Tegoroczną edycje festiwalu Audioriver można nazwać rekordową. Według organizatorów, na nad wiślańskim piasku bawiło się blisko 17 tys. ludzi każdego dnia. I sądząc po tłumach, jakie nas otaczały, nie jest to tylko PR-owe gadanie.
Tłumy przed bramami wejściowymi ustawiały się już od wczesnych godzin piątkowego wieczoru. Tym, którym udało się szybko dostać na teren imprezy rozgrzewali mięśnie łydek maszerując po miękkich piaskach płockiej plaży. A Ci u góry, choć szybko chcieli znaleźć się na piasku, zatrzymywali się obserwując wspaniały widok, na który składały się trzy ustawione dość blisko siebie sceny: Main Stage, Circus Tent i Hybrid Tent.
Vitalic
Prawdziwa impreza rozpoczęła się, kiedy na scenę wyszedł Duńczyk Trentemøller. Fani przyzwyczajeni do dość oszczędnych brzmień typowych dla muzyka, musieli się lekko zdziwić. Mimo że oczom publiczności ukazała się didżejska konsoleta, to oprócz niej na deski wjechała perkusja, gitara, a w czasie trwania koncertu kolejne „żywe” instrumenty. Występ sygnowany jako Live In Concert był pokazem eklektycznych fajerwerków.
Do co chwila zmieniających się gatunków muzycznych trzeba było się szybko przyzwyczaić, ale kiedy nogi już dopasowały się do dźwięków wypuszczanych przez zespół Trentemøllera, tanecznym harcom nie było końca. Obojętnie, czy były to energetyczne dźwięki czy smętne zaśpiewy wokalistki żywcem wyjęte z repertuaru Portishead. I tylko zbytnie podbieranie od innych artystów jest jedynym zarzutem kierowanym do Duńczyka.
Modeselektor
Energetycznych uniesień ciąg dalszy pod sceną namiotową. Zespół Brand Brauer Frick podobnie jak Trentemøller nie ograniczył się do prostych bitów. Pomagając sobie fortepianowymi klawiszami i perkusjonaliami porwał publiczność. Szczególnie człowiek obsługujący sekcję dętą zadziwiał festiwalowiczów. Przez ponad godzinę, nie robiąc przerwy fantastycznie wybijał rytm. Jeden z członków grupy, Paul Frick studiował kompozycję na Berlińskiej Akademii Sztuk Pięknych, więc i w taki sposób można trafić na wydawałoby się stricte elektroniczną scenę.
Na zakończenie pierwszego dnia pod namiotem zagrali panowie z SuperMayer. Choć był już ranek, nikt nie musiał się rozbudzać. Impreza trwała w najlepsze. Część publiczności wyszła przed namiot, by pod gołym niebem witać poranek.
Na spanie czasu nie było, ponieważ już od godziny 11 zabawa przeniosła się na płocki rynek. Ta cześć festiwalu nazywa się Audioriver by Day i oprócz światła dziennego niczym nie różni się właściwie od nocnej imprezy. Kilka scen i namiotów wypuszczających – a jakże – elektroniczną muzykę, fontanna, a niej kilkadziesiąt osób bawiących się w pianie. Oprócz tego targi polskich firm związanych z muzyką niezależną oraz warsztaty z gwiazdami festiwalu. Taniec non-stop do wieczora, a następnie powrót na plażę.
Modestep
Druga noc Audioriver to popis artysty, na którego prawie wszyscy w Płocku czekali. Paul Kalkbrenner nie rozczarował publiczności, ale tej nocy byli lepsi. A co do niemieckiego didżeja – największe brawa zebrał po utworze Sky & Sand. Prawie wszystko się zgadzało, piasek pod nogami strzelał, ale z nieba lał deszcz.
Na tej samej scenie popis dał muzyk z Colorado – Derek Vincent Smith. Artysta ukrywający się pod pseudonim Pretty Lights pokazał to, za co wszyscy na forach muzycznych go chwalą : występy charyzmatycznego Amerykanina był pełen energii – zarówno tej generowanej na scenie, jaki i tej oddawanej przez publikę.
Reso
Na zakończenie, od pierwszej do siódmej rano na scenie pod namiotem trwało już czyste czarowanie elektroniki. Pulsujące basy produkowali po kolei: Gaiser, Sven Vath i duet Pan-Pot.
The Qemists
I – tak jak dnia poprzedniego – ostatni występ ściągnął wszystkich niedobitków do Tent Stage. Niektórzy tańczyli pod namiotem, inni na piasku przed, a zmęczeni siedzieli i ostatkami sił tupali nóżką. Ostatni artyści skończyli występ równo z wybiciem godziny siódmej, choć publiczność bawiła się w najlepsze. Przez pół godziny jeszcze domagaliśmy się bisu, niestety – bezskutecznie.
DJ Marky
Tekst: Jakub Gralik
Foto: www.bajerski.org