Sobotni wieczór upłynął nam pod znakiem groteski. Nie, nie byliśmy w teatrze. Po prostu wybraliśmy się na pierwszy polski koncert Petera Hooka.
Były basista Joy Division przyjechał do stolicy, aby zaprezentować materiał z pochodzącej sprzed ponad 30 lat debiutanckiej płyty kultowego zespołu. Zainteresowanie biletami (koncert został przeniesiony do większego klubu) potwierdziło, że punkowe pokolenie powoli przechodzi na sentymentalną stronę barykady. Palladium wypełnili punkowcy około czterdziestki, garstka gotów i trochę dzieciaków, które o latach świetności ekipy Curtisa słyszały chyba tylko ze wspominkowych artykułów w prasie.
Na miejsce dotarliśmy tuż przed rozpoczęciem koncertu, nie mieliśmy więc za wiele do oglądania. Tłum skutecznie zdyskwalifikował osoby nie dorównujące wzrostem Marcinowi Gortatowi – poczuliśmy się jak nabywcy słynnego biletu na koncert Stinga „bez możliwości oglądania artysty”. Po 30 minutach jednak część publiczności przegrała z panującą wewnątrz tropikalną duchotą, a my mogliśmy w pełni podziwiać sceniczne wyczyny kapitana Haka i jego kompanii.
Zespół towarzyszący muzykowi grał na poziomie przyzwoitego coverbandu, gubiąc w swoim kunszcie całą zadziorność i klimat, jaki panował na dwóch płytach Dywizji. Gorzej robiło się kiedy do głosu dochodził, sympatyczny skądinąd, frontman. Uporczywe naśladowanie głosu zmarłego kolegi, teatralne gesty i ekspresja na miarę autora śpiewanych słów, a do tego przymała koszulka, opinająca piwny brzuszek basisty, która w pewnym momencie wylądowała w tłumie. To przepełniło czarę naszej goryczy. Sorry Hook, nie z nami te numery.
Dwa lata dojenia „Unknown Pleasures” przyniosło rezultaty, jakich się można było obawiać – z bardzo emocjonalnego, zarówno dla zespołu jak i publiczności, przeżycia, którego świadkami byliśmy w 2010 roku we Francji podczas festiwalu Europavox, projekt Hooka stał się przeżyciem niestrawnym.
tekst: Michał Kropiński
zdjęcia: Piotr Bartoszek