poniedziałek, 16 lipca 2012

13-14.07.12 - Melt! Festival @ Ferropolis, Niemcy

Kopalnia węgla brunatnego Gräfenhainichen, Golpa-Nord podczas dwudziestu siedmiu lat swojego istnienia wydobyła kilkadziesiąt miliardów ton surowca. Kiedy złoża zostały wyczerpane, studenci znajdującej się w leżącym nieopodal Dessau szkoły Bauhaus odwiedzili postapokaliptycznie wyglądający areał z nadzieją na znalezienie tam inspiracji do pracy. To co zastali na miejscu przeszło ich najśmielsze oczekiwania, a bliska niemieckiej myśli architektonicznej idea łączenia przemysłowego z użytkowym skłoniła ich do rozpoczęcia walki o przejęcie zawalonego ciężkim sprzętem, wieloherktarowego terenu. Przy wsparciu lokalnej społeczności przedstawili oni oficjelom plan zalania wyrobiska wodą, oczyszczenia obszaru z zalegającego tam złomu i oddania całości w ręce ludzi. O wyjątkowości sztucznie stworzonego półwyspu miało stanowić pozostawienie najcięższego sprzętu w miejscu jego wieloletniej, nigdy nie przerywanej pracy. Ważące tysiące ton, monumentalne machiny zafascynowały studentów Bauhausu z czysto estetycznych powodów, czego urzędnicy ani górnicy nie byli w stanie zrozumieć, lecz po pewnym czasie udało im się przekonać decydentów do swojej wizji. Podrdzewiałe, żelazne monstra otrzymały przydomki podyktowane ich wyglądem: wieloramienna „Meduza”, podzielone na dwie części „Niemcy”, podłużny „Komar”, ogromny „Mad Max” i wyposażone w obrotowy element „Wielkie Koło”. Po dziesięciu latach prac budowlanych powstało Ferropolis - Żelazne Miasto - ośrodek muzealno-kulturalny żywcem „wyjęty z głowy Marilyna Mansona”.

Sala koncertowa szkoły Bauhaus, Dessau

Cytat z grających tam swego czasu braci Gallagherów dobrze oddaje atmosferę owego miejsca. Jednocześnie mówi on wiele o fascynacji, jaką żywią wobec niego występujący tam artyści. W 1999 roku niedawno powstałe Ferropolis po raz pierwszy rozbrzmiało elektronicznymi dźwiękami, które już w latach 20. XX wieku fascynowały studentów Bauhausu. Oparte na eksperymentach z technologią - nazywane wówczas awangardowym jazzem - dźwiękowe poszukiwania grupy artystycznej skupionej wokół Waltera Gropiusa znalazły swoją kontynuację w działaniach grupy zapaleńców, którzy przenieśli w owo miejsce, swój raczkujący Melt! Festival. Niecałe trzy tysiące osób, które pośród budzących respekt konstrukcji, dawało wyraz swojej ciekawości dźwiękowego jutra, nie było jednak w stanie przewidzieć, jakie rozmiary przebierze ich inicjatywa. Po latach rozwoju, znajdowania partnerów, poszerzania dźwiękowego spectrum i wieloletniej świetności, tegorocznemu line-upowi nie udało się dorównać niesamowitości miejsca. Tym bardziej nie udźwignął on ciężaru Bauhausowej schedy. Wyprzedany na długo przed rozpoczęciem, przyciągający ponad 20 tysięcy ludzi, trzydniowy festiwal zainfekowała choroba, która już od kilku lat trawi Berlin. Wraz z rozwojem tanich linii lotniczych i natężeniem imprezowej turystyki, renoma didżeja czy zespołu przestała odgrywać pierwszoplanową rolę. Liczy się tylko i wyłącznie zabawa. Kolorowy strój pozwala zerwać z szarą codziennością pracy w korporacji, a rytmiczna pulsacja i gitarowe melodie pomagają wprawić zastane ciało w ruch. Indie rockowa monotonia rządzi główną sceną, a największe tłumy spotkać można podczas łatwo przyswajalnych house'owych setów.

Ferropolis

Na szczęście Niemcy mają swoich własnych „chemicznych braci”. Duet znany jako Modeselektor od lat już balansuje na granicy dzielącej klub i dyskotekę. Choć ich własne sety często dryfują w stronę przybytków tego drugiego rodzaju, a otaczająca ich miłość hipsterskiej młodzieży bywa irytująca, Gernot Bronsert i Sebastian Szary nie muszą nikomu udowadniać, że mają świetny gust i niesamowite zdolności producenckie. Od niedawna mają też dwa labele, które z każdym kolejnym wydawnictwem umacniają swoją pozycję na gęsto obsadzonym, elektronicznym rynku. To właśnie spośród katalogu (i przyjaciół) 50Weapons i Monkeytown, skompilowali oni line up sceny, którą włodarze festiwalu oddali pod ich kuratelę. Znajdujący się na plaży Melt!Selektor szybko przyciągnął wszystkich bywalców festiwalu, dla których dźwięk jest istotniejszy niż przebranie, a przyszłość ciekawsza niż wspominki. Intrygujące wizualizacje i lokalizacja pomiędzy jeziorem, a ziejącymi ogniem „Niemcami” stanowiły natomiast świetne uzupełnienie futurystycznych dźwięków wydobywających się z masywnego soundsystemu.

Melt! Festival

Przeszywający ciało niskopienny bas, syntezatorowa ornamentyka i oszczędna rytmika produkcji Sheda stanowiły świetny wstęp do berlińskiego, technicznego światka. Pełny przestrzeni i harmonii live-act Niemca przyłożył kolejną cegiełkę do budowanego przez lata mostu łączącego stolicę naszych zachodnich sąsiadów z miejscem narodzin elektronicznego groove'u jakim jest Detroit. Całości dopełniały oszczędne projekcje, które na pewno spotkałyby się z aprobatą wykładowców szkoły Bauhaus. Zaraz po występie związanego z Ostgut Ton producenta, scenę poczęto zastawiać ciężkim sprzętem, syrenami i zestawem perkusyjnym. Jan St. Werner, Andi Toma i towarzyszący im na żywo bębniarz Dodo NKishi potrzebują sporego zaplecza do budowy swoich skomplikowanych, połamanych „piosenek”. Bo piosenki właśnie członkowie Mouse on Mars kochają najbardziej. Pełne zgrzytów, trzasków i efektów, zwichnięte utwory düsseldorfskiego duetu na żywo stają się jeszcze gęstsze i rozpasane. Pośród rozimprowizowanej, konceptualnej siatki dźwięków nietrudno jednak znaleźć punkt wyjścia do rytmicznych podrygów. Nawet gdy ściana dźwięku wydaje się nie do przebicia, uwielbiający żarty Niemcy rozbijają ją syntezatorową melodią lub przepuszczanym przez dziesiątki maszynek entuzjastycznym danke shon. Zapamiętajcie te dwa słowa, bo po zbliżającym się wielkimi krokami ich występie na Nowej Muzyce na pewno będzie za co dziękować.

Melt!Selektion

Jako że tańcząca z przebranym za tampon holendrem Beth Ditto, ani kalający dobre imię dubstepu Nero nie byli w stanie przykuć naszej uwagi, a podziwianie podświetlonego nocą Ferropolis zakłócał zimny deszcz, na miejsce festiwalu wróciliśmy dopiero następnego dnia. Rozbrajająco kretyński, a jednocześnie porywający set Tekiego Latexa i DJ'a Orgasmica okazał się być świetną rozgrzewką przed występami kolejnych artystów. Sound Pellegrino Thermal Team nie zna pojęcia tandety. Bez żenady łączyli oni techniczne hymny z przewijającym się przez cały Melt! hip(stersko)-hopowym hymnem „Niggas in Paris”, a Modeselektorowa scena przeżywała oblężenie spragnionej hitów młodzieży. Równie eklektyczną mieszanką uraczył publikę losangeleski überdidżej Gaslamp Killer. Przeplatając rapową klasykę elektronicznymi świeżynkami, adapterowy szaman nie pozwalał jednak nikomu na bezrefleksyjne tańce. Rytmiczna ekwilibrystyka i „matkojebcze” wrzaski wyrywały z otępienia nie potrafiącą się ruszyć z miejsca gawiedź, a GLK kontynuował swoją imprezowo-edukacyjną krucjatę. Ciężaru jego seta nie potrafił natomiast udźwignąć - zastępujący Rustiego - reprezentant Buraka Som Sistema, J-Wow. Wspierany przez nie mogącego się doczekać powrotu przed red tube'a, monotematycznego hype mana. Portugalczyk skutecznie wygonił nas z festiwalu, który w tym roku niestety intrygował bardziej scenerią niż line-upem, a z założeniami progresywnie myślących studentów Bauhausu spotkał się jedynie podczas występów Sheda, Myszy i kalifornijskiego Killera.

tekst i zdjęcia: Filip Kalinowski