Monumentalny gmach starego lotniska Tempelhof z zewnątrz wygląda jak Ministerstwo Prawdy i Propagandy państwa totalitarnego. Część festiwalowa schowana jest w starych hangarach i w miejscu, gdzie kiedyś wysiadali pasażerowie LOT-u (w latach 80. skrót ten rozwijano czasem jako: Landing On Tempelhof – bo polskie samoloty bywały uprowadzane przez uciekinierów z kraju na to właśnie lotnisko).
Wracając jednak do współczesności, festiwal berliński oceniamy w skrócie następująco: fantastyczne miejsce (x2 nawet, bo raz za Berlin, dwa za Tempelhof), kilkanaście tysięcy osób, kilka bardzo dobrych gigów i kilka trochę gorszych. Do tych dobrych bez zastrzeżeń zaliczamy: Primal Scream ze „Screamadeliką”, dEUS i oczywiście Suede. Tak, Suede w formie, Brett też!
Do tych gorszych, z bólem serca, The Drums (chociaż plus za mimikę dla Jonathana).
Minus też dla organizatorów za to, że koncert na dwóch mniejszych scenach zaczynały się w tym samym czasie.
Battles
CSS
tekst i foto: Piotr Bartoszek, pitaparty.blogspot.com