Kryzysowa okładka autorstwa Sasnala
First things first - pierwsze, co rzucało się w oczy zgromadzonym w Basenie na premierze płyty "Kryzys komunizmu", to wiek fanów Kryzysu, Bryla i spółki. Napotkany w basenowej niecce kolega w wieku odrobinę przewyższającym lat naście rzekł na nasz widok z ulgą: "Uff, dobrze, że jesteście, bo bałem się, że młodzież oleje ten koncert". Młodsza młodzież zaiste olała. Starsza za to dopisała i choć naigrawaniom z warszawki i pracowników agencji reklamowych - przynajmniej z ust Patyczaka, lidera one-man-bandu Brudne Dzieci Sida - nie było końca, publika, zdaje się, nie zapomniała o punkowych korzeniach.
Było więc głośno i tłocznie, a zgromadzeni znali, śpiewali i skandowali wszystkie kawałki - co w przypadku bandu z "jedną płytą na koncie" byłoby godne podziwu, gdyby ten band nie był legendą polskiej muzyki alternatywnej. Jak mogło w ogóle do tego dojść, że zespół z takim dorobkiem i takim wpływem na muzykę rockową i punkrockową w Polsce nie zarejestrował wcześniej studyjnego albumu z prawdziwego zdarzenia, jest "beyond me", jak mawiają po drugiej stronie Kanału La Manche. Tę kwestię pozostawiam jednak historykom i historykom popkultury. I cieszę się, że ta zaległość została w końcu nadrobiona, że zespół jest w doskonałej formie i że z tej okazji uraczono nas koncertem, który wcale nie świadczył o tym, że panuje jakikolwiek kryzys. Na pewno nie w Kryzysie.
Na supporcie Brylewskiego, Magury, Kasprzyka, Martyny Załogi, Koreckiego i Rytki wystąpił nieoceniony Patyczak, który zrobił to, co nie udało się niejednemu lepszemu artyście mającemu na koncie występ w Basenie. Rozruszał bowiem i rozgrzał publiczność do tego stopnia, że ta śpiewała razem z nim "Rzuć parę groszy na wino". Kto bywał w CBA na koncertach i imprezach, ten wie, że sprawienie, by goście zeszli z bezpiecznych brzegów basenu do środka, jest już nie lada wyczynem. Patyczak osiągnął ten efekt bezpretensjonalnym show, w którym rozkładał na ziemi reklamowy banerek Brudnych Dzieci Sida, żeby zgromadzeni pracownicy agencji nie pobrudzili się w trakcie pogo, zmieniał trzy razy strój i zrywał wszystkie struny ze swojej gitary, wykonując swoje - niezmienne od lat - przeboje. Na końcu objawił się w cekinowym bolerku do wtóru pieśni o "prawdziwej hedonce", w trakcie której akompaniował sobie własnym beatboksem. Piękne show! Przy okazji okazało się również, że mieliśmy swój wkład w rozwój punkowej sceny. Patyczak, zainspirowany felietonem Tomka Lipińskiego, opublikowanym lata temu na łamach "Aktivista", napisał nawet piosenkę, w której magazyn jest wymieniony z nazwy. Wprawdzie potem Patyczak domagał się obecności Zuzy Ziomeckiej, "naczelnej Aktivista" i nie dosłyszał krzyków, że na sali jest nowa, ale ekspozycja marki była. Moje korporacyjne, kapitalistyczne serce ścisnęło się z lubością i przeliczyłam w myślach wpływy z wejść na naszą stronę internetową.
Dobra, ironizuję, ale show Patyczaka sam do tego skłaniał. Do ironicznych uśmieszków nie skłaniał za to koncert gwiazd wieczoru, które zostały zapowiedziane przez twórcę Brudnych Dzieci Sida jako "debiutanci", a Brylewski poproszony, by nastroić Patyczakowi gitarę. Potem była już sama klasa i wielkość. Był "Święty szczyt", "Józef K.", była "Dolina lalek", "Ambicja", "Mam dość", były "Małe psy", "Wojny gwiezdne"... Słowem - klasyka. Wykonana z całą werwą, mocą i entuzjazmem, ale i pewnym hipnotyzującym, mistyczny walorem, który trudno precyzyjnie nazwać, ale niezwykle łatwo poczuć. Przynajmniej w tamtym miejscu i czasie. Liczę na to, że teraz Kryzys puści się w trasę po Polsce, wychowa sobie kolejne pokolenie młodych fanów i nie zostanie zamknięty w przegródce "punk dla dziadów". Nie zasługuje na to w najmniejszym stopniu, a charyzmy i scenicznego obycia mógłby się od nich uczyć niejeden polski zespół z kilkoma płytami na koncie. [tekst: Agata Michalak]
PS. Plus dla organizatorów za uroczy "lounge dla Vipów" (znowu cytat z Patyczaka), w którym na kartki można było dostać ciepłą wódeczkę, śledzika, potwornie słodką oranżadę z kłamliwą etykietą, z której wynikało, że nie zawiera śladu substancji barwiących i słodzących oraz - jeśli jest się kobietą - goździka. Oczywiście kryzysowego, bo akurat zabrakło róż.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz