dorian i perkusistka, a także basista – w tym towarzystwie chyba najmniej rzucający się w oczy. Były lekkie pląsy, ale i tak nad wszystkim unosił się duch jakiegoś elektronicznego misterium, który bardziej inspirował do przeżywania niż tańców.

W tym nastroju udaliśmy się do Obiektu, który mimo obecności zaproszonego przez Siostry jednego z najciekawszych brytyjskich producentów nu disco niestety świecił pustkami (nie licząc uczestniczek jakiegoś wieczoru panieńskiego i zupełnie przypadkowej publiczności). Sam Grum stanął na wysokości zadania i ulepił zgrabny, melodyjny set, w którym nie zabrakło remiksów zarówno jego autorstwa, jak i tych z repertuaru m in. Fenech-Soler i Prior. Wielka szkoda, że tak mało osób miało okazję go docenić!

Ten bogaty w wydarzenia wieczór skończyliśmy na Placu Zabaw, gdzie gwarny piknik mamastudio przeszedł płynnie w imprezę wieńczącą festiwal Sąsiedzi 2.0. Były towarzyskie sojusze i alianse nad piwkiem, dźwięki m.in. ONRA i połowy duetu Trickski oraz spontaniczny tłumek tańczący aerobikowe układy na agrykolowej skarpie w strugach porannego deszczu.

Orange Warsaw Festival @ Stadion Legii, 17-18.06

Ani się spostrzegliśmy, a już nadszedł kolejny weekend. I tym razem był dość pracowity, bo oprócz rozsianych po mieście weekendowych rozrywek, czekała nas najpierw wizyta na stadionie Legii, gdzie świszczał i błyszczał Orange Warsaw Festival. Popatrzyliśmy sobie przez chwilę z rozbawieniem, jak wiedziony instynktem stadnym naród kłębił się rozpaczliwie przy jednym wejściu, po czym spokojnie udaliśmy się do czwartego, mijając po drodze drugie i trzecie – wszystkie nieporównywalnie mniej zatłoczone. Mamy nadzieję, że wszystkim udało się wejść na czas, bo to, co działo się na scenie podczas koncertu Skunk Anansie, warto było zobaczyć (a nie jak wielu – odsłuchać tylko zza murów).



Demoniczna i piękna zarazem w swej łysowatości Skin – odziana w czarne pióra i błyszczący kombinezon – to uśmiechała się szeroko, to stawiała oczy w tzw. słup (zyskując i na urodzie, i na demoniczności), ani przez chwilę nie pozwalając publiczności przestać się zachwycać.




Po niej scenę przejął równie łysy, choć już zupełnie niedemoniczny Moby.



Następnego dnia, bardziej zirytowani niż zmartwieni odwołaniem w ostatniej chwili koncertu The Streets (żeby drugi raz nam coś takiego robić?!), niespecjalnie zainteresowani Jamiroquaiem i rozczarowani Planem B, satysfakcji szukaliśmy w Powiększeniu, gdzie tego dnia występowała Austra.

[tekst: Wiechnik, foto: www.bajerski.org

Projektowania w działaniu@Mokotowska

W deszczowe popołudnie 9 czerwca wybraliśmy się sprawdzić, jak nasza naczelna poradziła sobie w roli jednej z kuratorek „Projektowania w działaniu”. Zacna inicjatywa miała pokazać dokonania polskich i niemieckich designerów nie w galeryjnych wnętrzach, lecz w miejskich przestrzeniach. A dokładnie na ulicy Mokotowskiej. Projekty pojawiły się więc w lanserskich butikach znanych projektantów, ocalałych jeszcze warsztatach rzemieślniczych, modnych kafejkach i lokalnych sklepach Społem. I tak szalony kalendarz-niszczarka zawisł w butiku z ciuchami



szklany flakon w kształcie mięśnia sercowego pojawił się na wystawie warsztatu obuwniczego, a piękna drewniana krzesło-ławka w atelier Macieja Zienia. My radośnie ruszyliśmy szlakiem designu, co rusz zatrzymując się przy którejś wystawie.



Przy okazji udało nam się trafić także na akcję Facadeprinter, podczas której pomalowano mur jednego z podwórek za pomocą zmyślnego urządzenia integrującego komputer i działko do paintballu, a także towarzyszącą projektowi wystawę prezentującą zdjęcia polskich i niemieckich mieszkań zorganizowaną... w opuszczonym mieszkaniu, które na wielu odwiedzających zrobiło takie wrażenie, ze z miejsca chcieli je kupić. Jednym słowem – udana inicjatywa, która nie tylko cieszyła oko pięknymi przedmiotami (np. superanckimi poduchami szytymi z żagli albo niezwykle – zdaje się – praktycznymi dmuchanymi kieliszkami)



lecz także pozwoliła odkryć niewidoczne na co dzień zakamarki centrum miasta.

[tekst: Sylwia Kawalerowicz; foto: Kawalerowicz, Michalak]

Selector@Kraków, 3-4.06

Miesiąc zaczęliśmy w Krakowie, gdzie Selector otworzył z hukiem sezon festiwalowy. Narzekaliśmy nieco na line-up, ale sądząc po tłumie, na oko, 17-latków, Alter Art dał im to, czego chcieli. A nam dał cudowny prezent w postaci Does It Offend You, Yeah?.



Miłe to uczucie – przyjść na festiwal i już po 10 minutach wiedzieć, że było warto. Pełen elektronicznie podkręconej punkowej energii koncert to zdecydowanie najlepszy punkt całego krakowskiego eventu – co nie znaczy, że inne były złe. Chociaż w przypadku Crystal Castles wystarczy zobaczyć ich raz i darować sobie kolejne koncerty (wszystkie oparte są na tych samych, mocno już ogranych patentach), ale już Klaxons znowu podnieśli poprzeczkę – szczególnie samym sobie. Za każdym razem, gdy ich widzimy, są jeszcze lepsi! Następnego dnia załapaliśmy się też na The Orb – akurat w momencie, gdy zaczynająca grać w sąsiednim namiocie Katy B ukradła im całą publiczność.



Przykry to był widok, zwłaszcza że „księżniczką sceny dub-step/funky” Katy B zupełnie nie zrobiła na nas wrażenia, choć większości publiczności jej taneczne przeboje nie pozwalały ustać w miejscu.

Energetyzującą bombą i niekwestionowanym numerem jeden drugiego dnia był występ Hercules and Love Affair.



Wskrzesiciele epoki disco od pierwszych chwil porwali tłum do szalonej zabawy. Trzeba przyznać, że Andy Butler ma nadal niezawodną rękę/ucho do wokalistek/wokalistów. Tak jak na pierwszej płycie obdarzona mocnym głosem Naomi zrobiła ogromne wrażenie na samym Antonym Hegartym, tak i tym razem nowy wokalista swoim głosem i charyzmą zdominował koncert. Muzyczna ekstaza!

Należy też wspomnieć o headlinerce festiwalu – ten szczytny tytuł przypadł La Roux. Czy wywiązała się z powierzonego jej zadania? Tutaj zdania zapewne będą podzielone.



Jedni stwierdzą, że to właśnie „Bulletproof” czy „Quicksand” pozostaną hymnem tegorocznej edycji, a drudzy, że panna Elly Jackson to piskliwa chłopczyca nie do końca radząca sobie w roli gospodarza programu. Dla nas zdecydowanie brzmi lepiej w wersji cyfrowej i niech tak pozostanie.
[tekst: Gruszkiewicz, Wiechnik; foto: T. Kamiński]

piątek, 3 czerwca 2011

Kulturalne Kontenery. Kulturalny Poznań.




W ostatnią sobotę maja po wielu dniach ciężkiej pracy oraz dzięki pomocy wielu zaangażowanych osób wystartował innowacyjny projekt mobilnego centrum kultury – animowany przez niezależnych twórców – KontenerArt. Wyśmienita inicjatywa dla wszystkich, którzy poszukują azylu przed miejskim gąszczem i chcą zanurzyć się w twórczej przestrzeni, otworzyła swoje podwoje już po raz czwarty.




Bodźcem do zagospodarowania przestrzeni publicznej za pomocą architektury modułowej była niemoc znalezienia odpowiedniego (dostępnego finansowo) miejsca do pracy twórczej i spotkań dla osób kreatywnych. Jak tłumaczy Ewa Łowżył (fotografka, stylistka, kostiumografka, jedna z pomysłodawców poznańskich kontenerów): – Przestrzenie miejskie są całkowicie skomercjalizowane i nie ma możliwości tanio wynajmować miejsca w centrum, więc zaczęliśmy szukać innych możliwości. Bum architektury kontenerowej na świecie zainspirował nas do działań. To koło ratunkowe dla tych, którzy z przyczyn ekonomicznych są wyłączeni z możliwości działania w skomercjalizowanej przestrzeni miasta – zaznacza.




Tegoroczna edycja eksperymentalnego projektu znacząco różni się od poprzednich pod wieloma względami. Najbardziej rzucającą się w oczy zmianą jest lokalizacja, za którą w tym roku posłużyły przestrzenie Starego Koryta Warty. Zwiększono także ilość kontenerów, które tworzą magiczny półokrąg sprawiający wrażenie artystycznej osady. Powiększyła się też sztuczna plaża: pośrodku niej rozstawiono sporą ilość leżaków – nieodzownych atrybutów każdego chillowca. – Stare Koryto Warty to ścisłe centrum miasta. Dlaczego ma to być dzika, niedostępna kraina? Tam w Poznaniu pięknie wygląda zachód słońca, tam czuje się w nozdrzach zapach wakacji, no i stamtąd jest wszędzie blisko – tłumaczy zmianę lokalizacji tegorocznej edycji Ewa Łowżył. Większa ilość kontenerowych modułów wiąże się z bardziej rozbudowaną formułą przedsięwzięcia oraz ambitnym kursem, jaki obrali w tym roku organizatorzy. – Wydaje nam się, że najważniejsze w tym momencie dla rozwoju kultury w Polsce jest edukowanie artystyczne i społeczne. Po prostu ludzie niewykształceni nie zrozumieją nigdy, do czego potrzebna im sztuka i kultura. Stąd tak rozbudowany program warsztatów. Druga sprawa – nie mniej istotna – to zapewnienie miejsca do pracy dla artystów. Ten cel realizujemy poprzez zbudowanie kilku pracowni animowanych przez różne grupy artystów – wyjaśnia Ewa. Muzyka, design, multimedia czy grafika to obszary, które dominują w kontenerowej przestrzeni. Wszystkie dziedziny otrzymały niezależne pracownie. Będą one funkcjonować aż do końca września. Wśród nich warto wymienić chociażby Silkworm – pracownię grafików i projektantów, w której programie znajdują się m.in. warsztaty sitodruku; czy Flux – pracownię multimedialną jednocząca videomakerów, dokumentalistów, fascynatów ruchomego obrazu.



Pierwszy wieczór pod banderą kontenerowców zgromadził tłumy zwolenników kreowanego przez organizatorów stylu „stop snobizmowi i bufonadzie”. Poznaniacy pokazali, że nie tylko działania komercyjne potrafią wyciągnąć ich sprzed telewizorów, ale właśnie innowacyjne projekty sprawiają, że z ogromną przyjemnością wychodzą z domu, aby przyjemnie spędzić czas wśród przyjaciół. Podczas wieczoru muzyczne doznania serwował Paweł Trzciński aka CH-CH-CHING, znany m.in. ze współpracy z formacją The Complainer & The Complainers. Niestety dźwięki z pogranicza lo-fi i chillwave krótko towarzyszyły nam przy celebracji pierwszych kontenerowych chwil, czego do końca nie rozumiem. Miejmy nadzieje, że tak wczesna godzina wyłączenia muzyki i zamknięcia baru to tylko wypadek przy pracy spowodowany emocjami, jakie z pewnością towarzyszyły organizatorom tego wieczoru. Liczymy, że kolejne wydarzenia będą trwały znacznie, znacznie dłużej, a wakacyjnym spotkaniom nad Wartą nie będzie końca. KontenerArt to miejsce z naprawdę ogromnym potencjałem, o którym wie coraz więcej mieszkańców nie tylko samego Poznania, ale i okolicznych miejscowości. Kibicujemy i patrzymy z zazdrością w stronę ziem wielkopolskich, oczekując podobnych miejsc w stolicy. Dodajmy także, że to przedsięwzięcie wspierane jest przez Miasto Poznań oraz Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jesteśmy przekonani, że to idealnie spożytkowane fundusze.

Tekst: Rafał Gruszkiewicz / Foto: Spassovka