Kwintet starał się potwierdzić swoje ambicje od pierwszych sekund występu. Zero taryfy ulgowej i start „z drugiego biegu” sprawiły, że najsłabsi tancerze ewakuowali się spod sceny już po dwóch numerach. Potem było już tylko mocniej.

Fontanna wody mineralnej, wokalista na rękach tłumu, fanki na scenie, wspólne śpiewy i prezenty dla jakiejś szczęściary mającej właśnie urodziny. Miłosna atmosfera walentynek udzieliła się zespołowi do tego stopnia, że ku naszej radości zaprezentował swój premierowy numer. Potwierdzamy, nie znaliśmy.
Koncert skończył się równie szybko, co przyzwoity indie banger i tylko naklejona na ścianie wlepka „30 Zone” przypominała nam, że to już nie te lata.
tekst: Michał Kropiński
foto: Aleksandra Żmuda