Tuż po zakończeniu składu poprzedniego numeru, korzystając z pierwszej nadarzającej się okazji, udaliśmy się do Palladium. Okazja to nie byle jaka, bo urodziny Papaya Films w tym roku zdecydowanie na bogato. Już czerwony dywan, rozwinięty przed wejściem do stołecznego Palladium, a także eleganckie samochody zaparkowane w klubowym holu wskazywały na to, że od czasu pamiętnych urodzin w M25 sporo się zmieniło w branży produkcyjnej. Trzeba jednak nadmienić, że tego wieczoru gwiazdami red carpet byli raczej artyści pokroju Wujka Samo Zło, a nie celebryci a la Kasia Cichopek. Atmosferę w głównej sali klubowej budowały małe bankietowe stoliki, przy których tłoczyły się ważne postaci warszawskiego show-bizu i kultury. Wśród zgromadzonych gości wypatrzyliśmy Małgorzatę Cielecką. Oczywiście najgorętsza impreza rozkręciła się na antresoli klubu, w strefie dla palących. To z balkonu podziwialiśmy koncert gwiazdy wieczoru, zespołu Kamp!, który popisał się muzycznie oraz scenicznie - panowie dali niezły show i jeszcze lepiej zagrali.
Wrażenie psuł wyłącznie grafficiarski popis, który rozgrywał się za plecami muzyków. Nie pasowało to kompletnie do muzyki serwowanej ze sceny, no i niewiele miało wspólnego z prawdziwym streetartem (w tym kontekście chyba clubartem). Po koncercie przyszedł czas na pląsy, podlane dużą ilością naprawdę mocnych drinków. Na parkiecie królowały hity, niezbyt wyrafinowane, co jak wiadomo sprzyja dobrej zabawie. A ta ciągnęła się długo w noc, mimo że impreza odbyła się w ciągu tygodnia. Podobno, bo sami byliśmy grzeczni i leżeliśmy już w łóżkach, kiedy zamykano Palladium.
[tekst: Hanna Rydlewska]