poniedziałek, 19 października 2009

W formie. Free Form Festival, 17.10.09 @ Fabryka wódek Koneser

Oj działo się w ten weekend, działo! Wszędzie być nie mogliśmy, ale postaraliśmy się przegapić jak najmniej. A najwięcej działo się niewątpliwie na Free Formie. Wybór był więc bolesny, ale dość oczywisty. Zaczęliśmy od Francuzików z Pony Pony Run Run, którzy dość skutecznie osuszyli nasze łzy wywołane problemami osobistymi Tommy'ego Sparksa, uniemożliwiającymi mu wystąpienie na FFF. Po żywiołowym występie krople pojawiły się dla odmiany na naszych czołach, pobiegliśmy więc, znieczuleni na mróz, chłonąć dalsze atrakcje.

A wśród nich wyróżnił się zwłaszcza koncert VIVE LA FÊTE, zapowiadany jako subtelne połączenie stylowego brzmienia lat 80-tych z tym, co najlepsze w elektronice i z rockowym gitarowym pazurem. Słowo „subtelne” to ostatnie, co przychodzi nam do głowy, gdy wspominamy ten występ – i jest to oczywiście komplement. A co do pazura, to wszystko się zgadza.





Kulminacją wieczoru był jednak zdecydowanie występ Who Made Who. Przeuroczy panowie, jakby żywcem wyrwani z chaty na alpejskiej hali, gdzie wraz z Heidi pasli owce, podbili nasze serca swoim poczuciem humoru, muzyczną wyobraźnią i fantastycznym coverem „Satisfaction” Bennyego Benassi (tak!). Nawet najwięksi malkontenci nie mogli ustać w miejscu. Wprawdzie jednemu z artystów wyrwało się między utworami radosne „spasiba”, ale kajał się potem chłopak kilka razy. Wybaczamy!

Sobotni wieczór w postindustrialnym, fabrycznym kompleksie przy ulicy Ząbkowskiej upłynął w atmosferze zabawy edukacyjnej. Czego z marnym skutkiem od lat próbują dokonać szkolni nauczyciele, organizatorzy piątej edycji Free Form Festivalu zrobili z rozmachem i smakiem, do którego daleko pedagogicznym instytucjom. Grą na flecie i śpiewaniem hymnu, zachęcić dzieciaków do muzyki się nie da. Co sprytniejsi szybko dorabiają się miana pozbawionych słuchu. Wszyscy natomiast dźwiękowej wiedzy nie zyskują żadnej. Sobotni, praski wykład za temat miał historię brzmień elektronicznych.

Współtworzący od lat 80tych klasyczny skład kładącego podwaliny pod muzykę elektroniczną, niemieckiego Kraftwerku, Karl Bartos ma nie lada praktykę na polu audiowizualnej edukacji. Profesura na Berlińskim Uniwersytecie wymaga prowadzenia wykładów i prezentacji. Forma festiwalu muzycznego wymusza mniej akademickie podejście. Przywitani wizualizacjami składającymi się z fragmentów „Powiększenia” i „Peeping Toma” szybko zrozumieliśmy przekaz: bądźcie uważni, obserwujcie dokładnie, słuchajcie w skupieniu. Pulsujące mocnym beatem kompozycje niemieckiej übergrupy, jak i solowe dokonania jej perkusisty nie pozwalały jednak stać w bezruchu. Prawdą jest, że podobne brzmienia mocno się już zestarzały, tracąc sporo ze swojej świeżości i awangardowości, jednak bez nich nie miałoby miejsca nic co nastąpiło potem, a „Model” czy „Robots” poza entuzjastycznymi reakcjami nadal wzbudzają podziw swym eksperymentalnym sznytem.

Kompozycje Kraftwerku dobrze znają na pewno członkowie adapterowego kwartetu Birdy Nam Nam. Francuzi od kilku już lat prowadzą badania nad dźwiękiem i sprzętem. DJ Pone, Little Mike, Crazy-B i DJ Need zaczynali jako turniejowa ekipa DJska. Gdziekolwiek pojawiała się francuska grupa zbierała trofea, brawa i komplementy tłumów. Techniczną perfekcję zaprzęgli niedawno w służbę elektro, a syntezatorowym brzmieniem podbitym potężnymi bębnami rozgrzewają parkiety klubów na całym świecie. Podobnie stało się na klubowej scenie fabryki wódek Koneser gdzie przy pomocy gramofonów, mikserów i bitmaszyn doprowadzili zebranych do szaleństwa. Nie na darmo ich ostatni krążek nosi tytuł „Manual to Succesful Rioting”.



Po godzinnej wyprawie w świat współczesnych, basowych trendów z powrotem na głównej scenie wróciliśmy do przeszłości. Pełen humoru, wyluzowany set The Orb grających aktualnie w składzie - założyciel projektu, Brytyjczyk Alex Peterson i niemiecki spec od elektronicznych brzmień - Thomas Fehlmann, przeprowadził zebranych przez lata oddzielające pionierski Kraftwerk od patrzących w przyszłość członków Birdy Nam Nam. Reggae mieszało się z dubowym techno, które płynnie przechodziło w swe bardziej „kanoniczne” odmiany. Mistrzowska selekcja wzbogacona o dźwiękowe żarty Patersona jeszcze lepsze wrażenie robiłaby na dobrym nagłośnieniu w sprawie, którego zrezygnowany inicjator The Orb próbował niewerbalnie interweniować. Nawet jednak przy słabej akustyce usłyszeć partię dud zmiksowaną z „technicznym” numerem robi niesamowite wrażenie.

Właśnie te emocje i odczucia w połączeniu z walorami edukacyjnymi jakie niewątpliwie miał sobotni wieczór w Koneserze, najlepiej świadczą o formie w jakiej od pięciu już lat jest Free Form Festival. Podziwiamy wysiłek organizatorski i odwagę doboru artystów i czekamy na następną edycję.
(tekst: fika, wiech; foto: Bartek Bajerski, Hubert Worobiej)