środa, 7 kwietnia 2010

50 Cent In Da Torwar, 6.04.2010

Nie jesteśmy zapewne ekspertami jeśli chodzi o muzykę 50 Centa i jego wielkich braci, nie umiemy skakać jak małpeczka i poruszać się z miarowym przygarbem, ale na koncercie byliśmy i co widzieliśmy, opiszemy!



Torwar w połowie wypełniony był ziomalami, lachonami ziomali, byłymi ziomalami i mamami ziomali, a w drugiej połowie pustką boleśnie uświadamiał, że brać ziomalska, niczym polskie społeczeństwo starzeje się, i niczym brać zakonna, cierpi na brak świeżej krwi. My niestety spóźniliśmy się nieco i przegapiliśmy słynne intro, podczas którego gorejący księżyc górujący nad ponurym światem okazuje się być wszystkoogarniajacym okiem 50 Centa (albo odwrotnie). Naszą frustrację zwiększył fakt, że jako laicy, nie wiedzieliśmy, który to Fifti – ten w czerwonej czapeczce i białej koszulce, ten w białej czapeczce i czerwonej koszulce (BTW – przygotowali się chłopaki prawie jak U2!), czy ten w czarnej czapeczce i i białej koszulce. Znajomość stadnych reguł obowiązujących wśród szympansów pozwoliła nam domyślić się, że to pewnie ten w środku. Po mniej więcej 40 minutach wczuwania się w nieskomplikowany bit (szacun za basy!), w czym bardzo pomagało nam świetne tym razem nagłośnienie, na ostatnim numerze (jedynym znanym nam jeszcze z czasów liceum „In Da Club”) byliśmy już gotowi do poddania się hipnotycznym ruchom dłoni (góra-dół, góra-dół) Fiftiego i jego pomagierów i – ziomale nam świadkiem – bawiliśmy się, jakby to były nasze urodziny!

tekst: Ola Wiechnik
foto z koncertu: brak, bo nasz fotograf się spóźnił i go nie wpuszczono:)