środa, 28 lipca 2010

Bloc Party @ 5-10-15, 16.07.2010

My też zawsze chcieliśmy być czarnuchami z Brooklynu. Być świadkami narodzin hip-hopu i przejmować ulice. Jeździć na deskorolce. Mówić za akcentem z Południa. No cóż, niezupełnie nam wyszło. Ale komu innemu na szczęście nieźle wyszło co innego. Mianowicie – kilkorgu wariatów udało się zorganizować identyczne z naturalnym Bloc Party na warszawskiej dzielni. Tak naprawdę to na Mokotowskiej, w 5-10-15, ale i tak było ziomalsko.


W środkowy weekend lipca śródmiejska kamienica i przylegające do niej podwórze wyglądały jako pomieszanie berlińskiego skłotowiska z nowojorską fabryką artystów. Na leżakach na zaimprowizowanej plaży siedzieli ci bardziej leniwi. Ci śmielsi wbijali się do dmuchanego baseniku, okupowanego głównie przez dzieci. Najodważniejsi w samych majtkach polewali się (a nawet zawartość majtek) wodą z ogrodowego węża (naprawdę to widzieliśmy!). Nad wszystkimi – popijającymi niespiesznie piwko, jedzącymi hotdogi, grającymi w ping-ponga, oglądającymi zawartość sklepowego kontenera z modowymi dodatkami i gawędzącymi z napotkanymi zupełnie przypadkiem wszystkimi hipsterami Warszawy – górowali didżeje. Na dachu wspomnianego kontenera, na zestawie złożonym ze starej sofy przez cały dzień i noc przygrywali Kosakot, Janek Porębski, DJ Def, Hunzvi i Michalec. Muzyka w naszym odbiorze nie była tam jednak najważniejsza. Typujemy Bloc Party na Imprezę Miesiąca, bo dawno na żadnej stołecznej imprezie tak bardzo nie czuliśmy się wolni i nieskrępowani. Już dawno nie czuliśmy tak silnie, że wszystko może się tu zdarzyć. Niech tak zostanie!

tekst Agata Michalak