czwartek, 5 kwietnia 2012

Zola Jesus @ Hydrozagadka, 04.04.2012

Główną atrakcją przedświątecznego tygodnia nie było dla nas malowanie pisanek i latanie ze szmatą, ale pierwszy klubowy koncert Zoli Jesus Wcześniej młoda artystka miała okazję zaprezentować się u nas podczas festiwalu Electronic Beats.



Wieczór otworzył DJ set trójmiejskiego kolektywu Shadowplay. To było dobre posunięcie, bo czekanie na koncerty przy dźwiękach winampa nie przystoi w kraju, który ma ambicje gonić ofertą bookigową zachodnich sąsiadów. Godzinny secik wypełniły zimne dźwięki i ejtisowe wizuale, które wkręciły nas na tyle, że kompletnie nie zauważyliśmy, kiedy klub zdążył się wypełnić, a między ludźmi przemknęła drobniutka wokalistka.



O 21.00 rozpoczęło się to, na co wszyscy czekali. Zola Jesus i jej 3-osobowy zespół wypłynęli na scenę jak ze starego klipu new romantic. Statyczni, przyodziani w skóry panowie oraz maleńka, ledwie widoczna zza tłumu dziewczynka. Od początku było wiadomo, że będzie lepiej niż w Soho. W końcu nagłośnieniowiec Hydrozagadki jest znany z tego, że nawet z tak specyficznego miejsca wyciąga 120%.



Nagle okazało się, że Nika świetnie śpiewa i nie ma najmniejszych problemów nawet z najtrudniejszymi partiami. Industrialne otoczenie i fenomenalny zespół zrobiły resztę. Koncert był bardzo dobry – przez pierwszych kilka utworów… Potem niestety stało się to, czego obawialiśmy się najbardziej. Muzyka tego typu najlepiej sprawdza się słuchana z płyt – na słuchawkach w metrze albo wieczorami w domu. W wersji live staje się po prostu nudna.



Mimo że dobrze znamy większość repertuaru, ciężko było nam wyróżnić jakieś highlighty. Ale za taki uznać można po prostu osobowość tej niesamowitej dziewczyny, która z gracją zawstydzonej uczennicy dzielnie pozowała do pokoncertowych zdjęć. Czasem nie ma sensu szukać dziury w całym.

[tekst: Michał Kropiński, foto: Fila Padlewska]