Pierwsi na scenę wyszli The Black Tapes. Nominowani do tegorocznych Nocnych Marków warszawiacy bez problemów pokazali, że duża scena jest im przeznaczona. Ostatnio widzieliśmy ich daaawno temu i mając w pamięci dzikie koncerty na trzęsącej się scenie Jadłodajni Filozoficznej w Stodole poczuliśmy się prawie jak podczas oglądania DVD. Taśmy zaserwowały nam miks przebojów ze swoich obu płyt. Szkoda, że nie było nic z EP, w tym słynnego „Love Letter” (mogliśmy co prawda coś przegapić bo miejskie remonty nie pozwoliły nam usłyszeć 2-3 pierwszych piosenek). Ważniejsze jednak jest to, że wtorkowy występ potwierdził, iż The Black Tapes zasłużenie celują w Aktivistową statuetkę 2011.
Po krótkiej zmianie sprzętu przyszedł czas na The Computers. Zanotowaliśmy przy tym mały flashback, bo dokładnie taki sam zestaw zespołów objechał nasz kraj z serią koncertów kilka lat temu. Uparta internetowa promocja Brytyjczyków zrobiła swoje, bo tym razem pod sceną bawiło się o wiele więcej osób. Wydawać by się mogło, że dość brutalne punkowe łojenie nie powinno przypaść do gustu fanom wygładzonego The Subways. A jednak! Młodzież spragniona jest chyba tego typu rozrywki, bo piękni synowie Albionu zostali otoczeni po koncercie przez rzeszę równie pięknych nowych nadwiślańskich fanek. I pomyśleć, że parę lat temu nieśmiało spożywali pokoncertowe piwo pod ścianą na Dobrej!
Jako ostatni na scenę wskoczyli (dosłownie) The Subways. Trójce Brytoli najwyraźniej nie przeszkadzał klub wypełniony w mniej niż połowie, bo zachowywali się, jakby grali właśnie jeden ze swoich słynnych koncertów przed AC/DC. Energetyczny rokendrol, zagadywanie publiczności po polsku, skoki w tłum. Takie tricki działają na każdego!

Szkoda tylko, że po wysłuchaniu supportów materiał największej gwiazdy zabrzmiał jak kolejna wersja koledżowych i kalifornijskich kapel w stylu Weezer czy Blink 182. Miło jednak było usłyszeć takie przeboje jak „Rock’n’roll Queen” czy „Oh Yeah”. Na więcej zachwytów jesteśmy już chyba jednak za starzy!
tekst: Michał Kropiński