czwartek, 3 lutego 2011

Tajemnicza Irma Vep w Teatrze Wybrzeże, Scena Malarnia, Gdańsk, 2 lutego

Namówić kogokolwiek na teatr w środę to nie lada wyczyn. Zwykłe lenistwo albo niezwykłe zobowiązania to typowe wymówki. Warto przerwać tę passę – nie dość, że łatwiej o rezerwację, to w ciągu tygodnia można zaoszczędzić grosik na biletach.

„Tajemniczą Irmę Vep” grano na scenie Kameralnej w Sopocie, po czym przeniesiono na deski Malarni w Gdańsku. Chociaż skorzystałam z internetowej rezerwacji biletów, okazało się, że rezerwację trzeba odebrać wcześniej, i to nie w samej Malarni, ale w kasie Teatru Wybrzeże (całe szczęście dzieli je kilka kroków). Termin – środa, godzina 20.00 – okazał się oblegany: ostatnie dwa bilety dostałam w ostatnim rzędzie. Na przyszłość obiecałam sobie rozsądek i wnikliwe czytanie maili zwrotnych.

„Irma Vep” to komedia w najczystszej formie. I najprostszej. Nieskomplikowana, lekka i łatwa, ale wciąż przyjemna. Bohaterów jest kilku, a aktorów tylko dwóch. Swoją charyzmą i spontanicznością porywają widownię i bawią się razem świetnie. Absurd i szaleństwo to znaki szczególne tej komedii.

Rzecz dzieje się w Mandacrest, siedzibie angielskiego rodu Hillcrestów. Tajemnicze zniknięcia, tajemnicze morderstwa, mnóstwo tajemnic, a najbliższa prawdy jest, jak zwykle w arystokratycznej farsie, służba. Akcja sztuki jest tłem dla niezliczonej ilości gagów, żartów i dowcipów, które pojawiają się na scenie niespodziewanie. Na tyle niespodziewanie, że – zdawać by się mogło – zaskakują samych aktorów. Nie sposób odkryć, czy to kunsztownie przemyślana kompozycja czy raczej dzieło przypadku, ale dowcip trafia w samo sedno. Zdarzają się, jasna sprawa, suchary, ale nie ma takiej opcji, żeby widz, nieważne jak bardzo zblazowany, nie uśmiechnął się ani razu. Dwóch mężczyzn o aparycji dokładnie przeciwnej (co jest zabiegiem raczej powszechnym) występuje w rolach kobiet, wilkołaka i zjawy (to z kolei unikatowe).

„To była jednak dobra decyzja. Dobrze, że mnie przekonałaś” – usłyszałam od towarzyszki, która początkowo stawała okoniem na myśl o kulturalnym wyjściu w niekonwencjonalnym terminie, gdy zapadła kurtyna. Duet zaczął się widowni kłaniać, a widownia klaskała wniebogłosy. O tak, klaskała dobry kwadrans, bo komedia, chociaż prosta i nie najwyższych teatralnych lotów, gwarantuje fantastyczną rozrywkę. [txt: Iga Budzikowska; foto: © Teatr Wybrzeże]