Ceglane ściany opustoszałych budynków dawnej Kopalni Katowice już po raz trzeci wystawione były na zmasowane działanie niskopiennego basu i potężnych bębnów. Świetnie bawiący się podczas swojego występu Modeselektorzy nieco zawiedli bywalców Audiorivera i miłośników bardziej wyszukanej rozrywki, gdyż powtórzyli swój ciężko-imprezowy set z Płocka. Zmęczeni popisami Niemców mieliśmy jednak okazję wytańczyć się do upadłego w takt juke'owo-drumowej selekcji (nomen omen) Machine Druma i choć Amerykanin zapomniał na dłuższą chwilę odkręcić przytłumiony bas, to większość nawet nie zwróciła na to uwagi. Nikt natomiast nie miał zamiaru przegapić audiowizualnego show Amona Tobina.
Kto żyw udał się pod główną scenę, gdzie pod namiotem stała już sporych rozmiarów kubikowa konstrukcja. Choć elementu „live” w spektakularnych występach Brazylijczyka nie ma zbyt wiele, a pobudzająca wyobraźnię warstwa dźwiękowa nie wymaga naszym zdaniem równie rozbudowanej oprawy, to zobaczenia go na żywo nikt nie zapomni zbyt szybko. Bez feerii barw i błysków świateł natomiast - na scenie Red Bulla - swoje obrazy malowali dźwiękiem przedstawiciele szeroko pojętej sceny beatowej. Rozedrgane perkusje, przesterowane syntezatory, zwiewne melodie i rapowe wersy przeplatały się ze sobą w występach Eleven Tigers, Daisuke Tanabe, Jeremiaha Jae'a i Teebsa. Za zamkniętymi powiekami, bujający się słuchacze oglądali filmy, których rozmach mógłby wzbudzić zazdrość w twórcach ISAMowego show.
Showmańskie zapędy nie są też obce występującemu następnego dnia na dachu Red Bullowego Tourbusa, Lunice'owi. Młody Kanadyjczyk - nieustannie tańcząc za gramofonami - łączył hip-hopowe acapelle z potężnymi basowymi beatami. „Plażowa” scena z każdym kolejnym numerem zapełniała się coraz większym, rozbujanym tłumem w którym raz po raz przewijały się „gwiazdy” innych scen. Pośród przebierających nogami ludzi, wyróżniał się spowity kłębami dymu, potężny gość w rastamańskiej czapie. Chwilę wcześniej Ras G zagrał jeden z najciekawszych setów festiwalu. Na niskopiennym fundamencie budował swoje wielopłaszczyznowe, kosmiczne konstrukcje. Uderzając w pady samplera zdawał się przechodzić kolejne etapy rozklekotanej, dziwnej platformówki. Na pierwszych levelach naszego zainteresowania odpadli natomiast Mary Anne Hobbs, Oris Jay i Roska. Nadużywanie wobbli, zbyt częste „przewijanie” i tandeciarskie zapędy w połączeniu z rzęsistym deszczem prawie wygnały nas do domu, lecz pokusa usłyszenia Lorna i Pearson Sound okazała się zbyt kusząca. Podczas gdy reprezentant Brainfeedera zaprezentował smolisty, instrumentalny hip-hop (do którego zresztą nie omieszkał pokręcić na scenie nóżką Lunice), Ramadanman w przestrzenny, zwiewny sposób stylowo zamknął drugi dzień festiwalu.
Tekst: Filip Kalinowski
foto: www.facebook.com/NowaMuzyka