piątek, 27 listopada 2009

14.11.09 - 3 Urodziny detroitZDRóJ @ CBA, Warszawa



A jednak da się zapełnić Centralny Basen Artystyczny. To, że ogromną przestrzeń dawnej pływalni przy ulicy Konopnickiej przynajmniej w dużym stopniu mogą wypełnić ludzie, udowodniły trzecie urodziny warszawskiego kolektywu detroitZDRóJ. Artyści zaproszeni przez rezydujący w 55 „techniczny” skład, urodzili się i mieszkają z daleka od amerykańskiego, poprzemysłowego miasta, a ich brzmienie jest równie odległe od produkcji Atkinsa, May'a i Saundersona jak Wielka Brytania od USA. Shackleton i Applebim to dwóch angoli, których ksywy szybko stały się wyznacznikami jakości na polu „młodych”, wyspiarskich brzmień basowych. Współtworzona przez nich wytwórnia Skull Disco obok bycia jednym z synonimów dubstepu, niskim częstotliwościom zjednała również przychylność ambitniejszej części szeroko pojętej sceny „tanecznej”.
W mniejszej sali nazwanej w kontrze do wszystkich imprezowych „chill out roomów”, „disco inferno floor” www, Eltron John i Jacek Staniszewski grali niekiedy ciężej niż goście głównej sceny, nie pozwalając przybyłym po piwo nawet na chwilę wytchnienia. Na main floorze natomiast, za górującą nad basenem dj'ką o godzinie pierwszej, gospodarzy wieczoru zmienił Sam Shackleton. Godzinny live-act podczas, którego tempo nie schodziło raczej poniżej 140 bpm'ów, po zamknięciu oczu stawał się przeprawą przez wielką, wyimaginowaną dżunglę. Partie bębnów rodem z południowoamerykańskich buszów, gdzie żute liście nadają tempo bijącym w membrany dłoniom; potężne partie basu wprawiające w drżenie ciała, bar i ściany; raz po raz wybijające się na pierwszy plan niepokojące dźwięki. Drum & bass. Back to the jungle.
Po kilkudziesięciominutowym live'ie uwielbiającego występy w Polsce niepokornego producenta nikt nie spodziewał się odpoczynku, gdyż za adaptery wkroczył współodpowiedzialny za sukces Skull Disco, nie kojarzony raczej z lekkimi brzmieniami Laurie „Applebim” Osborne. Na pohybel gatunkowym purystom i na przekór wszystkim oczekującym kaskad wobbli i dudniącego halą basu, Brytyjczk zagrał... house'owego seta. Równe tempo i pulsujące, taneczne rytmy nie wykluczają jednak intrygujących patentów i pomysłowych rozwiązań, a fani niskich częstotliwości również mieli okazje poczuć dotyk drgającego, ciepłego powietrza na skórze.
„Detroitom” życzymy jeszcze raz więc wszystkiego najlepszego. 100 lat. Niech żyje różnorodność. [txt: fika, fot. Irena Herka Głowniak]