Chcąc przekonać się, jak na otwarcie festiwalu Era Nowe Horyzonty genialny wokalista i kompozytor zaprezentuje się od nowej, wybitnie piosenkowej strony, udaliśmy się spiesznie do Wrocławia. Wraz z siedmioma muzykami, trzyosobowym chórem i tuzinem członków wrocławskiej The Film Harmony Orchestra twórca projektu Mondo Cane dał popis, którego nie powstydziłby się niejeden z wielkich pieśniarzy.
Wyelegancony i nienagannie uprzejmy gwiazdor robił z tłumem, co tylko chciał – wyzwalał taneczne instynkty (preferowane były dancingowe układy w parach), zabawiał i bezbłędnie wygrywał dramatyczne emocje zaklęte we włoskich retrohitach. Publiczność – zwłaszcza ta, która dobrze widziała artystę, bo wykupiła o 20 zł droższy bilet siedzący – szalała, a reprezentowany przez nią przekrój społeczny zaskakiwał. Patton to prawdziwie renesansowy artysta, jeśli jest w stanie zaintrygować i zintegrować małżeństwa po pięćdziesiątce, nielicznych starszych rockmanów, clubbingową młodzież i lekko zdresiałych, acz przebranych w mokasyny młodzieńców. Nie sądziliśmy nawet, że to całe zgromadzenie wie, kto zacz. I chociaż doceniliśmy melodyjne aranżacje i złapaliśmy się na przymrużone oko Pattona, który z projektem Mondo Cane równie dobrze mógłby wystąpić w Sopocie, a ponadto kochamy go za wszechstronność, to nie wyczuliśmy w tym koncercie pazura. Mike niespecjalnie rozmawiał z publicznością (choć pożegnał się znamiennym „Do zobaczenia wkrótce!”), a i bis zdał nam się czystą kurtuazją. Może gdybyśmy nie stali w rozgrzanym tłumie, który skutecznie zasłaniał scenę...?