wtorek, 23 czerwca 2009

Piknik Co Jest Grane: Lady Sovereign, Łąki Łan, Pustki 20 czerwca, Królikarnia


Piknik to piękna okazja, by zaprezentować się czytelnikom od najprzyjemniejszej strony. Dać im dobrze zjeść, wypić i posłuchać nie gwałcących uszu dźwięków. „Co Jest Grane” nigdy jeszcze nie zawiodło i dostarczało rozrywek na poziomie – na wszystkich poziomach. Tegoroczna edycja pikniku wstrzeliła się w jedyny słoneczny dzień czerwca, więc ochoczo stawiliśmy się w Królikarni, odstaliśmy chwilkę w kolejce do wypożyczalni kocyków i zalegliśmy w oczekiwaniu na atrakcje muzyczne. Zahaczyliśmy o Łąki Łan, który dał zaskakująco energetyczne show, choć trochę niewspółmierne do godziny (17.00). Po nich z kolei szokująco pozbawiony energii i pełen fochów występ dały Pustki, które zdawały się być obrażone faktem, że nie skupia się na nich pełna uwaga piknikowiczów. A w końcu, jak by nie patrzeć, grali do kotleta. No dobra, do smacznego ryżu z warzywami serwowanego przez mokotowską restaurację Dziki Ryż. Tego problemu nie miała gwiazda wieczoru, brytyjska zadziorna wokalistka o niesamowitym powerze i chropowatym głosie, sprawiająca wrażenie, jakby od niemowlęctwa karmiła się swoim ulubionym trunkiem, popijanym również na scenie. W ustach Lady Sovereign, o której tu mowa, jego nazwa brzmiała mniej więcej jak „piwoł”. Lady pośpiewała wprawdzie tylko niecałą godzinkę, bo przez co najmniej 30 minut poprzedzających jej show publiczność rozgrzewała towarzysząca jej didżejka Analyze. Tym niemniej, kiedy już wbiegła na scenę, zawrzało. To znaczy zawrzało na tyle, na ile mogło w takich okolicznościach przyrody – czyli przy obecności pod sceną dużej liczby przypadkowych widzów. Założylibyśmy się, że gdyby Lady Sov wystąpiła przed „swoją” publicznością w jakimś porządnym klubie – choćby hiphopowym, bo więcej było w jej trackliście petard o czysto czarnej energii, podszytej grime'owym brudem niż popowych hitów – byłby to koncert sezonu. A tak – i tak nam się podobało, ale zabrakło nam prawdziwego przypływu energii między sceną a publiką. Nasuwa się więc refleksja, że z jednej strony trochę szkoda takiej gwiazdy na okoliczność nie do końca koncertową. Z drugiej natomiast – pewnie świadczy to coraz lepiej o Warszawie, że postaci pokroju Lady Sovereign grają tu na piknikach. Poza tym jest też aspekt edukacyjny, który pobrzmiewa gdzieś w tle „gazetowych” inicjatyw. Tak czy owak – CJG, dziękujemy za piękne popołudnie! [ag]