czwartek, 27 sierpnia 2009

Wszechno out!
20-22.08.09 - Hip Hop Kemp
Hradec Kralove







Hip Hop Kemp to festiwal z atmosferą. Przede wszystkim jednak Hip Hop Kemp to festiwal ludzi. Atmosferę w Hradec Kralove poza słoneczną pogodą, zimnym czeskim piwem i liberalnym podejściem naszych południowych sąsiadów do miękkich narkotyków, tworzą właśnie ludzie. Rozbici na polu, zbierający się przy butelce, grillu czy freestyle’u, przy których szybko zapomina się o przelotnym deszczu, kolejkach do prysznica i nagminnym złodziejstwie. Zmęczeni po koncercie zagranym na głównej scenie lub w jednym z kilku hangarów, przechadzający się „pasem startowym” przybijając piątki, podpisując płyty i bawiąc się przy występach kolegów po fachu. Przygotowujący niezdatne do jedzenia żarcie, na które wszyscy narzekają zamawiając drugą porcję. Obsługujący tabuny hip-hopowców w pobliskich supermarketach i na stacjach…
Wspólnie narzeka się na słabe występy, partackich DJ’ów czy wokale drastycznie odbiegające od płytowych standardów. Komentuje się stan w jakim pierwszego dnia Lady Sovereign zagrała koncert zastanawiając się na ile jej pijacka forma była urocza, na ile po prostu żałosna. Wymamrotane bez żadnej energii „Love Me Or Hate Me” skłoniło jednak większość osób ku owej drugiej opcji. Ta sama większość nie pojawiła się następnego dnia na koncercie legendarnej francuskiej grupy Les Sages Poetes De La Rue, którzy zdeprymowani brakiem ludzi nie udźwignęli występu na głównej scenie. I jeśli nie liczyć drobnych potknięć, opóźnień czy przymusowego, adapterowego zastępstwa w ekipie Method Mana, nie było więcej powodów do niezadowolenia. O gustach się niby nie dyskutuje, na pewno jednak się ich nie wyperswaduje, ani nie zmieni. I tak lojalnie i patriotycznie Czesi i Słowacy bawili się na koncertach Kontrafaktu czy Pio Squadu, Poniedziałki* bujały się do Huss & Hood, a Polacy wraz z Pihem i Warszafskim Deszczem skandowali wersy, zwrotki refreny.
Wszystkich porwać udało się natomiast headlinerowi imprezy - ekipie La Coka Nostra i czarnemu koniowi piątkowego dnia - Reefowi The Last Cauze. Reprezentant hardcore’owego kolektywu Army Of The Pharoahs bez koszulki i… butów, wykrzykując uliczne hymny, słonecznym jeszcze popołudniem porwał rozleniwiony poprzednimi występami tłum. Ostre wersy zarymowane pod potężne, energetyczne podkłady z miejsc ruszyły nawet najbardziej ortodoksyjnych fanów jasnej strony rapu. Podobnie zadziałały w sobotni wieczór połączone siły składów House Of Pain i Non Phixion. Kiedy grupy te były „jedynie” zespołami, La Coka jest ruchem o sile którego świadczą zastępy ubranych w ciuchy kolektywu „żołnierzy”. Potężny wokal Everlasta, zaskakująco melodyjny flow Ill Billa i bezkompromisowe wersy Danny Boy’a w połączeniu z twardymi boom-bapowi bitami okazało się mieszanką bardziej wybuchową niż kwas zmieszany z gliceryną. Tysiące słuchaczy podnoszących zaciśnięte w pięść dłonie i skaczących do klasycznego „Jump Around” stanowią siłę której nie można zlekceważyć. I choć złotego strzału pod postacią bisu „kokainiści” wygłodzonej publice nie zaserwowali, do wczesnych godzin porannych nad polem namiotowym raz po raz usłyszeć można było nabożnie powtarzane „that’s coke”.
W drodze powrotnej z Kempu słychać natomiast było jeszcze entuzjastyczne opinie jakie Exile zebrał za swój popis na bitmaszynie, wyrazy uznania dla beatbox’owych umiejętności Killa Keli i tęskne westchnienia do chwil takich jak nocna freestyle’owa sesja, która na jednej scenie zgromadziła ogromną większość goszczących na festiwalu raperów. Podczas trzech sierpniowych dni w Hradec Kralove rozmowom o hip-hopie nie było końca, wysokie butelki wypełnione zielonym, wysokoprocentowym płynem przełamywały międzyludzkie bariery, a 25 metrów kwadratowych zapełnionych dziesięcioma tysiącami winylowych płyt, w kurzu, pyle i ścisku łączyło szukających perełek zapaleńców. Bo jak swego czasu ujął to KRS-One „the rap is what you do, hip-hop is what you live”. [txt: fika, fot. Szymon Kraszewski]

* By dowiedzieć się jaka nacja dorobiła się na Kempie owego określenia wystarczy sprawdzić narodowość lubianego przez nich zespołu, a na powód tego miana naprowadzić może bliskie Garfieldowi powiedzenie dotyczące pierwszego dnia tygodnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz