Na koncert Krzyśka Rea wysłaliśmy mamę, bilet kupiwszy jej na gwiazdkę. Ale że nie ma nic za darmo, miała w obowiązku podzielić się z Wami swoimi wrażeniami. Oto, jak jej się podobało:
Wtorkowy koncert Chrisa Rea ściągnął na Torwar rzesze wiernych fanów, czyli przede wszystkim dzisiejszych 50-latków, którzy przy jego przebojach przytulali się na prywatkach 20-30 lat temu. Zadziwiająco nieśmiertelne songi, dla fanów rozpoznawalne od pierwszego akordu, sławna, z wiekiem jeszcze bardziej szorstka chrypka w ciepłym głosie – wzruszyły i rozbujały całą widownię. Młodsza część publiczności z pewnością doceniła rewelacyjne, mistrzowskie popisy gitarowe Chrisa – wirtuoza gitary slide.
Myliłby się ten, kto by sądził, że blisko 60-letni artysta, który w dodatku kilka lat temu przebył ciężką, dewastującą chorobę, dał za wygraną i zajmuje się jedynie tworzeniem romantycznych rockowych piosenek oraz powielaniem dawnych przebojów. Choroba skłoniła go do przewartościowania drogi twórczej i powrotu do pierwotnych inspiracji – bluesa. Tegoroczna gigantyczna europejska trasa koncertowa promuje jego ostatni album "Still So Far To Go".
Uznanie należy się organizatorom za skuteczne wprawienie w klimat koncertu, gdyż zjazd z Mostu Łazienkowskiego zabrał ponad godzinę. Zapewne w podobnym klimacie Chris Rea stworzył swoją Road To Hell, której rewelacyjnym, brawurowym wykonaniem artysta zakończył koncert, podrywając całą salę na nogi. Kto nie był – niech żałuje.
[tekst: Jolanta Michalak]
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz