środa, 16 czerwca 2010

I jeszcze relacja naszego ambasadora z Europavox! 20-23 maja, Clermont-Ferrand


Piąta edycja festiwalu EuropaVox, który w całości poświęcony jest promocji różnorodności we współczesnej muzyce, odbył się w dniach 20-23 maja w Clermont-Ferrand. W ciągu 5 dni muzycznej ekstazy miało miejsce ponad 60 koncertów artystów z całej Europy reprezentujący wszystkie gatunki muzyczne, począwszy od rocka przez electro a skończywszy na muzyce world.

Historia rozpoczęła się 20 maja na lotnisku De Gaulle’a. Nucąc pod nosem słowa piosenki „Music Is My Hot Hot Sex” Cansei de Ser Sexy, wylądowałem w Paryżu jako jeden z 54 ambasadorów reprezentujących każde z członkowskich państw UE. Cel, jaki przyświecał każdemu z nas, był prosty: muzyka, wino i ludzie – istne bachanalia. Ze stolicy Francji udaliśmy się autokarem do celu, jakim było malownicze miasto położone u stóp pasma wygasłych wulkanów Masywu Centralnego.

Pierwszej nocy festiwalu, mimo małego spóźnienia, zdołaliśmy obejrzeć ostatnie koncerty. Największą uwagę przykuł charakterystyczny zespół La Cafetera Roja, założony przez sześciu muzyków z Francji, Austrii i Hiszpanii, którzy serwują w swojej twórczości mieszankę indie, trip-hopu, oraz hip-hopu. Śpiewają w języku angielskim, francuskim, niemieckim i hiszpańskim, łącząc dźwięki z takich instrumentów, jak bas, skrzypce, wiolonczela, fortepian czy harmonia. Całość spaja charakterystyczny żeński głos powodując, że ich koncert zapada głęboko w pamięci. Zachęcony pierwszymi pozytywnymi wrażeniami udałem się na chwil kilka do sceny zwanej „magicznymi lustrami”, która stworzona została na wzór namiotu cyrkowego z mnóstwem świecidełek w środku. Wizualnie było to moje ulubione miejsce na terenie całego festiwalu. Po mieszance kulturowej i muzycznej przyszedł czas na Hiszpanów z Tokyo Sex Destruction, którzy połączeniem punku z soulem zgotowali fanom ciężkich gitar i wrzasków istną destrukcję. Jako że się do nich nie zaliczam, udałem się na najbardziej oczekiwany występ tego wieczoru. Na scenie pojawiła się młodziutka przedstawicielka Clermont-Ferrand – JEN onesailor. Jak sama mówi inspiruję się kulturą japońską, lecz w jej muzyce słychać także duży wpływ francuskiego electro, co sprawia, że o tej dziewczynie świat muzyki elektronicznej jeszcze z pewnością usłyszy. Mimo niewielkiej frekwencji pierwszego dnia festiwalu udało jej się porwać zgromadzoną publiczność do szalonej zabawy.

Mimo że pierwszy dzień pobytu na EuropaVox zakończył się nad ranem (przy ulubionych dźwiękach młodych Europejczyków i narodowych specjałach), po nieprzespanej nocy z energią udałem się na zwiedzanie miasta i integrację na trawie w pobliskim parku z ogromną ilością francuskich serów, pieczywa oraz przepysznego wina.

Drugiego wieczoru znowu czekało nas kilka świetnych występów. Na uznanie na pewno zasługuję koncert jednej z festiwalowych gwiazd, czyli Rahida Tahy, u którego boku wystąpił Mick Jones – były gitarzysta i współzałożyciel grupy The Clash. Jako muzyk francusko-algierski Taha czerpie inspirację z takich źródeł, jak raï, techno, rock'n'roll i punk. Na scenie zachowywał się jak afrykański szaman, a emanująca z niego ogromna energia porywała do tańca przy algierskich rytmach. Następni w kolejce byli Hocus Pocus, szeroko znani na francuskiej scenie hiphopowej. W swojej muzyce łączą elementy soulu i r’n’b przy wykorzystaniu instrumentów na żywo oraz możliwości nadwornego didżeja. Tłumy na koncercie potwierdziły doniesienia, iż to właśnie oni biją od 15 lat rekordy popularności. Już od pierwszych dźwięków wiedziałem, że zapowiada się coś niesamowitego i tak też było do końca. Największe zasługi dla tego udanego koncertu miał wokalista, który okazał się istnym wodzirejem, a crowdsurfing w jego wykonaniu był niezapomnianym momentem całego show. W pewnym momencie znalazł się wśród publiczności i wykonał kilka utworów wraz z nimi. Coś niesamowitego! Znakomitym dopełnieniem drugiej nocy festiwalu okazał się występ hiszpańskich didżejów kryjących się pod nazwą The Requesters. Za sprawą ich electroclashowych i dance'owych dźwięków, które w ostatnim czasie spowodowały niezłe zamieszanie w barcelońskim undergroundzie, oddałem się muzycznej ekstazie i w takim stanie trwałem do końca świetnego występu.


Dzień trzeci okazał się niezwykle pracowity. Oprócz konferencji na temat korzyści z internetu przy tworzeniu i promowaniu muzyki, wzięliśmy też udział w pracy nad festiwalowym blogiem i przeprowadzaliśmy wywiady z artystami.


Muzycznie ten dzień upłynął pod wpływem Haçiendy. Na scenie magicznych luster zagrała gwiazda tego wieczoru, czyli Peter Hook, basista Joy Division i New Order. Obok niego, tego dnia na uwagę zasłużyła także Hindi Zahra, tworząca piękne ballady na pograniczu soulu, bluesa i muzyki pustyni. Polskim akcentem na francuskim festiwalu była grupa Oszibarack, którą na żywo widziałem po raz pierwszy. Wraz z innymi ambasadorami zająłem miejsce w pierwszy rzędzie, gdyż patriotyczne uczucia nakazały mi pochwalić się naszym muzycznym eksportem przed innymi uczestnikami. Jak się okazało, nie miałem się czego wstydzić i koncertowo wrocławska formacja jest rewelacyjna. Wszystko za sprawą kryształowego głosu wokalistki i ich unikalnego stylu, emanującego mieszanką electro, funky i trip hopu. Elektroniczne dźwięki na stałe wpisane są w występy kończące każdy z festiwalowych dni, tym razem ten zaszczyt przypadł Mr. No. Jego psychodeliczną muzykę polecam przede wszystkim fanom Kraftwerk i The Stooges.

Finalny dzień EuropaVox stał pod znakiem występu gwiazdy festiwalu, czyli Petera Doherty. Pete słynie, jak nam dobrze wiadomo, z odwoływanych koncertów albo totalnego upojenia w trakcie. W Clermont-Ferrand miejsce miało to drugie. Pete wyszedł na scenie z butelka wina w ręku. Dało się odczuć, że większą satysfakcję sprawia mu picie wina niż muzyka, którą odśpiewał nieledwie mechanicznie. Najbardziej oczekiwany występ okazał się też najbardziej nieudany.

Całe szczęście wieczór uratował niesamowity, akustyczny występ pośrodku festiwalowej uliczki, łączącej trzy sceny.

Na podeście sceny kameralnej, czyli tzw. SXRM Sessions, występował The Dempster Highway. Jak się później okazało, to jedyny jednoosobowy projekt, który zainspirowany jest zimą, kotami, piwem i papierosami. Jego muzyka to wariacja na temat muzyki ludowej, podlana psychodelicznym klimatem koła podbiegunowego. Warto także wspomnieć o takich zespołach, jak Mary’s Flower Superhead oraz Funeral Suits, które fanom muzyki z pogranicza popu i rocka z pewnością przypadłyby do gustu.

Po zakończonym festiwalu udaliśmy się do hostelu, gdzie czekało nas szalone after party. Zabawa do białego rana, głośne śpiewy i osobiste recenzje koncertów towarzyszyły nam do wschodu słońca. Upojeni dźwiękami muzyki, francuskim winem oraz ogromnym bagażem doświadczeń za nic nie chcieliśmy opuszczać tego niesamowitego miejsca. Jednak sielanka dobiegała końca, a Europavox rzeczywiście okazał się niesamowitym i niezapomnianym przeżyciem. [tekst i foto: Rafał Gruszkiewicz, ambasador Polski na festiwalu Europavox, zwycięzca w konkursie "Aktivista"]

1 komentarz:

  1. piękna relacja! zazdroszczę autorowi zarówno muzycznych jak i towarzyskich wrażeń. pozdrawiam Cię Filipie ;) K.

    OdpowiedzUsuń