wtorek, 31 lipca 2012

Impact Fest @ Lotnisko Bemowo, Warszawam 27.07.2012

Impast Festiwal należy ocenić i to solidnie, bo to debiutant. Na lotnisku Bemowo, czyli miejscówce przetestowanej przez Madonnę i przez weteranów rakienrola, ACpiorunDC, zagościł mały Open’er. Już z kilkuset metrów widać było olbrzymią scenę, obok niej stała druga, mniejsza. Koncerty rotacyjnie grano to na małej, to na dużej. A pomiędzy nimi mnóstwo miejsca do wylegiwania się – idealna sceneria na ciepły lipcowy dzień.

Na Public Image Limited zdążyliśmy w sam raz, żeby usłyszeć pokrzykiwania Johnnego Rottena, „You fuckin weeeeaaak”, spowodowane nie do końca wiadomo czym: może pozą wiecznego buntownika, frustracją przebrzmiałej legendy, a może tym, że w tzw. Golden Circle bawiło się stosunkowo niewielu ludzi, znacznie więcej pozostawało w strefie ogólnej, czyli tej za mniejszy hajs. No, ale tego dziadziuś Johny mógł nie dostrzec, bo wzrok – tak jak głos – już nie ten.

Kasabian, guru młodzieżowego rocka spod znaku radiowej Trójki, zagrał lepiej, niż można się było spodziewać. Chociaż kawałki z nowej płyty brzmią jak części tej samej przydługiej piosenki, to przeplatane wcześniejszymi hitami stworzyły bardzo energetyczny set. Publiczności znała, bo jak tu nie znać, tekst „ Hit me! Harder! I’m getting rewired”, a wykorzystany w czołówce angielskiej Premier League „Fire” przyciągnął uwagę nawet tych, którzy nie bardzo wiedzieli, czym Kasabian jest.

Wreszcie stało się, po pięciu latach w Polsce ponownie wystąpili Red Hot Chili Peppers – w innym składzie, bo od czasu chorzowskiego koncertu zmienił się nie tylko gitarzysta, ale i doszły instrumenty perkusyjne (które niestety pierwszym piosenkom nadały rytmy latino) i klawisze, które godnie pełniły funkcję drugiej gitary. Zaskoczeń nie było, redakcyjna frakcja Red Hot ultras, dobrze wiedziała, co usłyszy, bo razem z portalem setlist.fm na bieżąco psuła sobie zabawę.



Zaczęło się tak jak na wszystkich koncertach tegorocznej trasy: od „Monarchy Of Roses”. Pozycje obowiązkowe zostały odegrane – w końcu na zespoły „z lat dziecięcych” przychodzi się właśnie po to, żeby po kilku piwach ze wzruszeniem odśpiewać hity. Josh Klinghoffer uwijał się jak mógł i czarował na gitarze, Flea stawał na rękach i zagajał, Chad Smith popisywał się rekordowo wysokimi wyrzutami pałeczek.




Anthony Kiedis jak zwykle nawet się nie przywitał, ale w porównaniu z innymi koncertami z tegorocznej trasy zachowywał się nad wyraz żywiołowo. Może wreszcie odstawił zieloną herbatę i wrócił do poprzednich metod dodawania sobie wigoru.



Największe szaleństwo towarzyszyło oczywiście zgranym szlagierom jeszcze z płyty „Blood Sex Sugar Magic” i nieśmiertelnemu coverowi Steviego Wondera, „Higher Ground”. Sporym zaskoczeniem był cover piosenki „Warszawa” Davida Bowiego, który Flea zaanonsował słowami: „This is our little baby gift, written by someone else”. Tak właśnie zdobywa się publiczność, a za to szacunek! Redhoci zagrali regulaminowo długo i energicznie, słowem, tak, jak mieli zagrać. tekst: Alek Hudzik, foto: Kacper Sarama