czwartek, 7 czerwca 2012

Selector @ Kraków, 01-02.06.2012

Pierwszy czerwcowy weekend minął pod znakiem elektroniki, a to za sprawą czwartej edycji krakowskiego Selectora. Organizatorzy postawili w tym roku na nowoczesność i zadbali o kompleksowe przygotowanie nagłośnienia i oprawy wizualnej. Nie można było się jednak oprzeć wrażeniu, że frekwencja nie spełniła oczekiwań organizatorów, ale przełożyło się to na ogólny komfort korzystania z festiwalowej infrastruktury.

Podziwianie muzycznych atrakcji rozpoczęliśmy od obejrzenia dwóch wykonawców uprawiających (dogorywający powoli) chillwave. Pierwszy z nich, Com Truise, wypadł dość blado. Błędem było prezentowanie go na największej scenie bez jakiejkolwiek oprawy wizualnej. Jego kompozycyjne okazały się ulotne i totalnie niedopasowane do marnej, krakowskiej aury. Następnie na scenie pojawili się dowodzeni przez Alana Palomo Neon Indian, którzy przyjechali na fali swojego zeszłorocznego hitu, „Polish Girl”. Ich występ okazał się o niebo lepszy niż ten na zeszłorocznym Off Festivalu, ale nadal pozostawiał uczucie niedosytu. Oba wymienione projekty o wiele lepiej sprawdziłyby się w klubowych warunkach.

Trochę później na Cyan Stage wystąpili Chase and Status, którzy swoim drum’n’bassem porwali publiczność, mimo że ich występ był w stu procentach przewidywalny. MC Rage, wspomagający duet producentów, okazał się jednak na tyle charyzmatyczny, że skutecznie pobudził krakowską publikę. Stawkę na scenie głównej zamknęli Brytyjczycy z Hadouken! (na zdjęciu), którzy zaserwowali niezbyt strawną mieszankę rave’u i grime’u, przerywaną absurdalnymi okrzykami frontmana.



Honor pierwszego dnia festiwalu uratowali wykonawcy z mniejszej sceny. Redinho zaczarował nas swoim UK funkiem z domieszką robotycznych wokali, a Stay+ zaintrygował, inspirowanymi witch housem mrocznymi brzmieniami. Nieźle wypadł też Totally Enormous Extinct Dinosaurs, ale chęć znalezienia się w łóżku zwyciężyła z jego electropopowymi rytmami.

Drugi dzień otworzył występ We Call It a Sound, którzy konsekwentnie rozbudowują swoje brzmienie i inkorporują nowe gatunki. Niewiele im brakuje, żeby rozstać się z łatką „nadziei polskiej alternatywy” i przeistoczyć się w „zespół z prawdziwego zdarzenia”. Mocno smuciła za to frekwencja na ich występie (na początku koncertu więcej było fotografów pod sceną niż zwykłej publiczności).

Na największej ze scen zdążyli rozgościć się Niki and the Dove. Ich świeżo wydany debiut to wciągająca wycieczka po skandynawskich dyskotekach, która łączy w sobie echa ABBY i The Knife. Niezwykle uroczy duet (o czym będziecie mogli się przekonać w wywiadzie, który niedługo ujrzy światło dzienne) zaprezentował się od najlepszej strony i pokazał dlaczego zapewnił sobie miejsce w zestawieniach tegorocznych, muzycznych sensacji.

Występ szwedzkiego zespołu był jednak tylko preludium do najlepszego występu festiwalu. Portugalski kolektyw Buraka Som Sistema, dosłownie od pierwszej sekundy porwał tłumy. Ich inspirowana angolskim Kuduro muzyka rozbujała na ponad godzinę cały namiot. Trójka charyzmatycznych wokalistów, dwóch perkusistów i odpowiedzialny za elektronikę J-WOW byli pod ogromnym wrażeniem entuzjastycznego przyjęcia. Występ zwieńczyło wpuszczenie na scenę kilkudziesięciu wybranych z publiki dziewcząt, które niemal rozniosły sprzęt na kawałki. Zespół wyraźnie nie chciał zejść ze sceny i zagrał co najmniej cztery utwory anonsowane je jako „ostatni tego wieczoru”. Pod koniec występu trudno było uwierzyć, że jest dopiero dziewiąta wieczorem, a nie rano.

Niewypałem okazał się z kolei mocno oczekiwany występ Miike Snow. Zespołowi trudno było spójnie połączyć rozstrzelony stylistycznie materiał, a przewodzący formacji Andrew Wyatt wydawał się mocno rozkojarzony. Bardzo dobrze wypadli z kolei panowie z Magnetic Man. Dubstepowa supergrupa zaserwowała publiczności set pełen głębokich basów i wokalnych hooków. Trudno się jednak było oprzeć wrażeniu, że większość kawałków puszczana była wprost z Winampa.

Kolejną sensacją tego wieczoru okazali się młodzi Brytyjczycy z Disclosure, którzy wystąpili na Magenta Stage. W mistrzowski sposób zmieszali ze sobą future garage i dubstep. Aż trudno uwierzyć, że zaczęli tworzyć muzykę klubową, nie bywając w klubach prawie wcale (młodszy z braci skończył 18 lat dopiero kilka tygodni temu). Z niecierpliwością czekamy na ich długogrający debiut i występ w klubowych warunkach.

Trudno przeboleć fakt, że tegoroczny Selector zdążył się skończyć w momencie, w którym dopiero zaczął się rozkręcać. Mimo, że największe gwiazdy festiwalu wypadły dość umiarkowanie, organizatorom udało się pokazać dużo młodszych i ciekawych wykonawców. Trzeba też odnotować świetne techniczne przygotowanie imprezy. Czekamy już na przyszłoroczną edycję, żeby zobaczyć, czy te tendencję się utrzymają.

tekst: Cyryl Rozwadowski, foto: materiały organizatora