środa, 26 października 2011

The Subways, The Black Tapes @ Stodoła, 25.10

Wtorkowy wieczór w klubie Stodoła teoretycznie należeć miał do The Subways. My jednak przyszliśmy z innego powodu, a brytyjskie trio zgodnie z planami okazało się być tylko miłym deserem.
Pierwsi na scenę wyszli The Black Tapes. Nominowani do tegorocznych Nocnych Marków warszawiacy bez problemów pokazali, że duża scena jest im przeznaczona. Ostatnio widzieliśmy ich daaawno temu i mając w pamięci dzikie koncerty na trzęsącej się scenie Jadłodajni Filozoficznej w Stodole poczuliśmy się prawie jak podczas oglądania DVD. Taśmy zaserwowały nam miks przebojów ze swoich obu płyt. Szkoda, że nie było nic z EP, w tym słynnego „Love Letter” (mogliśmy co prawda coś przegapić bo miejskie remonty nie pozwoliły nam usłyszeć 2-3 pierwszych piosenek). Ważniejsze jednak jest to, że wtorkowy występ potwierdził, iż The Black Tapes zasłużenie celują w Aktivistową statuetkę 2011.

Po krótkiej zmianie sprzętu przyszedł czas na The Computers. Zanotowaliśmy przy tym mały flashback, bo dokładnie taki sam zestaw zespołów objechał nasz kraj z serią koncertów kilka lat temu. Uparta internetowa promocja Brytyjczyków zrobiła swoje, bo tym razem pod sceną bawiło się o wiele więcej osób. Wydawać by się mogło, że dość brutalne punkowe łojenie nie powinno przypaść do gustu fanom wygładzonego The Subways. A jednak! Młodzież spragniona jest chyba tego typu rozrywki, bo piękni synowie Albionu zostali otoczeni po koncercie przez rzeszę równie pięknych nowych nadwiślańskich fanek. I pomyśleć, że parę lat temu nieśmiało spożywali pokoncertowe piwo pod ścianą na Dobrej!

Jako ostatni na scenę wskoczyli (dosłownie) The Subways. Trójce Brytoli najwyraźniej nie przeszkadzał klub wypełniony w mniej niż połowie, bo zachowywali się, jakby grali właśnie jeden ze swoich słynnych koncertów przed AC/DC. Energetyczny rokendrol, zagadywanie publiczności po polsku, skoki w tłum. Takie tricki działają na każdego!



Szkoda tylko, że po wysłuchaniu supportów materiał największej gwiazdy zabrzmiał jak kolejna wersja koledżowych i kalifornijskich kapel w stylu Weezer czy Blink 182. Miło jednak było usłyszeć takie przeboje jak „Rock’n’roll Queen” czy „Oh Yeah”. Na więcej zachwytów jesteśmy już chyba jednak za starzy!

tekst: Michał Kropiński