sobota, 9 lutego 2013
08.02.13 - AZ @ 55, Warszawa
W miniony piątek, warszawskie „piątki” - co rusz - przywodziły mi na myśl obrazy z teledysku do „Burn” Mobb Deepów. Morze głów wypełniające ulokowany w piwnicy klub, zwisające spod sufitu wentylacyjne rury i niewielka scena z której niosły się podbite bębnami, twarde, osiedlowe wersy. Zastępy miłośników prawdziwego, surowego rapu na Żurawią ściągnął jednak nie Havoc i Prodigy, ale mocno związany z dzielnicą Queensbridge, reprezentant Brooklynu - AZ. Autor niezapomnianej gościnnej zwrotki na debiutanckim albumie Nasa polskim fanom kazał na siebie czekać blisko 20 lat. W owym czasie zdążył wydać dziesięć płyt, nagrać setki gościnnych wersów i - wraz ze swoimi sąsiadami z największego blokowiska świata - wychować całe pokolenie nadwiślańskich, ulicznych MC's. Setki gardeł wtórowały mu w niemożliwej do wygrania batalii z dyskografią zbyt obfitą nawet na najdłuższy koncert świata. Dziewczyny nuciły soulowy refren „Problems”, faceci rymowali całe zwrotki z „Mo Money Mo Murder” i Firmowego „Phone Tap”, a DJ Doo Wop sprawdzał przybyłych ze znajomości nowojorskiej klasyki. Ręce składały się w znaczek Wu-Tangu, pieści wznosiły się na cześć nieodżałowanych Notoriousa i Guru, a na twarzach „gwiazd” gościł coraz szerszy uśmiech. Trudno im się zresztą dziwić skoro w Stanach tłumy na koncertach mają jedynie najbardziej „aktualni” raperzy, a większość polskich serc nadal bije w rytmie starego dobrego boom-bapu - prosto uciętego sampla, potężnej basowej stopy i tekstu, który wciąż potrafi wywołać ciarki na plecach. I tylko okrzyki ze sceny się zmieniły, bo w klasyczny repertuar „make some noise'ów” i „put your hands'ów” wdarło się niedawno nieszczególnie pobudzające i mało awanturnicze zawołanie „turn your cameras on”. [Filip Kalinowski]