wtorek, 30 czerwca 2009
NIESZCZĘSNY FELIX
Oczekiwania mieliśmy spore. Fakt. Ale rozczarowanie było jeszcze większe. Na Hot Chip DJ Set w CBA czekaliśmy jak grzeczne dzieci na Gwiazdkę. Basen miała zalać potężna fala zabawy, tymczasem powiało nudą. Ale zacznijmy od początku. Coś niedobrego dzieje się z basenem, jakaś klątwa, upiór w operze, topielec w szafie, nie wiadomo - faktem jest, że jedna ze zdecydowanie najlepszych, naszym zdaniem, miejscówek imprezowych w Warszawie, zwykle świeci pustkami. Choćby pojawił się tam sam Michael Jackson, pewnie i tak nie wiele by to pomogło. Gdy pojawiliśmy się tam my, na parkiecie nie było nikogo, a przy stoliku siedziały 3 osoby. Na szczęście klub systematycznie, acz powoli, zapełniał się, osiągając w szczytowym momencie zawrotną liczbę jakichś 150 osób. I może dobrze się stało, bo choć gospodarze, czyli Sorry, Ghettoblaster rozkręcając publikę spisali się bardzo przyzwoicie, to gwiazda wieczoru, Felix Martin z Hot Chipa okazała się być bolesnym rozczarowaniem. Wyglądało to trochę tak, jakby przygotowując się do występu w Polsce wpisał w youtuba hasło „impreza w Polsce” i do serca wziął sobie nagrania z imprezowni w stylu Luster. Przez pierwsze 10 minut housowo-minimalo-transowych dźwięków, jakie z zerowym entuzjazmem produkował Felix, mieliśmy nadzieję, że to taki wstęp - dla spotęgowania efektu. Podrygiwaliśmy więc niezgrabnie z resztą zdezorientowanych ludzi. Po pół godzinie straciliśmy nadzieję, po 40 minutach opuściliśmy klub, dochodząc do wniosku, że dość już wieczoru zmarnowaliśmy na dnie (Basenu). Oczywiście rozumiemy, że Felix Martin to nie Hot Chip i nie spodziewaliśmy się przeglądu ich hitów, ale impreza promowana hasłem Hot Chip DJ Set, ma prawo budzić pewne konkretne oczekiwania. Gdyby na plakatach widniało hasło „Felix Martin DJ Set”, zyoutubowalibyśmy pana i stwierdziwszy „aaa, to ten nudziarz od minimali!” poszli otwierać Powiśle. Jeśli jakimś cudem po naszym wyjściu coś się zmieniło, wszem i wobec przepraszamy za słowa krytyki! [wiech, foto: bartek bajerski]